Rozdział 13

267 21 3
                                    

Z pierwszymi promieniami słonecznymi, nikt już nie spał. Wszyscy baronowie, Horace i król przybrali swe świecące pancerze, aby jak najlepiej zaprezentować się przeciwnikowi. Kiedy słońce wskazało godzinę dziesiątą, z obozu buntowników wyjeżdżało kilku ludzi, z czego jeden dzierżył białą flagę. Gdy jeźdźcy zbliżyli się na 200 kroków oficerowie stojący na wałach, mogli rozpoznać przywódcę nieprzyjaciela. Zwiadowcy którzy także przebywali na wałach, widząc zdrajcę zaczęli sięgać mimo woli do kołczana po strzałę. Ich ręce w ostatniej chwili cofały się, musieli uszanować białą flagę i godność posła. 

Gdy Tamir wjechał do obozu, swych ludzi zostawił przy wejściu a sam podjechał bliżej czekających na niego przywódców. Will nie mógł uwierzyć że to ten sam człowiek którego widział jakiś czas temu. Wtedy z jego czarnych oczu patrzyła drwina, dziś można w nich dojrzeć pewność zwycięstwa i nienawiść skierowaną głównie do króla i Willa. Przybrany był w paradną kolczugę i wysokie buty jeździeckie z obcasem zapinane na srebrne klamry. Po pierwszych niezbyt szczerych uprzejmościach związanych z powitaniem, postanowiono wejść do namiotu narad aby wysłuchać słów byłego zwiadowcy. Kiedy wszyscy weszli, król i Tamir zajęli miejsca przy małym stole który przyniesiono specjalnie na to spotkanie. Naczelny Wódz rozejrzał się po wnętrzu lustrując wszystkie zebrane twarze. Milcząc jeszcze jakiś czas zaczął mówić tymi o to słowami :

— Witam was tu zebranych, mam nadzieję że spokojnie wysłuchacie tego co mam wam do powiedzenia ? —

— To zależy od tego o czym będziesz mówił, oraz od naszego humoru— odparł zimno władca Araluenu.

— Nie frasuj się miły królu, chcę wam złożyć tylko pewną propozycję. Nic więcej.— 

— Więc streszczaj się, nie mamy całego dnia— odburknął gniewnie Horace.

— Dobrze, skoro jest takie wasze życzenie. Moja propozycja jest taka. Królu zrzekniesz się praw do tronu, tak samo jak twa córka i wnuczka. Oczywiście będziecie musieli opuścić kraj, co zaś się tyczy twoich przyjaciół możecie dołączyć do Duncana albo zostać w Araluenie i ślubować mi wierność— zakończył z uśmieszkiem Tamir.

— Wybacz lecz muszę Cię zmartwić, bo muszę odmówić. Ale postanowiliśmy złożyć tobie taką samą ofertę. Jeżeli się nie zgadzasz to uważam że nasze spotkanie możemy uważać za zakończone— wyrecytował jednym tchem Duncan.

Po twarzy byłego zwiadowcy przemknął cień zdziwienia, które w jednym momencie przerodziło się w gniew oraz wzburzenie. 

— Jesteś świadom swych decyzji ? Ostrzegam, jeżeli chcesz zginąć aby twoje ciało zjadały kruki oraz wilcy którzy kręcą się po pobojowisku, proszę bardzo. Ja daję Ci możliwość zobaczenia i dołączenia do swych najbliższych. Czy było to twoje ostatnie słowo ?—   wykrzyczał w furii Tamir.

— Nie, chciałem jeszcze powiedzieć żebyś uważał na siebie podczas walk — powiedział nie speszony wybuchem posła król.

Naczelny Wódz patrzył jeszcze przez chwilę na wszystkich zebranych, czy nie ujrzy w ich twarzy wahania, jednak nic takiego nie można było w nich dojrzeć. Nie mając nic więcej do powiedzenia wyszedł z namiotu, wsiadł na wierzchowca i pogalopował wraz ze swymi ludźmi do swych kwater. Z daleka można jeszcze było usłyszeć jak krzyczy w stronę obozu królewskiego :

— Jutro wszyscy zginiecie !— 

<--------------(((((

Następnego dnia uczynił się ruch w obozie buntowników. Piechota zaczęła ustawiać się w szyku bojowym, a za nią na koń wsiadała cała jazda czekająca na rozkaz do ataku. Oficerowie króla zaczęli także szykować swych ludzi, po paru minutach na wałach stały wszystkie pułki królewskie. Na czele każdego oddziału wznosił się baron przybrany w lśniącą rycerską zbroję, i czekający poleceń z góry. Władca Araluenu także wyjechał w pełnej zbroi, obok niego jechał Horace, Gilan, Halt i Will. Gdy podjechali na skraj umocnień, jazda Tamira wychodziła właśnie z obozu. Duncan widząc to kazał baronowi Araldowi z Horacem, aby ruszyli wrogowi na przeciw. Dwaj rycerze z ochotą pojechali na pierwsze starcie z nieprzyjacielem. 

Na środku pola spotkały się obie jazdy, każda stając jak najdzielniej. Z oddali można było usłyszeć kwik koński i szczęk żelaza. W pierwszych minutach myślano że zwycięstwo przypadnie królowi, lecz niespodziewanie Tamir posłał do walki 5 tysięcy świeżego luda. Widząc to Arald z Horacem chcieli jak najszybciej wycofać się z pola walki, lecz było to nie możliwe. Żołnierze walczący dotychczas, ujrzawszy swych towarzyszy nadjeżdżających z pomocą zaczęli siec zacieklej królewskich. Król już miał posłać uzupełnienia na pomoc swym przyjaciołom, gdy nagle ze strony lasu od którego przyszła armia Tamira, dało się słyszeć okrzyki "Ałła" i "Bij, zabij". Oczy wszystkich spojrzały w tamtą stronę i ujrzeli jazdę galopującą na posiłki buntowników. Nad jeźdźcami unosił się bordowy proporzec z łbem wilka pośrodku. Lepsze oczy dostrzegły ten szczegół, więc poczęto wołać "Kosiarz jedzie !". Posiłki rebeliantów oglądając się, ujrzeli dzikich jeźdźców jadących w ich prawą ścianę. Oficer chciał zawrócił swych podwładnych, lecz było za późno. Shay wbił się zw swymi ludźmi głęboko w wroga siekąc przy tym bez miłosierdzia. Arald i Horace wznieśli okrzyk triumfu i zaczęli dobijać zdezorientowanych przeciwników. 

Czas wyjaśnić jakim sposobem "Kosiarz" znalazł się nie spodziewanie w środku bitwy. A więc po wyruszeniu na podjazd, Shay skierował się w stronę lenna Meric chcąc poszarpać ludzi Tamira. Gdy był parę dni w drodze, udało mu się natrafić na małą kupę swawolników grasujących po okolicy. Po wzięciu ich na przesłuchanie i przypiekaniu rozgrzanym do białości żelazem, wyznali mu że ich przywódca kazał ruszyć na bitwę przeciw królowi, aby jednym zamachem zniszczyć władcę Araluenu. Słysząc to młody pułkownik kazał siadać na koń i gnać co tchu na powrót, i dobrze się stało bo teraz sam szalał najwięcej w samym środku tumultu. Po kilku minutach buntownicy zaczęli uchodzić do obozu, Shay widząc to kazał dociąć ostatnich i także wracać. Więc do króla wróciła wataha ludzi umazanych krwią ale szczęśliwych że mogli się zasłużyć. Przybyli już prawie wszyscy, ostatni wracał pułkownik, jego podwładni nie przejęli się tym bo wiedzieli że ich wódz lubi zostać w tyle. 

Dopiero Will dojrzał że coś jest nie tak z Shayem, strasznie chwiał się na kulbace i głowę miał opuszczoną w dół. 

— Medyka !— krzyknął zwiadowca, po czym "Kosiarz" spadł z wierzchowca na ziemię. Wszyscy dobiegli do młodego pułkownika zobaczyć co się stało. Pierwszy był oczywiście Will który ujrzał sterczącą rękojeść sztyletu z brzucha swego przyjaciela. Łzy zaczęły napływać mu do oczu.



Zwiadowcy - Czas BurzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz