Wesołych świąt, Harry!

1.1K 66 34
                                    


Harry nie nienawidził świąt.

Owszem, nie obchodził ich i dla niego mogłyby nigdy nie istnieć, ale nie nienawidził ich. Po prostu nigdy nie miał okazji, by właściwie je celebrować. W sierocińcu, w którym wychowywał się od drugiego do osiemnastego roku życia, opiekunki nie przykładały zbytniej uwagi, by pokazać dzieciom „magię świąt". Nie troszczyły się o choinkę, a na wyszukane potrawy czy drobne podarunki zwyczajnie nie było ich stać. Czasami, gdy jakiś inwestor wpłacił na przytułek jakąś większą kwotę, dyrektorka starała się o kubek gorącej czekolady dla każdego, jednak na tym się to kończyło. Nie było śpiewania kolęd, pisania listów czy wypatrywania pierwszej gwiazdki.

We wcześniejszych latach Harry zazdrościł tym wszystkim dzieciom w swojej klasie, które z entuzjazmem opowiadały o swoich świętach spędzonych w rodzinnym gronie, o aromatycznych potrawach czy wspaniałych prezentach. Zazdrościł im tego, czego nigdy nie zaznał.

Jednak, gdy był już starszy, zazdrość przerodziła się w apatię. Święta dla niego wiązały się tylko z irytującymi szczebiotami, rażącymi oczy ozdobami i większą wypłatą, gdy udało mu się dorwać pracę w dzień Wigilijny.

Nie zmieniło się to, gdy dostał stypendium na uniwersytet taneczny, czy nawet teraz, gdy tańczył w grupie swoich marzeń.

Święta Bożego Narodzenia widocznie już na zawsze miały zostać dla niego zwyczajnym dniem, w którym jak co roku zasiądzie przed telewizorem w starym dresie i kubkiem lodów waniliowo-truskawkowych w ręku, oglądając po raz tysięczny „Kevin sam w domu" i inne typowo świąteczne filmy. Bo, oczywiście, tylko takie wtedy puszczają.

Był właśnie w połowie swojego rytuału, a jego zegar wskazywał godzinę 17:28, gdy w jego niewielkim mieszkaniu rozbrzmiał dźwięk dzwonka.

Zaskoczony wykopał się z kokonu, który utworzył z wszystkich możliwych poduszek, jakie znalazł w domu i ciepłego koca, i wciąż z łyżką po lodach w buzi i z owym przysmakiem w ręku, skierował się do drzwi mieszkania, by zobaczyć, kto taki nawiedza go w Wigilijny wieczór. Otworzył drzwi, nawet nie kwapiąc się, by wyjrzeć przez wizjer, jako że kilka dni wcześniej został zasłonięty przez jakieś zielone coś, które podarowała mu jego sąsiadka i która nalegała, by przystroił tym swoje drzwi. Harry zrobił to tylko po to, by mieć spokój od natrętnej kobiety. Właściwie, gdy się tak głębiej nad tym zastanowił, doszedł do wniosku, że była to jedyna ozdoba, która pojawiła się w jego czterech ścianach. A to i tak było dyskusyjne, bo teoretycznie znajdowała się na zewnątrz, a nie wewnątrz.

Podniósł wzrok, posyłając osobie stojącej na korytarzu pytające spojrzenie.

Po czym zakrztusił się nieelegancko i z rozmachem zatrzasnął drzwi prosto przed nosem uprzejmie uśmiechniętego mężczyzny.

Bo, cholera, za jego drzwiami stał Tom pieprzony Riddle.

---

Co to ma być, do jasnej cholery?! - myślał, rozpłaszczony przylegając plecami do drzwi, jakby fizycznie chciał przytrzymać je w odpowiednim miejscu i szeroko otwartymi, zielonymi oczami wpatrywał się w przeciwległą ścianę, na której namalowany był jakiś fikuśny zawijas, który równie dobrze mógł być zaprojektowany przez utalentowanego malarza, jak przez znudzone dziecko. Z paniką popatrzył na kubek lodów, które rozlały się na jego ciemną podłogę, gdy upuścił je, zatrzaskując drzwi i zastanowił się, czy to już ten moment, w którym jego organizm chciał mu przekazać, że ma za dużo cukru, podsyłając jakieś dzikie halucynacje, czy może to „Kevin" ma na niego tak zły wpływ, że wariuje. W końcu, jaka jest możliwość, że Tom Riddle faktycznie stoi przed jego drzwiami?

Wesołych świąt, Harry!Where stories live. Discover now