Rozdział 4.

1 0 0
                                    

Barman cmoka językiem i drapie się po głowie.

- Nie do końca rozumiem, jak to się skończyło.

Artur spogląda na niego spode łba. W jego oczach Marek wydaje się teraz zupełnym głupcem, ale przecież miał prawo nie nadążyć za całą tą historią. Za nimi, chwiejnością miłości i wszystkimi jej komplikacjami.

- Naprawdę?

Śniegocki potwierdza tępym skinieniem głowy.

- Zostawiła mnie. Wróciła do Michała. Pojechała do niego załatwić kwestie prawne, ale w pociągu zrozumiała, że choć kocha go mniej ode mnie, to wciąż jest to miłość. Miłość, która po prostu wystarcza. Która jest przejawem zdrowego rozsądku. Potrzebna jej była stabilizacja, której nie mogłem jej zapewnić, pieniądze, których mi brakowało, a przede wszystkim biologiczny ojciec, którym nigdy nie będę.

- Mój Boże - szepce Marek. - To najsmutniejsze, co kiedykolwiek usłyszałem.

- A jednocześnie to najsmutniejsze, co kiedykolwiek przeżyłem - prycha.

Nie chce być niegrzeczny ani gburowaty. Po prostu zmęczyło go życie i wyczerpał autodestrukcyjny żal.

- Myślę, że dali byście radę, nie musiała do niego wracać - stwierdza Marek, chcąc pocieszyć klienta.

- Nie jestem pewien, ale gotów byłem w to wierzyć. Ona nie chciała. Jej nie wystarczały nadzieje i plany, lecz niezbite dowody. Być może nie jest tak, że prawdziwa miłość przezwycięży wszystko. Może niekiedy pojawiają się przeszkody, których nawet ona nie pokona.

W jego głosie jest gorycz, w oczach ból, a serca brak.

Można by powiedzieć, że ta kobieta złamała jego serce, ale oznaczałoby to, że pozostawiła je w kawałkach, lecz ona nie zostawiła po sobie nic poza pustką. Dziurą w klatce piersiowej. Luką, w której należy umieścić nowe serce, jednakże on nie potrafi w tym stanie szukać po świecie nikogo, kto dobrowolnie swoje serce oddałby wieczności na przechowanie w jego piersi.

- Z tego, co mówisz, wynika, że to było dość dawno temu. Wciąż tęsknisz?

Przecież to takie retoryczne pytanie. To jak pytać o to, czy słońce wschodzi każdego dnia, czy ziarna kawy tworzą aromat, czy liście mogą być zielone i czy warto kochać.

Artur kręci głową z niedowierzaniem. Jemu, w przeciwieństwie do barmana, wszystko wydaje się tak absurdalnie oczywiste.

- Tęsknię za nią. Tęsknię za nią jak wariat. I tak jak z każdym dniem kochałem ją coraz mocniej, tak z każdym dniem tęsknię coraz bardziej. W zabójczo krótkim tempie zadurzyłem się w niej do szaleństwa, a z szaleństwa się przecież nie wychodzi. Dała mi wszystko, ale zostawiła mnie z niczym i pustka ta - miejsce, które niegdyś było wypełnione po brzegi - boli najbardziej.

- Jak to możliwe? - Marek marszczy brwi.

Artur spogląda na niego pytająco, czekając, aż ten rozwinie myśl.

- Jak to możliwe, że po takim okresie czasu, wciąż się tęskni?

- Bo kiedy się kogoś pokocha, to kocha się go już na zawsze, a miłość ta staje się piętnem do końca życia. Zwłaszcza jeśli ta osoba odejdzie. Zniknie. Wyparuje lub rozpłynie się na wietrze.

I ma ten okropny rodzaj racji, którego nigdy nie chce się mieć. Jego uczucia do niej są niezniszczalne, nierdzewne. Stworzone ze stali albo złota. A jego serce jest drogocennym kamieniem, błyszczącym smutno pod skorupą.

- To właśnie to ciemne oblicze miłości, o którym nikt nie ma odwagi mówić.

- W rzeczy samej - potakuje Artur, a na jego twarzy pojawia się bolesny uśmiech. - Blanka skrzywdziła mnie jak nikt inny. I skrzywdziła również siebie. A jeszcze ostrzej zraniła nas miłość.

Chciałby z nią porozmawiać. Powiedzieć jej o wszystkich rzeczach, ale także o żadnych. Wspomnieć o drobiazgach, które wydarzyły się między wersami. Rozmyślać z nią, analizować teraźniejszość i gdybać nad przyszłością. Być z nią. Teraz chciałby po prostu z nią być. Poczuć na skórze jej dotyk, ślad jej warg na swoich ustach. Próbuje przypomnieć sobie wszystkie te rzeczy, których doznał, lecz teraz ich nie pamięta.

Ale pamięta, jak się dzięki nim czuł.

- Nienawidzisz Blankę za jej decyzję?

- Chciałbym. Naprawdę bym chciał, wtedy byłoby o wiele łatwiej. Przez moment czułem do niej tyle gniewu i złości, i żalu, że kiedy to sumowałem, zawsze otrzymywałem nienawiść. Ale przecież ani na chwilę nie przestałem jej kochać. Wydaje mi się, że miłość przyćmiona cieniem nienawiści, to wciąż miłość.

- Nie inaczej.

Wzdychają oboje, a ich oddechy są spowolnione. Marek kręci się za ladą, a Artur wrósł w krzesło. Obydwoje patrzą na siebie i nie wiedzą, czy kiedykolwiek spotkają się ponownie.

- Kochałeś kiedyś kogoś tak bardzo? Tak absolutnie na śmierć? - zagaja klient.

- Nie jestem pewien. Czułem do niej dużo, bardzo dużo.

Rozmawiają jeszcze przez niedługą chwilę. Gdybają, gadają, konwersują, aż wreszcie dialog spełza do przyziemnych spraw. Do nic nieznaczących kwestii, z których można się ewakuować.

Zapłacić rachunek.

I wyjść z lokalu.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 05, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

UpojeniWhere stories live. Discover now