Rozdział 35. "Brudne kocury"

24 1 2
                                    

Ze starego magazynu w środku nocy wyszli Marco i Simon. Zatrzymali się na chwilę w ciemnej uliczce, by mały sobowtór Giotta mógł bez zwracania na siebie niczyjej uwagi szczerze porozmawiać ze starszym kolegą.

- A więc to miałeś na myśli, że urodziłeś się po to, by przewyższyć Nero. – Marco nie mógł oderwać wzroku od kocich uszu dziesięciolatka. Chłopiec w tym stanie przypominał Giotta jeszcze bardziej niż zwykle. – Ten doktorek chyba ma nie równo pod sufitem. Zrobić coś takiego najpierw Giottu, a później nawet własnemu dziecku?

- Nie jestem jego dzieckiem! – oburzył się Simon.

- Ciii... - Marco zasłonił chłopcu usta. – Będziemy mieli kłopoty, jeśli ktoś nas tu razem spotka. Rozumiesz?

- Przepraszam... - burknął chłopiec, gdy tylko pozwolono mu odpowiedzieć. – Ja tylko chciałem powiedzieć, że nie jestem synem doktora. Choć rozwijałem się w łonie jego małżonki, jestem sztucznym tworem.

- Co masz na myśli? – Marco był zdziwiony nie tylko treścią, ale i powaznym tonem wypowiedzi Simona.

- Ja... - Chłopak przygryzł wargi.

- Śmiało, mów. Komuś musisz się kiedyś wygadać. – Marco zachęcał go do rozmowy, pomimo tego, że widział jakie to musi być dla niego trudne. – Czasem trzeba cos powiedzieć głośno i wyraźnie, żeby zrobiło się lżej na sercu.

- Jestem klonem Giotta – wykrztusił z siebie chłopiec. – Marną podróbką, która nie powinna w ogóle istnieć.

- Nie waż się tak mówić. – Stanowczo pouczył go Marco. – Nie ważne w jaki sposób pojawiłeś się na świecie, twoje życie jest bezcenne. Jeśli ten szalony naukowiec mówi, że jest inaczej, grubo się myli. Nawet jeśli jesteś klonem Giotta, nie znaczy to, że musisz się do niego porównywać. Od ciebie i tylko od ciebie zależy kim jesteś. Nie daj nikomu za siebie decydować. Na pewno zdarzy ci się, popełnić błąd i będzie to tylko twoja wina, ale ważne, żeby wyciągać wnioski.

- Brzmi jakbyś mówił z doświadczenia. – Humor chłopca trochę się poprawił.

- Jak byłem mały, moim życiem rządziła babcia. Byłem strasznie nieszczęśliwy. Później zacząłem porównywać się do Nero i Giotta, co sprawiło, że czułem się jeszcze gorzej. Musiałem coś ze sobą zrobić i popełniłem straszną decyzję, ale wyciągnąłem wnioski. Teraz pozostało tylko naprawić błędy.

- Dlaczego mi to mówisz?

- Takie brudne kocury jak my powinny sobie pomagać. – Marco uśmiechnął się na chwilę. Uśmiech ten przez moment zmieszał się z grymasem bólu, gdyż szesnastolatek sprawił, że pojawiły się u niego kocie uszy i ogon. – W końcu próbujemy wydostać się z tego samego śmietnika – dodał wskazując delikatnie w stronę meliny, w której się spotkali.

Bez dalszych słów, pożegnali się i odeszli w różnych kierunkach. Simon skręcił w kierunku swojego domu, natomiast Marco udał się do starych ruin za szpitalem. Zawiązał sobie na twarzy swoją chustkę no nosa i wybrał najszybszy sposób poruszania się po mieście, czyli skakanie po dachach budynków. Wprawił się już w tym, kiedy podszywał się pod Nero, lecz tym razem czuł się lżejszy niż zwykle.

Tak jak się spodziewał, zastał swoją siostrę siedzącą przy fortepianie. Zaskoczyć mogła go jedynie obecność Nero. Jednakże od kiedy wiedział już, że to Gio, nie wzbudzało w nim to takich emocji jak zazwyczaj. Wręcz przeciwnie, wręcz zachęciły rudowłosego do przyłączenia się do nich.

- Czyżbym w czymś przeszkodził? – Zapytał pojawiając się nagle za plecami siostry.

- Marco! – wrzasnęła na niego Cat omal nie spadając z siedziska. – Co ty tutaj robisz?

- Co ty tu robisz z tymi uszami? – dodał Gio.

- Przyganiał kocioł garnkowi – parsknął Marco. – Jakoś nie widzę tu żadnej sprawy dla Nero.

- Ale... - Gio zrozumiał, że w gruncie rzeczy jego przyjaciel ma trochę racji.

- A tak w ogóle, gdzie byłeś? – Caterine próbowała zmienić temat.

- W pracy. – Chłopak odpowiedział i szybko sam zadał pytanie. – A co wy tu porabiacie?

- Gio znalazł piosenkę i chciał, żebym ja zagrała, prawda?

- Ta... - przytaknął Giotto, który podejrzliwie spoglądał na swojego przyjaciela. – Cat, myślisz, że dasz radę już coś zagrać?

- Spróbuję – stwierdziła dziewczyna i zaczęła przygrywać melodię.

Choć Cat nie opanowała piosenki do perfekcji, a fortepian był trochę rozstrojony, rozchodzące się po okolicy dźwięki zdawały się być czymś magicznym. Niezwykła sceneria tylko potęgowała to wrażenie. Giotto chwycił ułożony do melodii tekst, lecz na razie tylko powtarzał go sobie w myślach, wyobrażając sobie jak powinno to brzmieć. Marco przysiadł na ziemi i przysłuchiwał się z zamkniętymi oczami.

Jednak był tam ktoś jeszcze. Musiał zmienić zdanie w drodze do domu. Simon obserwował ich z daleka siedząc na jednej z antycznych kolumn. Mając nadzieję, że nikt go nie usłyszy, zaczął po cichu śpiewać.

Patrzę wciąż

Z wszystkich stron.

Patrząc znów,

Czuję ból.

Twoje szczęście, twoja radość

Mój smutek, moja małość

Gdybym miał

Choć jednego z twych przyjaciół

Gdybym miał

On by zaraz ich odebrał

Tak bym chciał

Żeby ktoś przyleciał

I zabrał mnie stąd

Masz rodzinę

Lub jej szczątki

Ja mam bliznę

Obowiązki

Twoje szczęście, twoja radość

Mój smutek, moja małość

Tymczasem szesnastolatkowie zauważyli Simona, lecz nie usłyszeli wyraźnie słow.

- Kto to jest? – zapytała Cat. – Znowu ktoś się podszywa pod Nero?

- To Simon, mój... sobowtór – przyznał Giotto.

- Młody! Miałeś iść do domu! – Marco zwrócił się bezpośrednio do dziesięciolatka. – Mam ci narobić kłopotów?!

Gio już miał zacząć ponownie krzywo patrzeć na przyjaciela, lecz niespodziewanie nocne niebo zmieniło swój kolor. Na horyzoncie pojawiła się szkarłatna łuna i kłęby czarnego dymu. W okolicy wybuchł pożar. Patrząc z wysoka, Simon od razu określił jaki budynek się palił.

- Pan doktor przeszedł od słów do czynów – stwierdził chłopiec. – Biegnijcie tam jak najszybciej! To dom pani profesor!

GattoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz