VIII

2.4K 206 9
                                    

    Atmosfera po wczorajszej kłótni Edwarda i Betty stała się naprawdę ciężka. Kobieta zakryła makijażem swoje siniaki, ale jej oczy i tak są czerwone. Płakała. Całą noc, to widać. Edward siedzi na drugim końcu stołu i bucha złymi fluidami. Z wściekłością nabija na widelec kawałek jajka, nie rzucając nawet spojrzeniem w stronę Betty. I moją, bo jestem obok niej. Roberto zauważył, że coś jest na rzeczy, ale woli nie wtrącać się w ich sprawy rodzinne.

Posyłam kobiecie współczujące spojrzenie, jednak ona zawzięcie wpatruję się w swoje śniadanie, co jakiś czas siorbiąc nosem. Jej dolną warga zaczyna drżeć i w końcu ciemnowłosa nie wytrzymuje napięcia. Szura krzesłem, wstając od stołu. A z jej talerza nie zniknął nawet okruszek. Dopiero gdy opuszcza jadalnię, pan humorzasty podąża za nią wzrokiem. A nasze spojrzenia spotykają się na dwie, może trzy sekundy. Bo ja odwracam wzrok, głośno wzdycham i z dezaprobatą kręcę głową. Wstaję od stołu, Roberto tym razem nie próbuje mnie ochrzanić za pozostawioną pełną porcje. Bo też czuje negatywne wibracje obrażalskiego. Choć w teorii nie uczestniczę w ich kłótni, to w praktyce też mam focha na Edwarda. Jest niemiły, a powinien delikatnie podejść do tematu. Fakt, nie znam całej sytuacji, ale i tak ich podejście nie jest właściwe…

Zaglądam ukradkiem do gabinetu Betty, by dowiedzieć się, że znów wypłakuje sobie oczy. I chyba coś ścisnęło mnie za serce. Bo naprawdę polubiłem tę kobietę i nie chcę, bardzo, bardzo nie chcę by cierpiała przez jakiegoś idiotę. Edward chyba usłyszał jej płacz. Bo minutę, o ile nie pół, później stoi pod jej azylem i patrzy na mnie swoimi pięknymi, orzechowymi oczami z takim samym smutkiem, jaki odczuwam teraz na duchu. Głaszcze mnie delikatnie po głowie i znika w środku. Nie słyszę krzyków, więc pewnie tylko ją pociesza. Albo znów próbuje przekonać by odeszła od tego świra.

Pół godziny po jej odejściu od stołu, kobieta wychodzi. Już w lepszym humorze, nawet z wesołymi iskierkami w oczach, zapewne w przypływie jakiejś motywacji. Przez ten czas zająłem się z Roberto graniem w warcaby. I wygrywałem. A on cały czerwony ze złości doprowadził mnie do napadu śmiechu.

– Mamma mia! Ivo, ty mały diable! – fuczy na mnie, co jeszcze bardziej potęguje moje rozbawienie. – Więcej z tobą nie gram w nic!

– Chyba dzisiaj nie dopisało ci szczęście – Szczerzę się szeroko, gotowy na dalsze drażnienie kucharza, jednak gdy Edward pojawia się w pomieszczeniu, automatycznie uśmiech schodzi mi z twarzy.

Mężczyzna to widzi, bo głośno wzdycha, kręcąc delikatnie głową.

– Już wszystko w porządku. Ustaliliśmy z Betty, że pomogę jej z rozwodem – zwraca się do Roberto. – Jak ten tyran będzie miał jakieś problemy z jej decyzją, to sam to z nim załatwię.

– Tylko go nie bij, bo będziesz miał problemy.

– …Postaram się.

– „Postaram się”? Edward nie pamiętasz jak to skończyło się ostatnio?!

– Nie rozmawiajmy już o tym…

– Ed-

– On ma rację – wtrąca się Betty. – Nie ciągnij tematu. Edzio już dostał nauczkę, prawda? – Spogląda na niego wymownie, a on speszony odwraca wzrok.

– Tak.

– A ciebie czemu nie ma przy żonie? Hmm? – Zmienia temat, na co kucharz robi się czerwony. Tym razem nie ze złości, a z zażenowania. A jeszcze przed chwilą był tak pewny siebie.

– No…

– No? Biegusiem do niej, bo lada moment rodzi, a ty siedzisz tu i się obijasz zamiast ją wspierać!

Skradziony ✗Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz