Kwietna restauracja

184 4 0
                                    

Nikle zakurzone okno przepuszczało przezeń promienie wstającego słońca, zwiastującego nowy poranek. Zaczynał się właśnie kolejny dzień listopada, który nieuniknienie zbliżał się ku swojemu końcowi. Jest to czas coraz to bliższy pierwszym przygotowaniom do okresu corocznych świąt Bożego Narodzenia. Jednakże nikt nie zaprzątał sobie tym jeszcze głowy. W mieście panował tłoczny gwar, jaki to zawsze miał w zwyczaju gościć każdego dnia. 

W alkowie, pod grubą pierzyną leżał wpół śpiący mężczyzna. Właśnie wybudzał się ze snu, starając się zmusić ciało do siadu. Chwila zmagań ciągnęła mu się w nieskończoność. Jednak w końcu podniósł się i z trudem otworzył oczy. Bezwiednie przetarł je palcami i energicznie zamrugał. Następnie położył dłoń na swej gęstej brodzie i, stękając, wstał na równe nogi. Przez chwilę jeszcze łapał przytomność. Zaprawdę ciężko było mu dzisiaj wstać. Mężczyzna podszedł do wieszaka i zarzucił na siebie biały kitel. W niczym inszym nie czuł się lepiej. W nim pracował i spędzał praktycznie każdą chwilę, pomijając jedynie sen i kąpiel. Wyszedł na korytarz, po czym niezwłocznie powiódł do kuchni, gdzie od pewnego czasu pracowała już służka. Miała na sobie, prócz kiecki, śnieżny fartuch i kończyła właśnie przygotowywać posiłek.

- Dzień dobry, mistrzu - zawołała widocznie zadowolona widokiem doktora, któremu przyganiały jeszcze worki pod oczami. 

- Witaj, witaj. Żeś energiczna bardziej niż zwykle. Stało się co? Wczoraj kładłem się wcześniej, więc czy coś mi umknęło?

- N-nic szczególnego. Wczoraj zrobiłam drobne postępy w kaligrafi... - dokończyła wystarczająco cicho, aby Berner ledwo mógł ją dosłyszeć. Jednak puścił to mimochodem, w pełni zaciekawiwszy się jej słowami.

- Oh? A cóż to za poprawa? Zaciekawiłaś mnie, Aurelio. 

- To naprawdę nic znacznego, mistrzu! - wybuchnęła, zrozumiawszy, że niepotrzebnie o tym napomknęła. - Po prostu pisane litery nieznacznie lepiej się już prezentują... - Gestykulowała nadmiernie, chcąc odgonić mężczyznę od za wysokich oczekiwań, które mogłyby go niechybnie zawieść. 

- Po powrocie z targu, z ogromną chęcią zobaczę, jak wyglądają te starania. Lecz wpierw zjedzmy, bo widzę, żeś już skończyła.

Dziewka odetchnęła z ulgą i przytaknęła. Zgrabnie wzniosła wszystko na stół jadalni. Zawsze spożywali posiłki w idyllicznej atmosferze, pertraktując o rzeczach, które muszą później zakupić. Stało się to już zupełną codziennością, trwającą blisko kwartał. Po blisko trzydziestu minutach mężczyzna wraz ze służącą byli już gotowi do wyjścia. Na zewnątrz za tego czasu temperatura prędko zbliżała się ku zeru. Brak odpowiedniego ubrania mógł łatwo przywiać przeziębienie, dlatego też doktor, oprócz standardowego stroju, objętego kitlem, narzucił jeszcze gruby kożuch. Aurelia - podobnie - nie mogła nosić wciąż tej samej, zwiewnej sukni, więc Berner z nieukrywaną radością sprawił jej nie przesadnie szykowną, lecz silnie grzejną pelisę. Była na nią odrobinę za duża, dzięki czemu zakrywała drobne, najbardziej narażone na zimno nogi. Służka solennie wielbiła się w niej zatapiać, lecz wstrzymywała się od okazywania tego. 

Tak jak obydwoje się spodziewali, w mieście było nader mroźno. Powietrze ziębiło koniuszki uszu, nosa i palców, mimo że był to dopiero początek zimy, która z pewnością nie ustąpi tym z uprzednich lat. Na targach z wolna zaczynało braknąć owoców i warzyw, przez co trzeba było hołubić już zapasy spiżarni. Wydawałoby się, że mężczyzna ma to w lekkim poważaniu, jakby wcale się nie przejmując nadchodzącą porą roku. Jednak tym razem zrobił już dorodniejsze zakupy. W planach miał nabycie wszystkiego, co potrzebne, lecz częściowo. Każdego dnia dokupywać coś nad miarę, odkładając to już na zimę. Aurelia zauważyła to niemalże od razu, gdyż sama niosła część toreb, które stały się wyczuwalnie cięższe.

SłużbaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz