Razem...

32 1 0
                                    

Asgore czuł wszechogarniającą błogość. Było mu tak lekko i przyjemnie, jak gdyby unosił się w powietrzu. Obejrzał się dookoła. Otaczała go przepiękna łąka pełna złotych kwiatów, które wydzielały cudowny zapach. Wszystko wyglądało tak magicznie i nieprawdopodobnie, że król stał w miejscu oszołomiony.

– Tato...? – król usłyszał z tyłu cieniutki głosik, który od razu rozpoznał. Nie dowierzając, odwrócił się. W jego stronę biegła maleńka kulka białego futerka.

– Azzy...? Synku, to ty? – wyszeptał wzruszony, nie mogąc powstrzymać łez.

Po chwili mały Asriel wskoczył w trzęsące się ramiona króla, przytulając się do niego. Obydwoje płakali z powodu tego niespodziewanego spotkania.

– Tato, nie powinno cię tu być... – zapiszczało dziecko.

– Co się właściwie stało, Azzy? I czy to naprawdę ty? Przecież dusze potworów... Tak bardzo cię kocham, synku, tak bardzo za tobą tęskniłem... – mówił, nie dowierzając i płacząc król.

– Ja też tęsknię. Za tobą i mamą. Ale zawsze jestem z wami. Staram się być. – pochlipywał chłopiec. – Tato, proszę, przypomnij sobie, co się stało. Nie powinno cię tu być. Nie teraz. – naciskał, patrząc całkiem poważnie na ojca.

Asgore skupił się, usiłując przywołać ostatnie wspomnienia. W głowie migały mu różne obrazy. W nocy nie mógł spać i postanowił wybrać się na samotny spacer. Nagle znikąd pojawili się wokół niego ludzie, którzy na początku rzucali kamieniami w jego kierunku, potem jednak, widząc brak reakcji króla, rzucili się na niego z każdej strony. Nie walczył. Po co miałby to robić? Żeby znowu narazić swój lud? Żeby znowu być tym złym? Przyjmował tylko kolejne ciosy, by w końcu upaść. A potem... Ona... Cudowna twarz Toriel nad nim. Czy ona naprawdę tam była? Czy może to jego umysł ją stworzył? Nie. Była tam. Pamiętał ciepło jej dłoni. Ciepło jej ust. To nie mogła być projekcja umysłu. Nawet w najbardziej realistycznych snach nie nigdy nie czuł jej tak prawdziwie. Pocałowała go. Naprawdę. A później... Wszystko zniknęło. Jakieś niewyraźne krzyki w oddali... I w końcu ten spokój, brak bólu. Piękna łąka. I jego ukochany synek. Król powiązał ze sobą fakty.

– Czy ja... Czy ja umarłem? – zapytał wciąż patrzącego mu w oczy chłopca.

– T-tak jakby... To znaczy... Wiesz, tato, jeśli się bardzo mocno postarasz... Możesz tam jeszcze wrócić. Alphys tak ciężko pracowała, by utrzymać cię przy życiu... Oni tak bardzo się starają, tato, musisz wrócić! – prosiło dziecko.

– Nie mógłbym zostać tutaj z tobą? Tu jest tak pięknie... Tu jesteś ty, Azzy... Chciałbym zostać z tobą już na zawsze. Tak bardzo mi ciebie brakowało, synku... – mówił król, przytulając Asriela mocniej do siebie.

– Myślisz, że ja tego nie chcę? Przez tyle czasu obserwuję was, nie mogąc nic innego... Ale ty musisz wrócić. Bo mama... Zresztą sam spójrz. – powiedział Asriel, wskazując na miejsce pod nimi.

Kiedy tylko Undyne zobaczyła mdlejącą Toriel, od razu wiedziała, co się właśnie stało. Natychmiast do niej podbiegła, Alphys natomiast szybko udała się po lekarzy. Zaraz też wszyscy zajęli się królem, starając się przywrócić go do życia. Undyne tymczasem podniosła nieprzytomną królową, po czym położyła ją na pustym łóżku obok.

– Pójdziemy tam razem... – Toriel mamrotała pod nosem. Strażniczka, nie wahając się, potrząsnęła nią mocno.

– Ty nigdzie nie idziesz! Niech tu podejdzie jakiś lekarz, ludzie! – Undyne zaniepokoiła się brakiem reakcji ze strony królowej.

W końcu jeden człowiek zbliżył się do niej i dotknął jej ramienia.

– Proszę pani? Budzimy się. – lekko nią potrząsał, jednak bez rezultatów.

WyzwoleniWhere stories live. Discover now