𝓛𝓸𝓽𝓷𝓲𝓼𝓴𝓸

597 92 58
                                    

Prawda jest taka, że to ściany szpitali słyszały więcej prawdziwych modlitw, niż ściany kościołów. A lotniska widziały więcej szczerych pocałunków, niż kościelne ołtarze. Ty wiesz, że tak jest.

Mówiłam Ci, że gdy umierał mój dziadek, babcia trwała obok jego łóżka aż do końca.
W dłoniach trzymała różaniec, zalana łzami, odmawiała go. Niestety, to nie pomogło.

Miesiącami myjąc podłogi poczekalni na lotniskach widziałam uściski, pocałunki.
Ostatnie bolesne spojrzenia w oczy rodziców, swoich partnerów.
Potem taka osoba odwracała się... i już jej nie było.

Nie miałam potrzeby się modlić, nie potrzebowałam składać swoich pocałunków na czyichś ustach.

W dniu poznania Ciebie, kiedy stąpaliśmy razem po krańcu krawężnika, nazwałeś mnie swoim złotem.
Zaśmiałam się, to wydawało mi się absurdalne.

Byłeś dziwny, tajemniczy a zarazem tak bardzo zabawny.
Poprawiałeś mi humor, zawsze Ci się to udawało.
Jednak nadal to wszystko było dla mnie absurdalne, ty też.

Zmieniłam swoje zdanie na twój temat po twoim wypadku. Przez ten cholerny motocykl mogłeś odejść.
Pielęgniarka kazała mi się modlić, jakoby to miało pomóc.
Nie wiem czy to dzięki moim złożonym dłoniom, mojemu znaku krzyża.
Otworzyłeś oczy, powiedziałeś, że to dla mnie.

Lubiliśmy razem zajadać się watą cukrową, popijać wszystko colą.
Wychodziliśmy do kina, kupowaliśmy zawsze największy popcorn.

Byłam twoją partnerką, ty moim partnerem.
Mieliśmy plany, wspólne marzenia.
Przejazdy motocyklem, wspólna adrenalina.

Lubiłeś trzymać moją rękę a potem twardo stąpać po ziemi.
Chciałeś żebym była bezpieczna.
Byłam, tylko przy tobie.

Każdy uśmiech na twojej twarzy po moim nieudanym żarcie.
Każda łza podczas słabej komedii romantycznej.

Ja byłam twoja, ty mój.
Nie byliśmy całością, nie chciałam tego.
Twierdziłeś, że byłam niewinna.
Nie zaprzeczę.

Kochałam Cię, nie wiem czy to wszystko odwzajemniałeś.
Uwielbiałam Cię, ale nie jestem pewna jak to było u Ciebie.
Potrzebowałam Cię, jednak ja nie byłam dla Ciebie żadną ochroną.

Nie odszedłeś. Może nie potrafiłbyś tego zrobić. To ja byłam do tego zmuszona.
Ach, absurdalne było to jak znaleźliśmy się na lotnisku.

Nie chodziło o moją prace, czy rodzinę.
Wiedziałeś, że to ostatni raz gdy się widzimy.
Długi pocałunek pełen wspomnień, krótkie spojrzenie pełne bólu.
Odwróciłam się i jak wiesz... Już mnie nie było.

Nie zatrzymywałeś mnie, i tak nie mógłbyś czegokolwiek zrobić.
Ja już tęskniłam, czułam pustkę, brak twojego ciepła.

Na nowym gruncie, w całkowicie obcym mi kraju czułam się jak intruz.
Byłam sama, nie było Cię tam.

Mijały dni, a wata cukrowa nie smakowała tak samo.
Motocykle stojące niedaleko klubu tylko mi o tobie przypominały.
Nie odważyłam się wybrać do kina.

Byłam sobie jedynej towarzyszką.
Sama w sobie byłam jednością, nie byłam przedzielona na połowy.

Być może ty gdzieś jesteś.

Siedzisz na czerwonej kanapie w barze.
Upijasz się z ładną dziewczyną.
Jedziecie na twoim motocyklu.
A mnie już z tobą nie ma.

Bo to wszystko skończyło się na tym pieprzonym lotnisku. Absurdalne.

The Airport | last lettersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz