Rozdział 3.

1 0 0
                                    

Pierwszy raz od bardzo dawna Śniegocki zjawia się w pracy lekko spóźniony i pozbawiony nieuzasadnionego entuzjazmu, którym zawsze emanował. Oczy ma umęczone, niewyspane i pozbawione błysku, którym uwodził młode kobiety poznawane w tramwaju lub w godzinach pracy.

To drugie przydarzało się bardzo rzadko, bowiem atrakcyjne, dorosłe panny gościły w tym barze nadzwyczaj periodycznie. Kiedy jednak już dochodziło do takich okoliczności, kilkoma spojrzeniami, erudycyjnymi żartami i cudownym uśmiechem Marek całkowicie je zdobywał, a one tylko marzyły, aby mężczyzna wreszcie odczytał ich znaki.

Tak. Tak. Tak, proszę! Błagam! - wrzeszczały w myślach. Marek może i dostrzegał ich chęci, ale pozostawał głuchy na błagania.

Postawa mężczyzny wskazuje, jakby był pozbawiony ducha. Jakby przed chwilą wchodząc do lokalu, zostawił go na zewnątrz.

Wczoraj o tej porze wycierając blat, myślał jedynie o wszystkich powierzchniach w barze, które zdążyły odpocząć od pieszczot ścierki i mogłyby domagać się polerowania kolejny raz tego dnia. Jednak dzisiaj, robiąc to, Marek rzeczywiście miał o czym rozmyślać. Nie interesowały go mahoniowe blaty lecz kwoty, liczby, rachunki.

Pieniądze, których nie miał.

Mija czterdziesta minuta od otwarcia lokalu. Dawniej bar czynny był w szerszym przedziale czasowym, gdy jeszcze Marek nie był zatrudniony, ale Stefan uznał, że i tak do wieczora nie ma żadnych gości, nad ranem także, więc zawęził godziny.

Marek siada na jednym z niskich stołków. Wzdycha cicho, spogląda na ekran telefonu komórkowego, aby sprawdzić godzinę. Czas ciągnie się w nieskończoność. W głowie bruneta pojawia się pomysł, aby zamknąć dzisiaj o dwudziestej wieczorem. Przecież Kraszewski i tak tego nie sprawdzi. Kredyt zaufania młodzieniec już mu dawno spłacił.

Nagle rozlega się dźwięk dzwoneczków, które zawieszone są nad drzwiami. Wydają przyjazną dla ucha melodię, kiedy tylko ktoś przekroczy próg lokalu. Na cienkich sznurkach zawieszone są również złote figurki słowików, co idealnie obrazuje dźwięk symfonii. Wśród nich dryfuje mała replika klatki dla ptaków, której nie da się otworzyć - bynajmniej nikt tego nigdy nie sprawdzał.

W pierwszej chwili Marek domyśla się, że w lokalu zjawił się szef. Choć dziwią go jego własne myśli, gdyż spodziewał się, iż w wyniku ostatnich zdarzeń Kraszewski będzie kontrolował swój marny biznes rzadziej.

I ma rację, bo do Warty Poznania zawitał klient. Cóż za rzadki widok. Tak rzadki, że Marek nie potrafi odmówić sobie lustrowania go wzrokiem.

Jest szczupły, ale nie spektakularnie wysoki. Jego wzrost jest przeciętny. Twarz - wąska i koścista, a nos troszkę szpiczasty. Ma włosy w odcieniu ciemnego blondu, które przepasają się ze słonecznymi kosmykami, ale jego brwi i zarost są w odróżnieniu od czupryny bardzo ciemne. Oczy są jasnobrązowe i gęsto okryte długimi rzęsami, wyglądającymi niemal jak kobiece.

- Dobry wieczór, co dla pana?

- Hm - mruczy pod nosem klient, spoglądając raz jeszcze na tablicę z ofertą dnia. - A co mi pan proponuje?

Marek jest wniebowzięty. Goście tak rzadko pytają o specjały i zamawiają najzwyklejsze piwo kuflowe, że Śniegocki czuje, iż spełniło się jego małe, głęboko skrywane barmańskie marzenie.

- Dziś polecam Daiquiry, Cosmopolitan i Caracas - mówi, już podekscytowany tym, że zaraz przyrządzi coś bardziej wyszukanego.

Mężczyzna pyta, z czego składa się każdy z nich, a Marek z pasją opowiada o wszystkich składnikach. Klient jednak nie jest przekonany i decyduje się wybrać Screwdriwer - drink skomponowany z wódki, soku pomarańczowego i pieszczącej podniebienie grenadyny. Już po chwili sączy drinka, jakby nie miał żadnych zmartwień.

A przecież ma.

I to sporo jak na te trzydzieści cztery lata.

- Dorabia pan sobie tutaj, czy miksowanie soków z alkoholem jest powołaniem?

- To pierwsze. Próbuję zarobić na kurs architektury i wybrać się na jakieś studia.

Artur obejmuje go wzrokiem. Ma nadzieję, że robi to subtelnie, ale nic z tych rzeczy. W gruncie rzeczy bez trudu ocenia, że stojący przed nim barman ma dwadzieścia kilka lat, więc fakt, iż nie podjął się on jeszcze studiów, wydaje mu się wzbudzający politowanie.

- Ja pracuję w hotelu.

- Da się z tego wyżywić rodzinę?

- Zarobki nie są najgorsze - mówi, a na jego twarzy maluje się grymas - ale nie mam rodziny, którą musiałbym utrzymywać.

- Jest pan sam?

Klient płoszy się, chwyta za szyjkę kieliszka i już zamierza uciekać.

- Spokojnie, nie jestem gejem - prostuje Marek. - Pytam z czystej ciekawości.

- Skoro jesteś taki ciekawski to tak, jestem sam - odpowiada blondyn, którego duma została delikatnie dotknięta.

Na tym skończyłaby się rozmowa.

Skończyłaby, gdyby Artur nie zamówił kolejnego drinka. I kolejnego.

- Też jesteś sam, prawda? - pyta Marka, a ten przytakuje przygnębionym skinieniem głowy. - Dlaczego?

To bardzo proste. Bo utracił pewność siebie. Bo za bardzo skupił się na naglących priorytetach, odkładając na bok listy z ważniejszą treścią, choć były one długoterminowe. Dlatego jest sam.

Lecz sam o tym nie wie. Nie mówi więc tego.

- A ty? - zagaja go.

- To bardzo długa historia - ucina krótko.

Ale po czwartym drinku historia przestaje wydawać się za długa.

UpojeniWhere stories live. Discover now