1

24 3 0
                                    


Desmond, Malik i Altair stanęli przed potężnym ogrodzeniem z czarnych fantazyjnie wyginanych prętów. Za nimi widać było parę potężnych drzew, wśród których kładły się głębokim cieniem krzaki. Dzień chylił się ku zachodowi i wysmukłe latarnie stojące w równych rzędzie już zaczynały oświetlać żwirową drogę mdłym światłem. Za nimi stała trzykondygnacyjna budowla. Posiadłość jednego z dziwnych znajomych desmonda. Bynajmniej nie wyglądała przyjaźnie jak zwykła willa. Swą ciężkością i surowością ścian zewnętrznych przypominała raczej dawne warownie, co w oczach Malika i altaira nadawało jej swojskości. Des przycisnął guzik domofonu z podglądem i czekał aż znajomy usłyszy i otworzy, albo ten jego gburowaty kamerdyner. Po chwili dał się słyszeć niemłody już głos.
- Proszę się przedstawić oraz powód najścia.
- Jestem desmond. Panicz zaprosił mnie i moich towarzyszy na dziś wieczór.
Przez chwilę panowała irytująca cisza. Desmond jak zwykle czuł się strasznie głupio stojąc pod ta bramą jak jakiś biedak liczący na jałmużnę. Obejrzał się. Jego towarzysze zadziwiająco spokojnie i cierpliwie oczekiwali, co spowodowało, że Desmond poczuł się jeszcze bardziej głupio. Wreszcie usłyszeli.
- Otworzę drzwi. Proszę się kierować do ogrodu za domem. Panicz was oczekuje.
- Jasne, jasne.
Usłyszeli przeciągłe piknięcie i zgrzyt towarzyszący otwierającej się furtce. Po chwili ku żywemu zainteresowaniu złotookiego bramka sama się otworzyła wpuszczając ich do środka. Desmond wszedł pośpiesznie ze swym pakunkiem, cicho ich poganiając i marudząc na Altaira by nie dotykał wszystkiego co zobaczy. Obeszli dom z prawej strony i weszli na teren obszernego ogrodu skapanego w ciepłym późno jesiennym słońcu oraz kolorach typowych dla tej pory roku: od ziemnej zieleni przez żółcie, pomarańcze aż do wszelkich odcieni czerwieni i brązu. Niedaleko obszernej werandy stał długi stół zastawiony plastykowymi talerzykami i kubkami. Dwa kroki bliżej nich stał dość duży grill dymiąc obficie.
Na rusztach wesoło skwierczały steki. Przy grillu w białym fartuchu stał młody mężczyzna przekładając mięso co chwila i pokrzykując na bawiących się nieopodal. Altair i Malik zatrzymali się obserwując otoczenie i przyglądając się temu mężczyźnie, który zdawał się być jakimś kuchtą. Wciąż trochę niekomfortowo się czuli w tych realiach, gdzie wręcz osaczali ich jasnoocy blondyni, którzy kojarzyli się chłopakom wyłącznie z najeźdźcą.
Desmond raźnym krokiem podszedł do niego i zagadnął.
- Siema, Leo. Sorki za spóźnienie. Mam tu coś zimnego na przeprosiny. Jeszcze zimna krata browca.
Grillujący odwrócił się do desa twarzą. Chwilę mu się przypatrywał kiedy wreszcie jego młodą, przystojną twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Des, kopę lat! Już myślałem, że nie przyjdziesz. Jesteś sam?
- Nie, no skąd. Chcę ci kogoś przedstawić, stąd ta zwłoka.
- Przyprowadziłeś brata? Udało się? No nie stój tak. Zapoznaj nas. Umieram z ciekawości.
Desmond wyszczerzył się w uśmiechu i wcisnąwszy grillującemu swój pakunek. Odwrócił się idąc po chłopaków, których zostawił z tyłu. Leo tymczasem zaniósł kratę browarka na stół i krzyknął na imprezowiczów, że przyszedł Des i przytargał zimnego browara. Wrócił do grilla i odwrócił skwierczące nad ogniem mięso.
W tym czasie Desmond podszedł do chłopaków i powiedział w czym rzecz.
Podeszli do gospodarza, który wciąż męczył steki. Desmond wziął Altaira pod rękę i stanęli tuż przy grillującym.
- Leo. To mój brat. Poznajcie się.
Gospodarz odwrócił się i przyjrzał stojącemu przed nim mężczyźnie. Wyglądał na bardzo młodego. Przystojny, gładko ogolony, o delikatnych rysach. I oczy w kolorze złota. Oczy, w których aktualnie błyszczało zaciekawienie. Brwi lekko ściągnięte jakby zawsze był nie w humorze. Krótko przystrzyżone ciemne włosy o intrygujących miedzianych refleksach i ta blizna, charakterystyczna dotąd tylko dla Desmonda, która przecinała jego usta nadawały mu wyrazu buntownika, ale i uroku. Ubrany był w grubą białą bluzę, spod której nieśmiało wystawała równie biała koszulka, jasne dżinsy wpuszczone w wysokie buty przypominające dla Leo kanadyjskich konnych, a na dodatek ten kawałek materiału zwisającego mu u boku w kolorze krwistej czerwieni. Leo był doprawdy zaintrygowany takim indywidualnym wyglądem i nie podejrzewał, że Desmond może mieć tak ciekawego brata. Bardzo chciał go poznać bliżej. Chciał wiedzieć czy osobowość ma równie intrygującą jak strój.
