Samochód

27 13 2
                                    

ISAAC


- Normalnie? - Odparłem zdziwiony. - To za chwilę. - Położyłem podest pod jednym z małych okienek umieszczonych przy samym suficie pomieszczenia. Powoli na niego wszedłem, starając się nie wywrócić i spojrzałem przez lufcik. Kurwa mać... Chociaż mogło być gorzej... Cztery trupy, znaczy, cztery, które chodzą i dwa niepewne, bo leżą... Ale też mogą wstać. Dobra, czyli czas na eksperymenty. Zacząłem stukać w szybkę tak głośno, aby zwrócić ich uwagę... Wszystkie się spojrzały... Szeroko się uśmiechnąłem. - Cztery. Znaczy, czterech chodzi i dwóch leży i nie wiem czy wstaną. - Zwróciłem się do chłopaka. - Widzę, że do pomieszczenia są dwa wejścia. To prowadzące do sklepu i to wychodzące na dwór. I z tego, co widzę. Jest zamknięte. - W zamku drzwi tkwił pęk przekręconych kluczy. - Hmm. Mogę wybić szybę i wabić je pod okno. Ty będziesz podawał mi cegły, czy inne pustki i będziemy je im na łby zrzucali. A jak wszystkie zdechną to wyważymy drzwi. - Spojrzałem na niego. - Pasuje? - Rozejrzałem się po parkingu. Stało tam parę porzuconych, zniszczonych samochodów. Zeskoczyłem z podestu i ruszyłem do jednego z nich. Paliwo i wszystko inne raczej ukradzione, ale miałem pewien plan. Sięgnąłem do paska i chwyciłem za siekierę. Tak na wszelki wypadek. Powoli obszedłem jeden samochód i nie zobaczyłem trupa. Spróbowałem otworzyć bagażnik, jednak był zamknięty. Spróbowałem z drzwiami. Bingo. Te były otwarte. Dokładnie sprawiłem czy nie ma tam żadnego śmierdziela i wszedłem do środka. - Ciekawe, czy działa. - Zapytałem sam siebie kręcąc kierownicą. O dziwo, kontrolka pokazywała jeszcze spory zapas paliwa... Machnąłem aby chłopak do mnie podszedł. - Posłuchaj... Pobawię się w rajdowca. Wjadę tyłem w ścianę i zrobię w niej dziurę. Hałasem odciągnę zgnilce, a wtedy ty napakujesz do torby ile będziesz w stanie. Jak skończysz dasz mi znak, a ja pod ciebie podjadę i wysadzę cię z dwie przecznice dalej. Pasuje? - Nieznacznie się uśmiechnąłem. Od dawna nie miałem okazji pojeździć samochodem, ale najpierw postanowiłem sprawdzić schowek. W którym znalazłem portfel, okulary, dowód osobisty, ulotkę salonu z panienkami oraz świerszczyka. Były właściciel tego autka był bardzo ekscentryczny.  




LUCIAN


  Uważnie obserwowałem jego ruchy, kiedy to wspinał się na małą drabinkę dla pracowników i zaglądał przez małe okienko, żeby sprawdzić jak bardzo źle będzie. Rozglądałem się też dookoła, żeby w razie czego nic nie zaszło nas od tyłu. Niekiedy (zwykle w najgorszych momentach) te kreatury potrafiły być naprawdę ciche i niezłe w skradaniu się. – Nie tak źle. – skomentowałem tylko, czując jak odmarza mi nos i zacząłem tuptać małe kółka. Po wygłoszeniu jego planu, chciałem najpierw ponarzekać, a potem się zgodzić, ale zanim zdążyłem się odezwać, on już szedł w stronę jakiegoś auta zaparkowanego (jeśli tak można powiedzieć o samochodzie pozostawionym przez kogoś zapewne w pół drogi) nieopodal. Nieco zbity z tropu patrzyłem jak ten wsiada do auta i jak nawiedzony kręci kierownicą. No debil. Podszedłem jednak do niego i oparty łokciem o otwarte drzwi słuchałem kolejnego jego wspaniałego planu, który jednak wydał mi się nieco lepszy niż poprzedni. No, byłby na pewno lepszy, gdyby nie wiązało się to ze stratą trzech paczek chipsów i dwóch z krakersami, które zostawiłem w markecie ze względu na to, że chciałem tam potem wrócić. Stwierdziłem, że nie warto, bo jestem w mieście i za niedługo tak, czy siak coś znajdę, jeśli po prostu... udam się bliżej centrum. Odpędziłem na chwilę od siebie te myśli i skupiłem się na mężczyźnie przede mną. – Dobra. Miejmy to za sobą. – stwierdziłem z westchnięciem i zamknąłem drzwi kierowcy, oddalając się. Schowałem się za rogiem budynku, żeby kiedy zombie wybiegną nie zdołały mnie zauważyć i zwyczajnie nie zaatakowały. Na dworze zaczynało robić się ciemno, więc miałem nadzieję, że... właściwie to nie wiem, jak on ma na imię, ale miałem nadzieję, że ON nie pomylił się w obliczeniach i rzeczywiście jest tam tylko czwórka nieumarłych. Przywarłem ciałem do ściany, czekając aż usłyszę warkot silnika. Ten plan był szybszy, ale miał jeden zasadniczy minus. Auta są głośne. Więc może to zwabić więcej towarzystwa niż obecnie nam potrzeba. Domyślam się jednak, że było już za późno, żeby cokolwiek zrobić, bo usłyszałem charakterystyczny dźwięk przy dociśnięciu gazu. Pozostało mi tylko modlić się o to, żeby nie umrzeć. 


ISAAC 


  Nastąpił zasadniczy problem... Nie miałem kluczyka i nie wiedziałem jak odpalić to cholerstwo. Na szczęście pamiętałem o jednej rzeczy. Kiedyś miąłem znajomego - bo ciężko było by go nazwać kolegą - który uwielbiał rozboje, kradzieże i inne rzeczy wątpliwej legalności. Teraz zapewne włóczy się gdzieś po świecie w poszukiwaniu dobrego kąska smakowitego mózgu, ale nie o to chodzi. Nauczył on mnie jak odpalać samochód na tak zwano "krótko". Zerwałem pokrywę pod kierownicą i siekierą rozciąłem parę kabli. Potem metodą prób i błędów zacząłem je ze sobą stykać, aż w końcu usłyszałem skrzekot silnika. - Dobrze. - Powiedziałem sam do siebie mocno łapiąc za kierownicę. Nacisnąłem gaz i sprzęgło wrzucając tylni bieg, po czym od razu odbiłem w lewo, robiąc obrót o 180 stopni. Miałem uderzyć tyłem. Jeszcze bym silnik zniszczył. Z całej siły wdepnąłem w gaz i zostając na tylnim biegu, wjechałem z impetem w ścianę magazynu. Nastąpił głośny huk, a cała okolica pokryła się w pyle. Poczułem mocne uderzenie i mało brakło, abym stracił oddech od spotkania z kierownicą. Nie myśląc, jednak od razu docisnąłem sprzęgło i zarzuciłem jedynkę szybko przeskakując na dwójkę. Z wyrwy w ścianie powoli wyczłapały się trupy raz po raz przewracając się o stertę gruzu. Widząc to, zahamowałem i zacząłem dodawać gazu. Kiedy te zorientowały się, że winą hałasu jestem ja, zaczęły powoli iść w moją stronę. Gdy jeszcze były daleko uchyliłem okno i krzyknąłem z całej siły do młodego. - TERAZ! - Po czym szybko podniosłem szybę. Tak na wszelki wypadek. Zacząłem bawić się z nimi w kotka i myszkę. Co jakiś czas zatrzymywałem się i czekałem aż podejdą, gdy już łapały się zniszczonego tyłu samochodu, odjeżdżałem parę metrów dalej i znowu robiłem to samo.  




LUCIAN


 Nie zerkając na mężczyznę za kierownicą, wysłuchiwałem, kiedy będę mógł ruszać. Po chwili doczekałem się i usłyszałem samochód wjeżdżający w ścianę z hukiem, a zaraz potem krzyk szatyna. Jak na początku byłem niepewny tego, co mam zrobić, tak teraz adrenalina wreszcie dotarła tam, gdzie miała i momentalnie zerwałem się na równe nogi. Chcąc wbiec jak najszybciej do magazynu, wpadłem na jednego z nieumarłych. Oczy mi się rozszerzyły, na czoło wstąpił pot, a ja momentalnie cofnąłem. Chciało mi się zwymiotować z nerwów i strachu, ale zdecydowałem, że odłożę to na trochę później. Oczywiście mogłem na początku zobaczyć ilu ich wybiegło za samochodem. Najwyraźniej ten jeden był z typu tych wolniejszych. Szybko chwyciłem za nóż przypięty do pasa i wbiłem mu go w głowę. Chwilę mocowałem się aby go wyjąć ale w końcu mi się udało. Z dziury w oczodole  ta sama zielona substancja co zawsze, brudząc mi ubrania. Przekląłem w myślach i nie zwlekając wytarłem nóż w ubrania - a raczej to, co z nich zostało - zombie i wbiegłem do środka razem z suczką. Odwiązałem i włączyłem latarkę. Jednym ruchem zdjąłem z siebie plecak i otworzyłem go, żeby zacząć zgarniać rzeczy do niego. Padło na parę butelek wody, jakąś kukurydzę i czerwoną fasolę w puszce, chleb dla dietetyków, bo wiem, że on jeszcze jest zdatny i w sumie to wszystko, co wziąłem, jeśli chodzi o jedzenie. Następnie podbiegłem do jakiegoś typowego marketowego kosza, żeby zgarnąć jakieś spodnie, bokserki i podkoszulkę. Cała reszta raczej byłaby mi za mała, wziąłem też dwie karimaty, zgarnąłem pilota od monitoringu do kieszeni, bo baterie zawsze się przydadzą. Przygarnąłem również kilka noży kuchennych i na całe szczęście znalazłem apteczkę. Rozejrzałem się i po stwierdzeniu, że nic wartościowego już tu nie znajdę, wybiegłem z magazynu szukając wzrokiem mojego partnera w zbrodni. – Hej! Już! – zawołałem i pomachałem do niego zapinając plecak i z karimatami w dłoni biegłem w jego stronę. Najwyraźniej mnie nie zauważył. Chwyciłem więc za latarkę i uporczywie świeciłem w jego stronę, aż ten nie zdecydował się do mnie podjechać. Auto zatrzymało się, a ja z owczarkiem wskoczyliśmy na przednie siedzenie, bo niestety tył auta był zdewastowany.  

Nowy PoczątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz