John Laurens bardziej niż Alexandra kochał tylko trzy rzeczy : żółwie, cynamonowe ciastka i święta. Tak więc wraz z nastaniem grudnia, gdy tylko w marketach pojawiły się świąteczne dekoracje postanowił zrobić małe zakupy. Skończyło się to oczywiście powrotem z czterema siatkami wypełnionymi lampkami, łańcuchami i świątecznymi skarpetkami, co jego ukochany skwitował stwierdzeniem :
- No chyba cię Bóg opuścił.
Laurens przewrócił oczami na tą uwagę. Rok w rok działo się to samo. On, jak dziecko wyczekiwał świąt, chodząc w świątecznych swetrach z żółwiami w czapkach Mikołaja. Hamilton zaś, jak zwykle, żył pracą.
Gdy do świąt pozostały już tylko dwa tygodnie, przyszedł czas na doroczne wielkie pieczenie pierniczków, co nigdy nie kończyło się dobrze dla ich kuchni. Po takiej akcji blaty były najczęściej pokryte mąką i oblepione ciastem, czego nikomu nie chciało się sprzątać, więc zostawały w takim stanie aż do zamówienia serwisu. Wypieki tworzył nie kto inny jak Laurens. Alexander uważał to za ''bezsensowną stratę czasu'', co oczywiście nie przeszkadzało mu w pałaszowaniu ciastek. Tak też było tego roku. Gdy tylko John wrócił z praktyk w szpitalu, rzucił torby z potrzebnymi składnikami na podłogę w kuchni.
- Alex, robimy pierniczki! - zawołał.
Za każdym razem wiedział jaka będzie odpowiedź, ale mimo wszystko nie przestawał próbować.
- Nie mogę, mam jeszcze dużo do zrobienia.
Brunet westchnął. Czemu go to nie zdziwiło? Poszedł do gabinetu i oparł się o framugę.
- Chrzanić je. Mógłbyś chociaż raz nie przekładać Washingtona nade mnie - powiedział obrażony.
Mężczyzna odwrócił się w fotelu.
- To nie tak, ja...
- Więc jak? - spytał podirytowany Laurens. - Odkąd się spotkamy zawsze obiecujesz mi święta razem, a jak to się kończy? ''Muszę skończyć to dla Washingtona'' Może lepiej z nim weź ślub?
Niezwykle istotnym faktem o młodym miłośniku żółwi jest to, że kiedy wybucha nie należy go próbować uspokajać czy też pocieszać. To jak próba gaszenia pożaru benzyną. Niestety Alexander o tym zapomniał.
- Nie przesadzaj, zaraz do ciebie przyjdę - powiedział i już po sekundzie pożałował tych słów.
Laurens po prostu poszedł, lecz w tle słychać było jak wyżywa się na artykułach spożywczych. Hamilton postanowił dać mu chwilę aby ochłonął, jednocześnie sprawdzając czy nie robi sobie krzywdy.
Tymczasem w kuchni rozgrywała się kolejna rewolucja. Dość szybko pojawiły się pierwsze ofiary, gdyż piegus zbyt agresywnie potraktował opakowanie mąki, co zakończyło się rozpyleniem białego puchu w środku domu. Chłopak puścił soczystą wiązankę, której nie powstydziłby się sam Lafayette i zabrał się do sprzątania.
- A ten skretyniały idiota nawet mi nie pomoże. Co za kretyn... - mamrotał wściekły pod nosem.
Obelgi były skierowane w kierunku wiadomej osoby. Mimo tego w głębi duszy John żałował tego jak potraktował Alexandra, ale był zbyt wściekły na niego żeby to przyznać.
Gdy już uporał się z nagłym napadem zimy w kuchni, sprawdził wszystkie szafki i zorientował się, że było to jedyne opakowanie mąki w tym domu.
Nie było opcji żeby odezwał się do Hamiltona. Musiał w końcu pokazać, że nie żartuje i jest niezależną cynamonową rolką. Na Lafa nie mógł liczyć, gdyż ten z Mullinganem pojechał na święta do swojej ojczyzny. Została tylko jedna osoba, która mogła uratować go przed świąteczną katastrofą...
CZYTASZ
hamilshots•lams i inni
FanficSłodko - gorzkie perypetie hamilsquadu z licznymi shipami w tle (w szczególności z lamsem).