Prezent w podzięce

1.6K 25 0
                                    

*puk puk puk*

Do uszu mężczyzny dobiegło głośne, żwawe pukanie. Słysząc je, naturalnie przerwał swą pracę i pośpieszył ku drzwiom. Przeszedł przez świerkową ościeżnicę i pewnym krokiem ruszył wzdłuż korytarza. Mijał ścienne obrazy swoich pradziadów i zacne, złote zdobienia, w końcu dochodząc do drzwi. Były grube, również wykonane ze smrekowego drewna. Zawiasy zaskrzypiały, gdy mężczyzna pociągnął za klamkę. Zrobił to z wyraźną łatwością, jakby rozmiar bramy nie robił na nim żadnego wrażenia. Przed nim rozciągała się ciemna sceneria. Ledwo widoczny, kamienny murek, zasłaniany był przez wysoką, ledwo widoczną sylwetkę. Mgliste zarysy jej postaci wskazywały na starczą posturę. Miała na sobie rzemienny płaszcz i kapelusz, zasłaniający bystre, starcze oczy. Mała lampa naftowa, stojąca obok wejścia, blado oświetlała ukontentowany uśmiech dziada. 

- Dobry wieczór, doktorze. Pamięta mnie pan? - Jego głos był raczej niepokojący, lecz dobrze mężczyźnie znany.

- Dobry wieczór. Był pan... jednym z moich pacjentów, jeżeli mię pamięć nie zwodzi. Pan... Garelton?

Przytaknął.

- Przepraszam, że niepokoję o tak później godzinie, lecz widziałem palącą się w oknie świecę - Gospodarz rzucił okiem w głąb pomieszczenia i utkwił wzrok w ściennym zegarze. Dwie metalowe wskazówki nakładały się na siebie, kreśląc równą północ. - Szczerze mówiąc, w mieście zastałem przelotnie, a chcąc już je opuścić, przytrafił mi się tamten jakże niefortunny wypadek, który spowodował, że trafiłem pod pańską opiekę. Właśnie wybywałem z miasta i uprzytomniłem sobie, że dostatecznie panu nie podziękowałem.

- Ah, nie musiał żeś się tak fatygować. Jeno przechodziłem obok, a widząc omdlałego człowieka, ledwo włóczącego się na nogach, jako lokalny lekarz nie mogłem tego wzgardzić.

Matuzal podniósł nieznacznie usta i zacisnął dłonie. Zmrużył chyżo powieki, lekko pochylając głowę. Następnie głucho zastygł w szacownym ukłonie.

- Pomogłeś mi, doktorze. Wiem, że byłeś świadom, że sprawi ci to tylko udrękę. Ludzie w dzisiejszym świecie niechętnie wplątują się w utrapienia innych. - Starzec uniósł głowę i godnym politowania spojrzeniem objął mężczyznę. - Doktorze... nie mam przy sobie pieniędzy, lecz jestem w posiadaniu czegoś, co wyrównoważy pańskie dobrodziejstwo. Prosiłbym, byś to przyjął.

Mężczyzna milczał, wsłuchując się w pobłażliwe błagania uprzedniego pacjenta. Czas go nie gnał, więc chętnie rozprawiałby z nim dłużej. Dlatego też postanowił zaproponować dogodniejsze warunki.

- Wpierw może pan wejdzie do środka. Z chęcią ugoszczę i przygotuję herbatę, tudzież pogoda z zewnątrz nie jest zbyt adekwatna. 

- Chętliwie odwiedziłbym ponownie twe domostwo, jednakże mój czas jest raczej dość nieokazały. Wszakże mój podarek z pewnością sprawi ci ulgę w pracy. Będziesz rad - mówiąc to, starzec wyciągnął ramię poza framugę i przyciągnął do siebie drobną, okrutnie mizerną postać.

Była to młoda dziewka, która prędko stanęła ze zwieszoną głową, ukradkiem patrząc na mężczyznę. Jej spojrzenie było wolne od emocji i jakiejkolwiek ikry. Matowe, zanurzało światło w minorowych, apatycznych tęczówkach. Włosy miała smoliste i proste, kończące się niżej ramion. Całości dopełniała blada cera, obtoczona bezlikiem ran - różnorodnych oparzeń i cięć. Dziewczyna przybrana była w ogorzałą szatę, której nawet nie można było nazwać odzieniem. Nieprzerwanie trwała w bezruchu, nie wzdrygnąwszy się ni razu. Dziadyga, gniewny jej nijaką postawą, kontynuował:

- Kwartał temu, pewien zamożny człowiek zmarł w nieszczęsnym wypadku. Nie miał żadnych krewnych ni też znajomych. Dlatego też radni miasta, w którym kwaterował, wzięli resztę pozostałego mu majątku. Dzięki pewnym kontaktom, byłem w stanie podbić część pozostałości, jednakże niektóre z nich są z lekka... problematyczne - rzucił ostre spojrzenie na rozemocjonowane lico dziewczyny. - Ta ów niewolnica jest jednym z utrapień, z którymi przyszło mi się porać, lecz tobie, doktorze, mogłaby się przydać dodatkowa para rąk.

SłużbaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz