Rok 2018 kończę pogrzebem. W piątek pochowałam moją ciocię. Mimo tego, że wcale jej dobrze nie znałam, to jako jedna z nielicznych płakałam w kościele. Dlaczego? Może to egoistycznie, ale płakałam nad swoim życiem.
Przemowa w kościele była piękna. Ksiądz dyskretnie zwrócił uwagę na to, że nigdy nie znamy dnia i godziny. Podejrzewam, że większość zgromadzonych nie wzięła sobie do serca ani słowa. Do mnie trafiają takie rzeczy. Zawsze skłaniają mnie do refleksji.
Kiedyś gdzieś przeczytałam, że ludzie nie powinni bać się śmierci ale niespełnionego życia. Wszyscy kiedyś umrzemy. Śmierć jest nieodłącznym elementem naszego świata. Tylko, że istotną różnicą jest to czy umrzemy spełnieni.
Pewnie zastanawiacie się czym jest spełnienie. Ja też się zastanawiam. Myślę, że to indywidualna sprawa dla każdego. Wszyscy marzymy o czymś innym i mamy inne cele. Myślę, że to "słynne" spełnienie w życiu to podążanie własną ścieżką, odrzucenie tego co nie prowadzi naprzód i indywidualność, którą każdy z nas musi wypracować.
Wracając ze stypy rodzice rozmawiali o pogrzebie. Trumna czy urna, takie czy inne zdjęcie. Doszłam wtedy do wniosku, że pogrzeby są dla żywych. Ameryki nie odkryłam, wiem. Czasami rozumiemy oczywiste rzeczy, dopiero kiedy pomyślimy nad sensem ich istnienia. Co z tego, że na mój pogrzeb przyjdzie 100 osób? Skoro w moim życiu bierze udział 5?
Rada na koniec roku? Pozbądźmy się z naszego życia przekonania, że mamy jeszcze czas. Może został nam tydzień? Może rok? Może 50 lat. Wykorzystajmy ten czas w 100%.
enjoy.