Przeszklone drzwi potężnego biurowca rozsunęły się przed nią. Stukot obcasów rozniósł się po marmurowej posadzce lobby. Po przyłożeniu przepustki do czytnika droga do miejsca pracy była już bez zbędnych przeszkód; wystarczyło wejść do windy i wcisnąć odpowiedni przycisk, a chwilę później już można było stać przed drzwiami do jej gabinetu.
— Dzień dobry, Julio. — przywitała się miło ze swoją sekretarką.
— Dzień dobry, Marinette. — odparła kobieta, odkładając słuchawkę stacjonarnego telefonu.
Projektantka wolała utrzymywać ze swoimi pracownikami relacje raczej koleżeńskie, przekonując ich, by zwracali się do niej po imieniu. Tak jej było lepiej i to nie budowało niepotrzebnych murów pomiędzy szefową, a jej podwładnymi.
— Są jakieś wiadomości do mnie? — zainteresowała się.
Kobieta siedząca za szklanym biurkiem zaczęła wertować swoje notatki.
— Nie, ale proszę pamiętać o wizycie pani Lavelle o dwunastej i castingu modelek do najbliższego pokazu o piętnastej. — przypomniała.
— Och, dziękuję bardzo, co ja bym bez ciebie zrobiła. — przyznała. — Teraz już będę pamiętać. Jakbym była potrzebna, będę u siebie.
Marinette przekroczyła próg swojej pracowni połączonej z gabinetem, zamykając za sobą drzwi z matowego szkła, co, jak co, ale ceniła sobie prywatność. Lubiła te dni, gdy po prostu zaszyła się u siebie i całkowicie pogrążyła się w pracy nad swoimi projektami. Odwiesiła swój płaszcz na haczyku, zdjęła niezbyt wygodne szpilki i usiadła krześle, zastanawiając się, od czego tu zacząć. Coś jednak oderwało jej myśli od szkiców pokrywających kartki jej notatnika. Okręciła się na fotelu w kierunku okna i zapatrzyła na ponury tamtego dnia widok Paryża. Mimo że deszcz, a raczej ulewa, kojarzyła jej się z NIM, lubiła taką pogodę. Uwielbiała w deszczu to, jak bardzo potrafi ją wyciszyć.
Westchnęła ciężko, powracając do rzeczywistości dnia codziennego. Z plikiem zarysowanych kartek i pudełkiem z próbkami materiałów podeszła do zajmującej znaczną część ściany tablicy korkowej i przystąpiła do komponowania strojów. Zastanawiała się, co w sezonie letnim może być modne. Może wiosenna zieleń? Słoneczna żółć? Szkarłatna czerwień? Zaśmiała się i pomyślała, że cokolwiek by nie wymyśliła, to i tak się przyjmie, bo przecież to marka Gabriel wyznacza trendy niemal w każdym sezonie. Po kilkusekundowym namyśle stwierdziła, że zaszaleje i połączy w każdej kreacji krzykliwe kolory z ich pastelowymi odpowiednikami. Była zadowolona ze swojej decyzji.
Reszta dnia pracy jakoś minęła, z jedną z ważniejszych klientek omówiła szczegóły dotyczące zamówionej na bal charytatywny sukni wieczorowej, a casting musiała przerwać, bo dostała telefon z Przedszkola Emmy. Musiała ją szybciej odebrać z zajęć, bo wśród wychowanków grasowała epidemia jakiegoś choróbska, w związku z czym, władze przybytku stwierdziły, że najlepiej będzie zamknąć przedszkole na kilka najbliższych dni.
Spacerowały teraz po parku nieopodal swojej kamienicy, ciesząc się z pierwszego, ciepłego dnia w roku. Wczesna wiosna nie rozpieszczała za bardzo entuzjastów spędzania czasu poza czterema ścianami, przynoszą co chwilę jakieś opady. Emma pobiegła na plac zabaw, a Marinette podeszła do sprzedawcy łakoci, prosząc o watę cukrową. Zawołała córkę do siebie, wskazując słodką przekąskę. Ucieszone dziecko biegło do swojej rodzicielki. Wszystko zakończyłoby się dobrze, gdyby nie to, że dziewczynka potknęła się o kamień i wylądowała w błocie.
Z myślą, że widzi samą siebie, projektantka szybko podbiegła do swojego dziecka, podnosząc je i czyszcząc twarz chusteczką wyciągniętą z kieszeni.
— Nic ci się nie stało, kochanie? — zatroskała się.
— Nie. — szybko odpowiedziała.
Kobieta wzięła swoją pociechę na ręce i nie pozostało jej nic innego jak udanie się do domu. Przez całą drogę wypytywała, czy wszystko jest dobrze i czy na pewno nie odniosła na zdrowiu żadnego uszczerbku. Wszelkie obawy minęły dopiero wtedy, gdy wpakowała swoje dziecko do wanny, myjąc je dokładnie i oglądając z każdej strony bardzo dokładnie. Odetchnęła z ulgą, gdy nie zauważyła żadnych obrażeń na małym ciele.
Marinette krzątała się po kuchni, robiąc słodki podwieczorek na zabicie głodu i rekompensatę za zmarnowaną watę cukrową.
— Emma! — zawołała, idąc do salonu, gdzie bawiła się dziewczynka. — Co powiesz na ulubione, malinowe makaroniki..? — urwała, gdy zobaczyła córkę leżącą na dywanie i wesoło machającą nóżkami, malując farbkami po kartce papieru. Nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie to, że biały dywan z długim i miękkim włosiem również był pokryty kolorowymi plamami. Kiedy tylko projektantka chciała ją upomnieć, nagle doznała olśnienia. — To jest genialne. — szepnęła do siebie. — Och, kochana. — zaśmiała się. — Leć się znowu umyć, a w tym czasie makaroniki wystygną. — poleciła.
— Już idę, mamusiu. — i pobiegła do łazienki, przytulając się po drodze do rodzica.
Późnym wieczorem, gdy mała już od dawna smacznie spała, Marinette przetrząsała mieszkanie w poszukiwaniu swojego starego szkicownika, gdzie kiedyś zaprojektowała kolekcję, którą akurat teraz chciałaby wykorzystać. Ostrożnie i po cichu przekładała wszystkie rzeczy, przepatrzyła wszystkie szuflady i szafki, przeszukała również wszystkie jeszcze nierozpakowane do końca pudła, ale różowy notatnik w białe kropki przepadł, jak kamień w wodę.
Zanim dzień się dla niej skończył, posprzątała i pomyślała, że pewnie zostawiła go u rodziców w mieszkaniu.
👹👹👹
Ahoj!
Jest piątek, jest rozdział!
Szkoda,że tak mało komentarzy jest, ale trudno :)
💜💜💜
CZYTASZ
Bez Ciebie... ||Miraculous||
FanficIdealnie. To słowo zostało wykreślone z życia młodej kobiety.