Rozdział 4

512 42 11
                                    

Po krótkim objaśnieniu co mają robić, Mickiewicz przesiadł się do Słowackiego. Gwałtownie rzucił się na ławkę i spojrzał Juliuszowi w oczy. Były one duże, niebieskie, pełnie spokoju i opanowania. Słowacki zaś w zieleni, które reprezentowały oczy Mickiewicza, mógł wyczytać jedynie chłód, agresję, niechęć do niczego.

Słowacki gwałtownie przerwał ciszę:

-T-to zacznijmy-mieli oni zrobić portret Norwida. Obaj go nie lubili, więc była to szansa na załagodzenie sporu.

-Dobra, to kogo tam wylosowałeś karle niedorozwinięty...-Mickiewicz zamarł-SERIO?! Mam rysować tego menela?

-N-na to wygląda-uśmiechnął się do siebie Słowacki-a tak po za tym to brzydki jest-odparł już bardziej zdecydowanym tonem.

-A chuj, nie będę się starał. Jak matka i ojciec nie postarali się go zajebać patelnią jak był małym szczylem, to ja teraz nie będę go rysował. A z resztą jak mam to zrobić, jak ja nawet nie mogę na niego patrzeć?-ten dialog przeistoczył się w monolog.

-Dobra LETS DU DYS-popisywał się swoim perfekt inglisz Słowacki.

Zabrali się do rysowania. Ech, to znaczy Słowacki rysował. Mickiewicz przedstawił mu całą koncepcje i mówił mu co ma robić. Okazało się, że pomiędzy tą dwójką jest wiele wspólnego. Obaj kochają wszelką sztukę. Nastała cisza.

-Wiesz co...-powiedział cicho Słowacki-muszę ci coś powiedzieć

-Czego chcesz?-udawał twardego Mickiewicz.

-Pachniesz jak trawa...-zarumienił się Słowacki.

Te słowa odbiły się echem w myślach Mickiewicza. 

-Szczerze? To był najlepszy komplement jaki kiedykolwiek usłyszałem.-uśmiechnął się Adam.

Słowacki pierwszy raz widział uśmiech u tego cynika. Był on promienny. Wspaniałe oczka Mickiewicza złożyły się w półksiężyce. Juliusz automatycznie odwzajemnił uśmiech.

Pracę zrobili na 6. Bardzo się z tego cieszyli. Ale w tym dniu zyskali coś więcej niż dobrą ocenę.


Pachniesz jak trawa (Słowacki x Mickiewicz)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz