Sople w oknie, czyli jak poprawnie mieszać herbatę

81 11 9
                                    

W oknach widziałam sople. Grube i zwężające się ku dołowi w ostre niczym igły końce. Odbijały światło słoneczne i błyszczały jakby posypane brokatem. Z czubków kapała woda. Liczyłam czas od kropli do kropli, próbując zakotwiczyć myśli, które skakały z tematu na temat, jakby mój mózg był trampoliną. Ponoć niektórym to pomagało. To odciąganie myśli. Dzieciom powtarza się, aby myślały o czymś miłym przed snem, a wtedy na pewno nie przyśnią im się koszmary. Na pewno? Czy przed myślami rzeczywiście da się uciec? Czy to na pewno my nadajemy im tor?

Siedziałam w tej samej kawiarni, popijając te same cynamonowe ciastka tą samą kawą. Nic się nie zmieniło. Nawet moje myśli. W kącie cicho grało radio, męcząc po raz kolejny jakąś świąteczną melodię. Przy drewnianych, kwadratowych stolikach siedzieli ludzie, czytając gazety, wpatrując się w ekrany telefonów, gawędząc. Dobrze znana kelnerka krzątała się przy ladzie. Wydawała się szczęśliwa. Jakby ta praca sprawiała jej radość.

Był sobotni ranek, niedługo przed południem. Słońce wpadało przez duże okna, rażąc po oczach wielu klientów. Dania nie była przyzwyczajona do takich poranków, a tym bardziej jej mieszkańcy. Szare niebo, chmury zwiastujące deszcz i przechodnie trzymający parasole w pogotowiu — oto jej klimat. Tymczasem chowające się od wielu dni Słońce postanowiło wyjść akurat dzisiaj, po nocy, która naznaczyła szyby mrozem i zamroziła kałuże, by zniszczyć wszystkie jej dzieła. Tak po prostu.

Zamieszałam kawę. Najpierw w prawo, potem w lewo dla równowagi i od razu skarciłam się w myślach. Miałam pozbyć się tego natrętnego nawyku. Każdy napój, nieważne czy wodę mineralną, czy herbatę, musiałam najpierw zamieszać. Inaczej nie miałaby tego samego smaku. A przynajmniej tak powtarzało moje ja za każdym razem, gdy chciałam się czegoś napić. Mimo walki, myśl i tak powracała. Niczym natrętna mucha, która nie daje spokoju, póki żyje.

Wzięłam łyk już letniej kawy, przełykając gorycz. Czasem czułam się jak w klatce, do której miałam klucz. Umiałam go użyć. Wiedziałam, co zrobić, by wyjść. Mimo to, gdy już wkładałam go do zamka, coś mnie powstrzymywało i kazało zostać w pułapce. Nikt go nie odbierał, czekał spokojnie w drzwiach na jeden ruch ręki, którego nigdy nie wykonam.

Położyłam dłoń na stoliku. Promienie naznaczyły ją do połowy. Mechanicznie sięgnęłam po telefon, aby wyszukać ten sam artykuł o globalnym ociepleniu, który czytałam zawsze, gdy Danię zaszczycało Słońce. Z każdym słowem przekonywałam się, że koniec świata nie nastąpi, gdy umrze nasza centralna gwiazda. Koniec nastąpi, gdy wszystkie lądy pochłonie bezgraniczne morze. Gdy nie przeżyje żadne zwierzę lądowe, gdy ludzie wyginą. Gdy przestaniemy istnieć tylko i wyłącznie z własnej winy. Dlatego, że nie szanujemy natury i jej praw. Może to i lepiej, że wyginiemy. W końcu każdy gatunek ma swój koniec. Także ludzie. Mimo to, świadomość, że mogę zostać pochłonięta przez wodę, przerażała mnie do tego stopnia, że mieszałam co chwila kawę. W prawo, w lewo i łyk.

Wróciłam wzrokiem do sopli. Kropla za kroplą. Raz, dwa, trzy. I pętla znów się zacieśniła.

Uwięzić myśli to jak złapać echo. Krzyczysz i łudzisz się, że tym razem ci się uda. Jednak jest nieuchwytne i jedynie powtarza to, co zrobisz. To jedynie kopia twoich działań.

— Zamawiasz coś jeszcze, Lene? — spytała uprzejmie kelnerka, przerywając moje rozmyślania. Zaprzeczyłam ruchem głowy i podziękowałam. Pokiwała głową i odeszła do innego stolika.

Ciekawe, jak widzieli mnie inni ludzie. Czy dawałam po sobie znać, że coś jest ze mną nie tak? Czy każdy przyglądał się moim ruchom podczas mieszania kawy albo widział nerwowo stukające o stolik palce? Czy wszyscy widzieli mnie tak jak ja widzę siebie, spoglądając w lustro — jak wariatkę?

Czasem miałam wrażenie, że OCD mnie definiuje. Jakbym na czole miała wytatuowane te trzy litery. To tworzyło idealną barierę od ludzi i świata. Nikt nie chciał mieć do czynienia z chorobami psychicznymi. Jakby poza nimi człowiek był pusty. Jakby jego osobowość wypełniała tylko postawiona diagnoza. Jakbym oprócz nerwicy natręctw nie posiadała innych cech. Tylko tę jedną, wielką wadę.

W zniekształconej powierzchni sopli prześwitywała ulica Gul. Pędzące samochody, przechodzący obok ludzie, ograniczający swoje pole widzenia do tego, co pod nogami i przed sobą. Lodu było coraz mniej. Kropla po kropli skapywała na chodnik woda. Raz, dwa, trzy. W prawo, lewo i łyk. Ostatni, zimny. Obruszyłam się, czując jak nieprzyjemny dreszcz przelewa się przez moje ciało. Wstukałam w wyszukiwarkę internetową rutynowe hasło: Czy picie zimnej kawy szkodzi? Po raz kolejny upewniłam się, że miliardy osób na świecie pijają latem mrożoną kawę i nie ma ku temu przeciwwskazań. Od razu potem przed oczami pojawiło się ostrzeżenie o uzależnieniu od kofeiny. Kolejny artykuł, który pochłaniałam, przygryzając z nerwów dolną wargę. Popękaną i spierzchniętą. Rzadko zdarzają się zgony od zatrucia. Ale zdarzają. Poprzedzane drgawkami i zaburzeniami rytmu serca. Co jeśli jestem uzależniona od kawy? Może pewnego dnia padnę na podłogę w tej cudownej kawiarni, a wtedy właściciel będzie zmuszony ją zamknąć. Przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej, wsłuchując się w równe bicie. Potem wyciągnęłam przed siebie dłoń, sprawdzając, czy drży. Ani drgnie.

Słońce przygrzewało niemiłosiernie. Teraz promienie sięgały już mojej piersi. Globalne ocieplenie, woda, powódź, wyginięcie. Czułam, jak pętla się zacieśnia. Dosłownie i w przenośni. Pętla myśli zacieśniała się na moim gardle, niedługo tamując dostęp powietrza. Dusiłam się w tej klatce. Brakowało mi powietrza w pułapce, do której miałam klucz. Wystarczyło uchylić drzwi...

Kropla po kropli.

Raz.

Dwa.

Trzy.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 08, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Słoneczniki - zbiór opowiadańOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz