04

1.6K 152 49
                                    

Przeszklone drzwi potężnego biurowca rozsunęły się przed nią. Stukot obcasów rozniósł się po marmurowej posadzce lobby. Po przyłożeniu przepustki do czytnika droga do miejsca pracy była już bez zbędnych przeszkód; wystarczyło wejść do windy i wcisnąć odpowiedni przycisk, a chwilę później już można było stać przed drzwiami do jej gabinetu.

— Dzień dobry, Julio. — przywitała się miło ze swoją sekretarką.

— Dzień dobry, Marinette. — odparła kobieta, odkładając słuchawkę stacjonarnego telefonu.

Projektantka wolała utrzymywać ze swoimi pracownikami relacje raczej koleżeńskie, przekonując ich, by zwracali się do niej po imieniu. Tak jej było lepiej i to nie budowało niepotrzebnych murów pomiędzy szefową, a jej podwładnymi.

— Są jakieś wiadomości do mnie? — zainteresowała się.

Kobieta siedząca za szklanym biurkiem zaczęła wertować swoje notatki.

— Nie, ale proszę pamiętać o wizycie pani Lavelle o dwunastej i castingu modelek do najbliższego pokazu o piętnastej. — przypomniała.

— Och, dziękuję bardzo, co ja bym bez ciebie zrobiła. — przyznała. — Teraz już będę pamiętać. Jakbym była potrzebna, będę u siebie.

Marinette przekroczyła próg swojej pracowni połączonej z gabinetem, zamykając za sobą drzwi z matowego szkła, co, jak co, ale ceniła sobie prywatność. Lubiła te dni, gdy po prostu zaszyła się u siebie i całkowicie pogrążyła się w pracy nad swoimi projektami. Odwiesiła swój płaszcz na haczyku, zdjęła niezbyt wygodne szpilki i usiadła krześle, zastanawiając się, od czego tu zacząć. Coś jednak oderwało jej myśli od szkiców pokrywających kartki jej notatnika. Okręciła się na fotelu w kierunku okna i zapatrzyła na ponury tamtego dnia widok Paryża. Mimo że deszcz, a raczej ulewa, kojarzyła jej się z NIM, lubiła taką pogodę. Uwielbiała w deszczu to, jak bardzo potrafi ją wyciszyć.

Westchnęła ciężko, powracając do rzeczywistości dnia codziennego. Z plikiem zarysowanych kartek i pudełkiem z próbkami materiałów podeszła do zajmującej znaczną część ściany tablicy korkowej i przystąpiła do komponowania strojów. Zastanawiała się, co w sezonie letnim może być modne. Może wiosenna zieleń? Słoneczna żółć? Szkarłatna czerwień? Zaśmiała się i pomyślała, że cokolwiek by nie wymyśliła, to i tak się przyjmie, bo przecież to marka Gabriel wyznacza trendy niemal w każdym sezonie. Po kilkusekundowym namyśle stwierdziła, że zaszaleje i połączy w każdej kreacji krzykliwe kolory z ich pastelowymi odpowiednikami. Była zadowolona ze swojej decyzji.

Reszta dnia pracy jakoś minęła, z jedną z ważniejszych klientek omówiła szczegóły dotyczące zamówionej na bal charytatywny sukni wieczorowej, a casting musiała przerwać, bo dostała telefon z Przedszkola Emmy. Musiała ją szybciej odebrać z zajęć, bo wśród wychowanków grasowała epidemia jakiegoś choróbska, w związku z czym, władze przybytku stwierdziły, że najlepiej będzie zamknąć przedszkole na kilka najbliższych dni.

Spacerowały teraz po parku nieopodal swojej kamienicy, ciesząc się z pierwszego, ciepłego dnia w roku. Wczesna wiosna nie rozpieszczała za bardzo entuzjastów spędzania czasu poza czterema ścianami, przynoszą co chwilę jakieś opady. Emma pobiegła na plac zabaw, a Marinette podeszła do sprzedawcy łakoci, prosząc o watę cukrową. Zawołała córkę do siebie, wskazując słodką przekąskę. Ucieszone dziecko biegło do swojej rodzicielki. Wszystko zakończyłoby się dobrze, gdyby nie to, że dziewczynka potknęła się o kamień i wylądowała w błocie.

Z myślą, że widzi samą siebie, projektantka szybko podbiegła do swojego dziecka, podnosząc je i czyszcząc twarz chusteczką wyciągniętą z kieszeni.

— Nic ci się nie stało, kochanie? — zatroskała się.

— Nie. — szybko odpowiedziała.

Kobieta wzięła swoją pociechę na ręce i nie pozostało jej nic innego jak udanie się do domu. Przez całą drogę wypytywała, czy wszystko jest dobrze i czy na pewno nie odniosła na zdrowiu żadnego uszczerbku. Wszelkie obawy minęły dopiero wtedy, gdy wpakowała swoje dziecko do wanny, myjąc je dokładnie i oglądając z każdej strony bardzo dokładnie. Odetchnęła z ulgą, gdy nie zauważyła żadnych obrażeń na małym ciele.

Marinette krzątała się po kuchni, robiąc słodki podwieczorek na zabicie głodu i rekompensatę za zmarnowaną watę cukrową.

— Emma! — zawołała, idąc do salonu, gdzie bawiła się dziewczynka. — Co powiesz na ulubione, malinowe makaroniki..? — urwała, gdy zobaczyła córkę leżącą na dywanie i wesoło machającą nóżkami, malując farbkami po kartce papieru. Nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie to, że biały dywan z długim i miękkim włosiem również był pokryty kolorowymi plamami. Kiedy tylko projektantka chciała ją upomnieć, nagle doznała olśnienia. — To jest genialne. — szepnęła do siebie. — Och, kochana. — zaśmiała się. — Leć się znowu umyć, a w tym czasie makaroniki wystygną. — poleciła.

— Już idę, mamusiu. — i pobiegła do łazienki, przytulając się po drodze do rodzica.

Późnym wieczorem, gdy mała już od dawna smacznie spała, Marinette przetrząsała mieszkanie w poszukiwaniu swojego starego szkicownika, gdzie kiedyś zaprojektowała kolekcję, którą akurat teraz chciałaby wykorzystać. Ostrożnie i po cichu przekładała wszystkie rzeczy, przepatrzyła wszystkie szuflady i szafki, przeszukała również wszystkie jeszcze nierozpakowane do końca pudła, ale różowy notatnik w białe kropki przepadł, jak kamień w wodę.

Zanim dzień się dla niej skończył, posprzątała i pomyślała, że pewnie zostawiła go u rodziców w mieszkaniu.

👹👹👹

Ahoj!

Jest piątek, jest rozdział!

Szkoda,że tak mało komentarzy jest, ale trudno :)

💜💜💜

Bez Ciebie... ||Miraculous||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz