❈Rozdział Drugi❈

23 3 0
                                    



               Jak co dzień obudziła się tuż po wschodzie słońca. Przeciągnęła się leniwie i zwlekła się z łóżka. Nalała sobie szklankę wody, a gdy ją wypiła, podeszła do krzesła, gdzie leżały świeżo uprane ubrania, które zawsze nosiła podczas porannych ćwiczeń. Kończąc zakładać wiązaną na szyi bluzkę, zeszła do piwnicy.
               Potrafiła walczyć mieczem całkiem nieźle, mogła to robić na świeżym powietrzu lub brać udział w sparingach z innymi. Swoje moce jednak ćwiczyła tylko pod ziemią, w ukryciu. Odkąd cztery lata temu osiedliła się na stałe w Satrii, poranne treningi stały się jej codziennym rytuałem. Pod żadnym pozorem nie chciała wyjść z wprawy, a poza piwnicą i łowami było niewiele okazji do używania magicznych zdolności.
               Trening zaczęła od wprowadzania się w stan niewidzialności, jak zwykle mogła wytrzymać zaledwie parę minut, po tym czasie jej sylwetka zaczynała migać i pojawiała się w towarzystwie trzaskających iskier, przy drugim podejściu wytrwała kilkanaście sekund. Dziewczyna dzięki doświadczeniu wiedziała, że trzeciej próby nie warto podejmować. Od zawsze tak było, mimo kilku lat odkrywania swoich mocy, tej umiejętności nie dało się poprawić.
               Bez żadnego zastanowienia przystąpiła do dalszych ćwiczeń. Na telekinezę i krzesanie płomieni poświęciła około pół godziny, wszystkie ruchy robiła machinalnie, już dawno stało się to dla niej rutyną. Na koniec została część, której najbardziej nienawidziła, sama jednak narzuciła sobie taki trening.
               Stanęła spokojnie, wzięła kilka wdechów i wprawiła swoje skrzydła w ruch. Uniosła się około dwudziestu centymetrów, jedynie na tyle pozwalał jej sufit w piwnicy. Chwilę później opadła na kolana jęcząc z wycieńczenia. Jej złamane wcześniej skrzydło nie zrosło się odpowiednio. Nie była w stanie unosić się zbyt długo. Wystarczyło kilka sekund, aby poczuła bolesne rwanie.
               Nie chciała jednak odpuścić. Starała się to robić minimum dwa razy w tygodniu. Odkąd umiejętność lotu uratowała jej życie, wiedziała, że nie może zaniedbać tego daru, nawet jeśli, i to tylko dzięki adrenalinie, mogła lecieć zaledwie dwie minuty, a potem zwijała się z bólu. Już cztery razy uniknęła w ten sposób śmierci.
               Jej skrzydła przypominały te należące do ważki. Półprzezroczysta membrana mieniła się wszystkimi kolorami tęczy, a niebieskie żyłki tworzyły na niej wzór. To właśnie one były przyczyną bólu w lewym, górnym skrzydle. Gdy ocknęła się wtedy w lesie, wyprostowała je przy pomocy mocy, jednak niewiele to dało. Wprawiając skrzydła w ruch, czuła delikatną magię płynącą w żyłkach, chore skrzydło nie dawało rady. Dzięki upływowi czasu i ćwiczeniom było lepiej, życie codzienne od dawna nie sprawiało problemu.
               Dziewczyna podniosła się w końcu z ziemi, ciężko oddychając. To był znak, że pora zakończyć trening. Natychmiast udała się pod prysznic. Moczyła się przez ponad pół godziny, po wszystkim owinęła się ręcznikiem i wróciła do pokoju. Ubrała luźną sukienkę bez pleców i rzuciła się na łóżku. Tego dnia miała iść na obiad do rodziny Daniela, jednak zostało jej jeszcze dużo czasu.
               Zaczęła się szykować dopiero trzy godziny później. Wyciągnęła z szafy swoje jedyne wyjściowe ubranie. Zwiewna suknia miała puszczony na plecach materiał, który przypominał pelerynę. Ten krój idealnie ukrywał skrzydła, jednocześnie nie krępując ruchów, dlatego mimo tego, że trendy już dawno się zmieniły, nadal ją nosiła.
               Gdy ubrała się, spojrzała w lustro. Ciemnoturkusowa sukienka z delikatnego materiału sięgała do połowy łydki i leżała doskonale. Luźne rękawy zebrane ściągaczami przy nadgarstkach przyciągały uwagę, a niewielki dekolt sprawiał, że nie potrzebna była żadna biżuteria. Pasowała właściwie na każdą okazję. Lubiła ją, jednak strój nie umywał się do tego, który nosiła na co dzień.
               Czasem wracała myślami do momentu, w którym ocknęła się pośrodku lasu bosa i ubrana w suknię balową. Nadal nie potrafiła się z nią rozstać, zwłaszcza że była bardzo wygodna, nawet podczas walki. Została uszyta z błękitnego materiału, był on na tyle mocny, że prawdopodobnie zostało w niego wplecione jakieś zaklęcie, tak przynajmniej podejrzewała dziewczyna.
               Nie miała rękawów. Na wysokim kołnierzyku znajdował się kryształ, z niego zwisały czarne łańcuszki, które razem ze wstawką z półprzezroczystej tkaniny, zdobiły wycięcie na dekolcie. Całą sukienkę dekorowała srebrna lamówka. Lekko rozkloszowana spódnica miała przedłużony tył, sięgający do kolan, krótszy przód był zaś ozdobiony srebrnym wzorem. Pod spodem znajdowała się zwiewna podszewka, zrobiona z tego samego, jasnego materiału, co delikatna wstawka na dekolcie.
               Wojowniczka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że suknia balowa i zbroja to niecodzienne połączenie, jednak coś nie pozwalało jej się rozstać z pamiątką z dawnego życia. Tak jak z błękitną chustką, która zawsze znajdowała się na pasku tuż obok torby.
              Bohaterka skończyła się przeglądać i usiadła przed lustrem. Po chwili zastanowienia postanowiła się uczesać tak jak zwykle. Zaczesała małą kitkę do tyłu i dodała po bokach po dwa warkocze dla ozdoby, z pomocą magii było to banalnie proste. Tym razem jednak zamiast zwykłej, czarnej wstążki użyła ozdobnej spinki do włosów.
              Czesała się tak od lat, w połączeniu z grzywką okalającą całą twarz, mogła w ten sposób ukryć szpiczaste uszy. Dodatkowo, wyszukana fryzura odwracała uwagę od jej bardzo jasnej cery i nienaturalnie niebieskich oczu. Chciała wyglądać jak zwykły człowiek tak bardzo, jak tylko się dało. Kiedyś próbowała się nawet farbować, niestety każda farba schodziła po pierwszym myciu. Zresztą, to właśnie od koloru włosów wziął się jej pseudonim.
               Mówiono o niej „Szkarłatna Wojowniczka". Nie przepadała za tym przezwiskiem. Zupełnie jakby jedynym co ją definiowało, były płeć i czerwone loki. Pocieszała się tym, że tylko najbardziej doceniani wojownicy mieli przydomek.
               Uczesanie się jak zwykle zajęło jej tylko kilka minut. Gdy była już gotowa, założyła czarne pantofle na niskim obcasie, chwyciła małą torebkę i skierowała się do drzwi. Wzięła z wieszaka swój najładniejszy płaszcz i wyszła z domu. Stąpała ostrożnie po drodze, starając się stawiać stopy na kamieniach.
               Dom Daniela znajdował się pod murami miasta. Droga do młyna powinna jej zająć mniej niż godzinę. W tym czasie co jakiś czas zagadywali ją inni mieszkańcy. Cieszyła się dużym uznaniem. Była uważana za jednego z najsilniejszych łowców, krążyły różne legendy o jej umiejętnościach i zasługach.
               Rozkoszowała się spacerem przez dłuższy czas. Chwilę po tym, jak usłyszała odgłosy rzeki i koła wodnego, zaczął padać deszcz. Założyła kaptur i zaczęła szybciej iść, przeklinając w myślach pantofle, które ślizgały się teraz na ścieżce.
               Kiedy dotarła na miejsce, rozpadało się na dobre, zdążyła w ostatniej chwili. W drzwiach przywitała ją matka Daniela. Kobieta miała jakieś pięćdziesiąt lat, jednak całkiem nieźle się trzymała. Miała drobną budowę ciała i długie, czarne, kręcone włosy, lekko już przyprószone siwizną. Jej młodszy syn zdecydowanie odziedziczył urodę właśnie po niej. Ubrana była w białą bluzkę i długą spódnicę w kwiecisty wzór. Jej szyję zdobił naszyjnik z różnokolorowych, kulistych paciorków.
               – Mia, wejść proszę – powiedziała zapraszająco. – Bardzo zmokłaś? Może chcesz się trochę wysuszyć?
               – Nie trzeba – odpowiedziała, odwieszając pelerynę na wieszak.
               – A dopiero co świeciło słońce.
               – Takie już uroki kwietniowej pogody – stwierdziła.
              Młynarzowa uśmiechnęła się i zaprowadziła ją do jadalni. Gospodarz i jego synowie siedzieli już przy stole. Po chwili z góry zbiegła Deyna. Wojowniczka nie raz o nich słyszała, jednak po raz pierwszy mieli okazję się spotkać.
              – Co ty masz na sobie? – Dziewczynka krzywo spojrzała na swojego gościa. – Przecież tego od dawna się nie nosi.
              – Mnie tam się podoba ­– oznajmiła spokojnie.
              – Spójrz na sukienkę, którą tatuś mi kupił!
              Nastolatka obróciła się kilka razy, prezentując swój strój. Żółta suknia miała odkryte ramiona i duży, ozdobny kołnierzyk. Sięgająca za kolano spódnica była tak rozkloszowana, że unosiła się przy każdym obrocie, prezentując białą, koronkową halkę.
             Deyna stanęła dumna z siebie i zaczęła gładzić wstążkę jednego ze swoich warkoczy, która została dobrana kolorem do sukienki.
              – Nie mogłabyś kupić sobie czegoś takiego? – kontynuowała swoją tyradę. – Nie stać cię, czy co?
             Jej ojciec się zaśmiał, matka syknęła ostrzegawczo, a bohaterka stała z ogłupiałą miną, nie wiedząc co dalej. Niezręczną sytuację przerwał Daniel, który poderwał się, aby odsunąć swojej przyjaciółce krzesło.
             – Przygotuj się na cyrk – szepnął jej do ucha, gdy siadała. – A tak przy okazji, mogłabyś skopać tyłki moim braciom?
             Gdy wszyscy zajęli już miejsce przy stole, wojowniczka zaczęła dyskretnie przyglądać się rodzinie. Gospodarz, był rosłym, umięśnionym mężczyzną o mocnych rysach twarzy. Poza Danielem, wszystkie jego dzieci były do niego podobne, nawet dwunastoletnia Deyna, która dorównywała już wzrostem najmłodszemu bratu.
               – Taka profesjonalna łowczyni zapewne ma lepsze rzeczy do roboty, niż latanie za kieckami – stwierdził najstarszy syn.
               – Na pewno – zaśmiał się młynarz. – Aż dziw, że ma takie powodzenie.
               Młynarzowa po raz kolejny chrząknęła znacząco i poszła do kuchni po pierwsze danie.
               – No cyrk – szepnęła pod nosem dziewczyna. – Jakim cudem dałam się w to wpakować?

Szukając DrogiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz