Ostatnie szarpnięcie za struny, ostatni krzyk, ostatni uśmiech do fanów. Dean był tak szczęśliwy, widząc, jak ludzie tańczą i śpiewają wraz z nim piosenki jego i jego zespołu.
-Dziękujemy, do zobaczenia!- krzyknął ich wokalista-George, po czym cała ich czwórka zeszła ze sceny. Jerome, perkusista, objął blondyna w pasie.
-To było zajebiste!- zaśmiał się Ash, ich basista.
-Idziemy się nawalić!- rzucił Jerry, na co chętnie przystali.
Dojazd do hotelu zajął im niecałe 15 minut, po czym rozeszli się do pokojów, aby wziąć prysznic.
Dean od razu skierował się do łazienki. Ściągnął ubrania na środku pomieszczenia po czym znalazł się pod strumieniami gorącej wody. Stał tak chwilę, czując jak jego mięśnie rozluźniają się, jednak wiedząc, że nie może zbyt długo bezczynnie stać zaczął się myć.
Po piętnastu minutach, owinięty w pasie ręcznikiem, wrócił do pokoju. Wyciągnął ulubione jeansy i czerwoną koszule w czarną kratę, czarne bokserki i skarpety. Chciał zacząć się ubierać, jednak usłyszał dzwonek swojego telefonu. Sięgnął po niego i uśmiechnął się, widząc, kto dzwoni. Odebrał i włączył tryb głośnomówiący.
-Sammy!- krzyknął radośnie, odkładając urządzenie na szafkę nocną.- Dawno nie dzwoniłeś.
-Nie chciałem ci przeszkadzać, w końcu koncertujesz.- powiedział młodszy zachrypniętym, zmęczonym głosem.
-Nigdy nie będziesz mi przeszkadzał, braciszku. Poza tym, co z tobą?- zmartwił się, słysząc jego głos. Sięgnął po bokserki i założył je na siebie.
-Mało ostatnio sypiam, to dlatego. Jestem zmęczony i wszystko mnie boli.
-Sam... U ciebie jest siódma, prawda?
-No tak.- westchnął młodszy.
-Ile spałeś tej nocy?
-Trochę się zdrzemnąłem.
-Konkrety, Sam.- zarządał twardo, narzucają na siebie spodnie i zapinając je.
-Trzy godziny.- przyznał brunet cicho.
Dean zamilknął na chwilę. Musiał się uspokoić
-Nie chce się na ciebie złościć, braciszku.- przemówił w końcu spokojnie.- Martwię się. Już i tak jest źle, Sam. Nie musisz sobie dokładać.
-Wiem, Dean.
-Więc gdy tylko skończymy rozmawiać spróbuj się przespać. Proszę. Zrób to dla mnie, dobrze?- zarzucił na siebie koszule, jednak nie zapiął jej. Naprawdę martwił się o swojego brata.
-Dobrze. A teraz... opowiadaj, jak koncerty i jak Europa?
-Nie uwierzysz, jak tu jest cudownie, Sammy. Niemcy to... naprawdę mi się podoba ten kraj, ale język mają nieźle pierdolnięty.- obydwoje zaczęli się śmiać. Dwudziestoczterolatek tak dawno nie słyszał tego dźwięku, że był nim wręcz zafascynowany.- A koncerty, Sam... Koncerty to coś wyjątkowego. Przed występem czujesz tremę, tremę tak cholerną, że myślisz, że nie dasz rady. Pozostało kilka minut do wyjścia na scenę, czujesz, że serce zaraz wręcz wypadnie ci z piersi. I następuje ten czas, wchodzisz. Widzisz ludzi, dużo ludzi, którzy patrzą na ciebie. Piszczą, krzyczą na twój widok. Myślisz, że zaraz umrzesz z przerażenia. Do czasu aż pierwszy raz nie szarpiesz strun gitary. Wtedy wszystko znika, jesteś tylko ty i zespół. To tak cudowne...- Dean rozmarzył się.
-To brzmi naprawdę genialnie, Deannie.- wyszeptał brunet.- Wybacz, ale muszę już kończyć.
-Dobrze.- westchnął drugi. - Kocham cię, braciszku.
Usłyszał jednak ciche pociągnięcie nosem.
-Napewno wszystko okay, Sammy?- zmartwił się.
-Tak, tak, Dean. Ja ciebie też kocham. Pa.
-Słodkich snów.
Blondyn usłyszał tylko ciche pip, świadczące o tym, że młodszy się rozłączył. Uśmiechnął się smutno i zaczął zapinać koszule do końca.
*
Nic nie było w porządku i Sam dobrze o tym wiedział. Z każdym dniem było coraz gorzej. Tracił siły. Chciał tylko spać. Bolało go jak cholera.
Jutro mijał rok od postawienia diagnozy. Rok, który dzielił go od wyroku śmierci. Jak na początku brunet nie mógł się z tym pogodzić, tak teraz, po prostu wiedział, że tak musiało być. Nie dla niego było długie życie. On musiał umrzeć, taki był czyjś plan.
Teraz jednak leżał, a ciche łzy spływały po jego policzku. Znów tego nie zrobił, znów stchórzył.
Bo Sam miał jedno, jedyne życzenie. Przed śmiercią chciał po prostu zobaczyć Deana.
Za nikim nie tęsknił tak bardzo jak za nim. Chciał po prostu ten ostatni raz zobaczyć swojego braciszka. Braciszka, który był jednocześnie dla niego ojcem, nauczycielem, aniołem stróżem i najlepszym przyjacielem przez pierwsze trzynaście lat życia.
Ojcem, bo John tak właściwie nie przykładał się do wychowania syna. Brunet czuł, jakby przez całe życie mieszkał z obcą mu osobą. W porównaniu do Deana, który poświęcał bratu tyle uwagi, ile tylko mógł.
Nauczycielem, po pokazał mu, co jest dobre, a co złe, bo zawsze mu tłumaczył coś, czego nie wiedział.
Aniołem stróżem, bo pilnował, aby nigdy nie stała mu się krzywda, bo dbał o niego i kierował zawsze w dobrą stronę.
Oraz najlepszym przyjacielem, któremu ufał i który ufał mu. Koledzy z klasy uważali go za nieudacznika i popychadło, koleżanek nie interesował. Z każdym żalem, każdym problemem kierował się do Deana.
To nie tak, że blondyn wcale nie miał wad. Miał, jak każdy człowiek. Potrafił być złośliwy, zboczony, był kobieciarzem i czasem nie panował nad złością, ale właśnie takiego Sam go kochał.
A więc teraz płakał. Nie wyobrażał sobie odejść bez pożegnania że swoim braciszkiem, jednocześnie słysząc tą jego radość spowodowaną koncertami po prostu nie umiał go jej pozbawić.
-Dzwoniłeś do Deana?- zapytała Mary, wchodząc do pokoju swojego młodszego syna. Lekarze stwierdzili, że mógł wrócić do domu, w dodatku właśnie tu chciał... odejść.
-Tia. I nie, nie poprosiłem, aby przyjechał.- uprzedził następne pytanie.
-Dlaczego?- zdziwiła się.
-Mamo. On jest teraz w trasie. Żebyś wiedziała jaki jest szczęśliwy. Nie chcę mu zabierać tego szczęścia.- szepnął. Blondynka usiadła na skraju jego łóżka.
-Dobrze, kochanie.- pogłaskała jego policzek. Serce jej się krajało. Nie ma większego bólu niż matka, która musi patrzeć jak jej dziecko,wykończone chorobą, umiera.- Jesteś głodny?
-Nie, dzięki. Chyba się prześpie.-westchnął brunet.
