Chłód zawsze był upierdliwy. Gdy tylko choćby skrawek skóry był nie opatulony czymś ciepłym - uszczypliwie atakował i przyczyniał o sine, zmarźnięte ciało. Siedziałem na ławce podpierając łokcie o kolana i wpatrywałem się w jeden punkt i rozmyślając jak bardzo czerwone mam policzki. W pole mojego widzenia weszła dziewczynka, która była odziana w grubą kurtkę i szalik przysłaniający jej połowę twarzy. W rękach trzymała kolorową piłkę, którą podrzucała do góry a następnie łapała. Za którymś razem wypadła z jej objęć i poturlała się w moją stronę. Bez dłuższego namysłu zszedłem z siedziska i chwyciłem za zabawkę. Dziewczynka znajdowała się tuż przede mną, rzucała spojrzenie to na mnie, to na piłkę. Oddałem co do niej należało, nadal śledziła mnie wzrokiem, właściwie moje dłonie. Zobaczyłem jak jej oczy i policzki zmieniają kształt, jakby się uśmiechnęła. Usłyszałem ściszony, delikatny głos.
-Dziękuję…
Lekko uniosłem kąciki ust i skinąłem głową na nią, po czym odeszła. Zniknęła we mgle zaledwie w kilka sekund. Postanowiłem również ulotnić się z miejsca obecnego pobytu. Rzekomo park, ale przy takiej pogodzie niemalże każde miejsce prezentowało się jak jakiś cmentarz…
Zawsze lubiłem wychodzić o poranku, nawet nie mając konkretnego celu podróży i doglądać porannej rosy. Pamiętam jak kiedyś usiłowałem ją narysować, wiadome, że potrzebowałem ćwiczeń, ale jakiś czas temu przestałem. Nie wiem, czy podejmę się jeszcze tej próby.
Każdy dzień był monotonny, schematyczny, to wszystko się powtarzało. Nie było żadnych zmian, nic nie postępowało do przodu, z czasem zacząłem pogrążać się w melancholii. Rok w szpitalu robi swoje z człowiekiem. Psychika jest bardzo krucha i skłonna do zupełnego zniszczenia.
Opornie stawiałem kolejne kroki naprzód ocierając butami o drewniane, spróchniałe podłoże. Od mojego szurania było głośniejsze skrzypienie, starość robi swoje – to się tyczy budowli jak i ludzi. Tylko czekać aż wszystko się zawali.
Woda… Spokój, harmonia. Zdradliwość, waleczność. Które stwierdzenie jej dotyczące jest prawdziwe? Zależy kto jakie z nią miał przeżycia. Moje osobiste przekonania do niej były neutralne, ale bardziej przychylne do tego, że była dla mnie ukojeniem… Tego roku zamarzła solidnie, dobrze kojarzę ten strumień, tylko w niektórych miejscach widać, jak woda usiłuje walczyć i wydostać się na wolność. Nie ustępuje, cały czas szuka sposobu, aby uciec i dalej płynąć wyznaczając sama sobie ścieżki...
Skrzypienie ustało dopiero gdy stanąłem w odpowiednim miejscu. Byłem tu już tak wiele razy, że mróz stawał się dla mnie coraz to mniejszą przeszkodą. Co innego mnie irytowało… Ta adrenalina za każdym razem jest tak silna. Żaden człowiek nie jest w stanie się jej oprzeć. Jest taka gwałtowna, impulsywna. Nawet człowiek pragnący spokoju chciałby poczuć ten dreszcz przechodzący przez całe ciało… Strach ekscytuje cholernie. Stąd te zamiłowania do horrorów. Tyle, że fikcja nigdy nie dorówna realnym odczuciom.
Teraz wszystko zależało ode mnie. Jak długo to potrwa? Moje nogi zaczęły dygotać – zupełnie jak wczoraj. Codziennie to samo… Przecież jestem tu, wystarczy się przechylić, prawda? To boli… Tylko chwilę.
Przecież to tego właśnie chcę…
Łzy miejscami zaczęły rozgrzewać moje policzki… Jestem za słaby, żeby… Przecież… To tylko jeden głupi skok…
Tak dużo czasu minęło od wyjścia ze szpitala, a ja nadal nie potrafię się przemóc…
Znowu ten dreszcz… Miałem wrażenie, że prędzej zwymiotuję pogrążając się w niepewności…
Mój szloch był na tyle głośny, że nawet nie słyszałem psa, który szczekał tuż za mną, dopiero gdy się zbliżył jego odgłos stał się wyraźniejszy. Czyżby ktoś tu był…? Zszedłem szybko z poręczy odwracając się ciałem do psiny i rozglądając na boki.
-Hej, mały… Zgubiłeś się? – Przyklęknąłem przy nim, dałem się obwąchać, a w między czasie zacząłem sprawdzać niebieską obrożę – Jest tu gdzieś twój Pan lub Pani?
Miałem problem ze sprawdzeniem medalionu, kiedy zwierzę nieustannie podskakiwało i próbowało się oprzeć o moje kolana. Po jakimś czasie usłyszałem wołanie dobiegające z lasu.