- Miło mi poznać. Jestem Leonardo Macchiavelli, ale możesz mi mówić tak jak wszyscy. Po prostu Leo. A ty?
- Siema. Jestem Altair. Po prostu.
- o, jaki bezpośredni. Jak chcesz możesz zostawić plecak w salonie. Des ci pokaże gdzie. A ja zaraz podam wam wasze steki.
- A z czego one są?
- Jak to z czego? Z mięsa.
- No dobra, ale z jakiego.
- Nic się nie martw. To wołowinka najwyższej jakości.
- Leo. Nie o to mu chodziło. Chodzi o to, że chłopaki nie jedzą wieprzowiny.- wtrącił szybko Desmond.
- Co? Aaaaaa.....- zaśmiał się.- trzeba było tak od razu. Już myślałem że są weganami.
Przesunął wzrok na Desmonda i wracając spostrzegł, że za nimi stoi trzeci mężczyzna.
Wyglądał niemal jak zupełne przeciwieństwo desmondowego brata. Przystojny, a jakże, o cerze zdecydowanie śniadej, króciutkie kruczoczarne włosy, w jednym uchu dostrzegł malutki kolczyk, badawcze, wręcz świdrujące spojrzenie głębokich czarnych oczu napawało jakiś dziwnym niepokojem, więc Leo prześlizgnął się dalej. Wąskie, ale ładne usta i czarna kozia bródka, która zaskakująco dobrze mu pasowała. Ubrany był na czarno od stóp do głów. Mimo, że to była tylko skórzana kurtka pod którą widać było koszulkę z minimalnym dekoltem, dżinsy i adidasy to wszystko sprawiało wrażenie jakiejś klasy i elegancji. Mógłby iść o zakład, że ci dwaj są parą. Byli tak różni, że aż pasowali do siebie jak dwa puzzle tej samej układanki.
- Hej, Des. A ten z tyłu, to kto? Może i jego byś przedstawił, co?
- Ach, tak. Już. To przyjaciel Altaira. No nie mogłem go zostawić samego w domu. Każdy musi trochę do ludzi wyjść, by nie zdziczeć. Leo. Poznaj Malika. Malik, no podejdźże tu bliżej. To jest Leo.
Malik zachowując swój niezmiennie wystudiowany wyraz twarzy postąpił krok do przodu stając między Altairem a Desmondem.
Leo przyjrzał mu się dokładniej i powiedział przyjaznym głosem.
- Miło mi cię poznać. Mów mi Leo. Pewnie już słyszałeś moje pełne imię i nazwisko. Nie lubię go powtarzać przy tak nieoficjalnych spotkaniach.
- Słyszałem. Nie kłopocz się. Bardzo mi miło móc poznać przyjaciela Desmonda. Nazywam się Malik Al-Sayf. Desmond nalegał, żebym przyszedł mimo, że nie byłem zaproszony. Nie chciałbym sprawiać kłopotu swoją obecnością...
- Spoko, wyluzuj. Wszyscy znajomi Desa są tu mile widziani. Im nas więcej tym weselej, jak to mówią.- Leo przerwał mu uśmiechając się szeroko i kiwając na niego ręką jak na jakiegoś sługę.- musisz koniecznie kogoś poznać. Kiedyś też tak gadał, ale już nabrał trochę ogłady towarzyskiej. Na pewno dobrze ci się będzie z nim gawędzić. Ale na swój stek będziesz musiał poczekać. Zostały mi tylko dwa i musze kogoś ze służby posłać. Des, czemu nie zadzwoniłeś, że przyjdziesz z dwójką?
- Oj, no sorry. Wyleciało mi z głowy.
- Zagryski do tej kraty też zapomniałeś.
- Czepiasz się.- odpowiedział Des szczerząc się we wrednym uśmieszku.
- Ja mam.- wtrącił Altair czym zwrócił na siebie uwagę wszystkich trzech.
- To pokaż co tam masz. No, stary ratujesz honor braciszka.- rzucił wesoło poklepując przyjacielsko Altaira po ramieniu.
Ten spojrzał na dotykającą go rękę i skrzywił się tylko w dziwnym nieokreślonym grymasie, który Leo wlot zrozumiał i cofnął rękę. Zdjął już z grilla oba kawałki mięsa i położył na talerzykach. Podał je Desowi.
W tym momencie zjawił się jeden z imprezowiczów.
- O. Des. A już myśleliśmy, że nie przyjdziesz. Nawet zaczęliśmy obstawiać czy przyjdziesz czy nie. Masz dwa? Daj jeden.
- Sio. Ten drugi jest dla mojego brata.
- Łoooooo..... To ty masz brata? Czemu nie mówiłeś? Musisz nas koniecznie zapoznać.
- To zawołaj resztę. Załatwmy to zanim steki nam ostygną.
- Spoko. Mam nadzieję, że nie wpadłeś z pustymi rączkami.
- Odwal się, Marc.
Mężczyzna wyszczerzył się w trochę głupkowatym uśmiechu i pobiegł do reszty.


ImprezaWhere stories live. Discover now