-Śpij dobrze. Już sobie idę. Kocham cię Sam, bardzo.- ostatnie zdanie wyszeptała. Pocałowała syna w czoło i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
Gdy była pewna, że brunet już jej nie usłyszy, sięgnęła po telefon. Musiała to zrobić.
Wybrała numer. Odebrał po czterech sygnałach.
-Dean...
*
Deam rzucił wszystko. Zespół, koncerty... Teraz ważniejszy był Sammy. Pędził w taksówce na lotnisko, co chwilę popędzając kierowcę. Przez telefon wytłumaczył całą sytuację Jerome'mu, z którym miał najlepszy kontakt. Przyjął to do siebie i zapewnił, że wszystkim się zajmie.
Gdy tylko znalazł się na lotnisku podbiegł do najbliższego okienka.
-Dzień dobry, potrzebuję biletu na najbliższy lot do Nowego Yorku.- powiedział do kobiety siedzącej za ladą.
-Najbliższy na który mamy wolne miejsca jest... za dwa dni.
-Nie da się nic wcześniej?- zapytał, czując jak powoli ogarnia go rozpacz.
-Najbliższy samolot odlatuje za piętnaście minut, jednak wszystkie miejsca są już zajęte.
-Proszę... Nie może pani nic zrobić?
-Niestety nie. Może pan poczekać, jest możliwość że zwolni się miejsce...
-Dobrze, dziękuję.- powiedział łamiącym się głosem. Usiadł na najbliższej kanapie i schowała twarz w dłoniach i po prostu się rozpłakał.
-Coś się stało?- usłyszał nad sobą. Uniósł wzrok i spojrzał w błękitne tęczówki jakiegoś chłopaka.
-Nie zdążę.- wyjąkał Dean.- Mój brat umiera, a ja nie zdążę się z nim zobaczyć...
-Jak to?- niebieskooki usiadł obok niego.- Gdzie jest twój brat?
-W Ameryce. Mieszkam tam...- otarł łzy- Ja i Sam byliśmy bardzo blisko dopóki nie wyprowadziłem się z domu. Rok temu dowiedział się że...- wziął głęboki oddech- Że ma raka. Białaczkę. Zostało niewiele życia... jednak nigdy mi tego nie powiedział. Wiedziałem,że jest chory, jednak nie że umiera... Został mu dzień, może dwa. I wiem, że jeśli nie polecę teraz... nie zdążę.- znów zaczął płakać. Wstydził się tego, w końcu artysta rockowy i łzy nie szły w parze, ale miał chyba prawo sobie popłakać...
-Ej.- usłyszał głos drugiego. Podniósł na niego niepewny wzrok. Błękitnooki patrzył na niego, jakby się wahając, jednak po chwili wyciągnął z kieszeni bilet i podał mu go.-Proszę. Leć do brata.
Dean poczuł jakby nagle stał się ofiarą cudu, a może tak było? Ten niski, czarnowłosy, niebieskooki chłopak właśnie dał mu przepustkę która dzieliła go od spotkania z bratem.
-Jestem ci tak bardzo wdzięczny. - wyszeptał. Wyciągnął z tylnej kieszeni portfel i podał drugiemu dwieście euro.- Ja... zawsze już będę pamiętał o tym co dla mnie zrobiłeś... Jesteś dla mnie niczym anioł, który...
- Mam na imię Castiel, po prostu Castiel.- przerwał mu.-A teraz leć, bo nie zdążysz.
-Dziękuję, Castiel.
W następnej chwili już biegł w odpowiednią stronę, błagając się w myślach, aby tylko zdążył.
CZYTASZ
Sammy
Fanfiction,,Jutro mijał rok od postawienia diagnozy. Rok, który dzielił go od wyroku śmierci. Jak na początku brunet nie mógł się z tym pogodzić, tak teraz, po prostu wiedział, że tak musiało być. Nie dla niego było długie życie. On musiał umrzeć, taki był cz...