-Odi! Odi psino, no chodź… Nie rób mi tego… Na dodatek w taki mróz…
Pies zaczął głośniej szczekać reagując bodajże na swoje imię. Zza drzew wyłonił się wysoki szatyn w zielonej kurtce. Gdy się zbliżył dostrzegłem więcej szczegółów na jego twarzy takich jak brązowe oczy czy też piegi… Mam wrażenie, że skądś go znam…
-Tutaj jesteś piesku! – Chłopak uśmiechnął się na widok pupila, następnie spostrzegł mnie – O rajuśku, Jean! Cześć!
Nigdy nie sądziłem, że doznam takiego zakłopotania… Nie pamiętam go… Skąd on mnie zna?
-Jean…? W porządku?
-Ehm, tak, tak. Cześć, wybacz, zamyśliłem się…
-Nie wyglądasz najlepiej… Och… Wybacz powinienem się domyśleć… Nie było cię długo w szkole i… Nie szkodzi! Przypomnę Ci. Mam na imię Marco, siedzieliśmy razem w ławce na kilku przedmiotach na pierwszym roku.
Starałem wysilić się jak najbardziej, aby móc sobie przywołać obrazy z poprzednich lat. Faktycznie… Piegowaty szatyn siedzący obok mnie, zawsze pozytywny.
-Ach… Tak, teraz pamiętam… Najmocniej Cię przepraszam, nie chciałem być wredny, ale zapom-… To już i tak źle brzmi… Czekaj, od nowa…
-Nie szkodzi! – Marco się roześmiał i zmrużył nieco powieki – To ja powinienem przeprosić, że byłem tak mało-domyślny. W końcu to jednak rok… – Jego ton się obniżył a wyraz twarzy spoważniał, a raczej posmutniał.
-Tak… Ale było, minęło.
-Przykro mi, że coś takiego cię spotkało… Miejmy nadzieję, że ludzie wokół są dla ciebie wyrozumiali. Przede wszystkim szkoła.
-O, jasne. Ona przede wszystkim… Cudem zdałem do następnej klasy.
-Domyślam się, że jest Ci ciężko w tej sytuacji… Nie chodzi mi tylko o nadrabianie…
-Ee, tak… Ale nie ma co rozpamiętywać… – Czuję się trochę głupio rozmawiając o tym z nim… W ogóle co zabawne to nikogo nie widziałem jeszcze ze swojej klasy aż do tej pory. Zdecydowanie odgrodziłem się od nauki… Co prawda minęły trzy miesiące od zakończenia wakacji, ale to i tak sporo.
-Wiem, że nie mam wpływu na twoje życie prywatne, ale… Gdybyś zdecydował się wrócić do szkoły, to pamiętaj, że możesz liczyć na pomoc mojej strony. Z resztą pewnie nie tylko moją! Ale mogę ci pomóc nadrobić materiał… Jeżeli tego chcesz, n-nic nie narzucam – Znowu zdawał się poddenerwować, ale jego intencje wydają się być szczerze i nie na siłę…
-Spoko, będę o tym pamiętał… Wielkie dzięki, Marco.
-Myślę, że to po prostu obowiązek troszczyć się o kolegów z klasy – Ponownie posłał mi uśmiech – Musimy już iść, ten łobuziak nie daje się ubrać w nic ciepłego a potem trzęsie się z zimna. Ty też lepiej wracaj Jean. Żyć przeżyjesz, ale choroba… Chyba nie chciałbyś tego, co?
-Nie… Raczej nie. Już czuję, jak mój nos jest atakowany – Uśmiechnąłem się lekko.
-Tym prędzej powinieneś wracać! Rosół, kołdra, herbata to dobry przepis na takie pogody.
-Dzięki za troskę, bez Ciebie bym sobie nie poradził – Parsknąłem, ale niezbyt prześmiewczo.
-No! To udanego popołudnia Jean, mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy!
-Wzajemnie, cześć – Pokiwałem głową do niego, na moich oczach zaczął znikać za iglastymi drzewami.
Odruchowo spojrzałem w dół zapominając się, że pies już poszedł za swoim Panem. Jednak z tego co zauważyłem to zostawił po sobie pamiątkę… Cholera, obroża… Zdaje się, że ją trochę poluzowałem, gdy chciałem sprawdzić adres. Podniosłem ją szybko i się obejrzałem, ale nie widziałem już Marco. Wychodzi na to, że będę musiał ją mu zanieść. Nie życzyłbym komukolwiek utraty psa w tak głupi sposób… Hycel musi robić swoje, a pies mógł znowu się gdzieś zerwać i zacząć samotnie biegać. Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł nachodzić go we własnym domu… Sam nie wiem. Bynajmniej ja bym tego nie chciał…
Bezpieczniej będzie, jeżeli po prostu zaniosę mu ją do szkoły. Przecież to będzie tylko chwila.
Tylko…
Jaki mamy dzień tygodnia?
CZYTASZ
Toast [Jean x Marco]
FanfictionJeszcze niepełnoletni Jean wyszedł kilka miesięcy temu ze szpitala, w którym spędził ponad rok. Chłopak ma zaniki co do pomniejszych bądź większych wspomnień z przeszłości. Na swojej niezbyt barwnej ścieżce spotyka Marco, który z czasem wnosi więcej...