"And I know you try"

229 21 4
                                    

Will niestety musiała czekać w szpitalnej, obskurnej jadalni, bo nie było szans na to, aby dostać zezwolenie na wejście do archiwum. Mimo to, po raz pierwszy od wypadku robiła coś, co chociaż w małym stopniu przypominało pracę łowcy.
Od ponad dwudziestu minut przyglądała się białemu zegarowi, o czarnych wskazówkach, w myślach powtarzając słowa "tik, tak", gdy mijały kolejne sekundy. Była tak pochłonięta tym działaniem, że nie zauważyła jak jej lekarz prowadzący stanął u jej boku.

− Myślałem, że jesteś na rehabilitacji. − powiedział, zwracając tym uwagę na sobie.

− Byłam. − pomrugała kilka razy powiekami, poprawiając ostrość widzenia. − Po prostu czekam na znajomego.

− Pamiętaj, nie przemęczaj nóg, bo nocami będą nieubłaganie boleć, jakby ktoś ci je wyrywał.

− Zapamiętam te słowa, doktorze. − uśmiechnęła się nieszczerze, dając tym znać lekarzowi, że nie miała zbytniej ochoty na rozmowy oraz, iż zauważyła Deana, trzymającego kilkanaście teczek, który nieudolnie machał w jej stronę.
Gdy już znajdowała się przy szykownie ubranym mężczyźnie, wyciągnęła w jego stronę ręce, aby podał jej teczki, które mogłaby położyć na kolanach i swobodnie przetransportować. Dean z początku nie wiedział o co jej chodziło, ale gdy wskazała palcem na teczki, niechętnie oddał kobiecie stos plików.

− Znasz to uczucie, kiedy drętwieją ci nogi? − zaczęła, gdy Dean przytrzymał jej drzwi wyjściowe i tylko niepewnie potwierdził. − W moim przypadku zdrętwienie jest kilkaset razy silniejsze.

− Kilkadziesiąt minut temu widziałem jak prawie ci się udało.

− No właśnie, prawie. − zacisnęła mocniej szczęki, próbując odgonić wspomnienia z tamtej nocy. − Ale mam nadzieję, że stanę na nogi, nikłą, ale mam. − ponownie sztucznie się uśmiechnęła, lecz tym razem nie chciała sprawić, aby łowca myślał, że wymówił coś niezręcznego.

Znaleźli się na parkingu i nie ruszyli się ani o milimetr, bo Winchester czuł, że musiałby zrobić coś miłego w jej kierunku, ale żeby nie wyglądało to nietaktownie.

− Pojedziemy do mnie. Im szybciej to załatwimy tym lepiej. − zaproponowała, po równie długim i intensywnym namyśle. Dean wyciągnął rękę w stronę, stojącej dziesięć metrów dalej, Dziecinki. − Piękna Impala.

− Znasz się na samochodach?

− To jest przelotna znajomość. − szatyn chwycił za teczki i położył je na tylnym siedzeniu, po czym otworzył przednie drzwi dla pasażera. − Zapewne weszłabym sama, ale wtedy miałbyś porysowany lakier, a tego obydwoje nie chcemy. − dodała humorystycznie, aby zaczął się zachowywać nieco mniej poważnie.
Wykonał jeden szybki ruch prawą ręką, chwytając dziewczynę pod barkami, zaś drugą dał pod zgięcia kolan.

− Czemu się uśmiechasz? − zapytał kładąc łowczynię delikatnie na skórzane siedzenie Impali.

− Bo jeszcze kilka tygodni temu ledwo czułam na nogach mocne uderzenie, a teraz nawet czuję delikatny dotyk palców... Wiem, to zabrzmiało strasznie głupio.

− Nie, nie! − stwierdził oburzony, gdy w międzyczasie Willow pokazała mu jak złożył jej wózek, który włożył do bagażnika. − Trzeba się cieszyć z drobnych rzeczy, nawet z tych przyziemnych. Już niedługo będziesz się zachwycać, jak dumnie krocząc, pokażesz światu jak silna jesteś.

− Wow. − po tych słowach oczy Bennett mimowolnie się zaszkliły. − Masz większą wiarę we mnie niż ja sama, a znasz mnie od zaledwie dwóch godzin. Dziękuję.

− To tylko słowa. − przekręcił kluczyk w stacyjce, powodując, że silnik wydał głośny, charakterystyczny, dźwięk.

− Których nie usłyszałam od czasu incydentu.

Dotarli do niedużego, jednopiętrowego, brunatnego domu, którego podjazd nie był zastawiany od kilkunastu miesięcy.
Winchester wpierw wyjął wózek, potem teczki, które położył na masce samochodu, a następnie chwycił dziewczynę pod udami i za barki, po czym odłożył ją w naszykowanym miejscu. Dean myślał, że całe wnętrze będzie wypełnione kurzem i starymi, niedojedzonymi resztkami jedzenia, którego dziewczyna nie chciała wyrzucać, a okazało się wręcz przeciwnie. Przetarte blaty i stoły odbijały delikatnie światło wydobywające się zza okna i lądujące na stosie różnotematycznych książek.

− Widzę, że lubisz czytać. − zdjął z ramion czarny garnitur, przewieszając go przez łokieć.

− Większość z nich przeczytałam krótko po wypadku. − odparła, nie myśląc nad słowami, które mogły ukierunkować Deana na to, że była nie do końca sprawna fizycznie. − I zachowuj się tak jakbym nie była na wózku, bo ludzie z tego powodu nie potrafią ze mną zwyczajnie porozmawiać.

− Dogadałabyś się z Bobbym, moim dobrym przyjacielem. Też jest na wózku, ale nie ma żadnych szans na to, że kiedykolwiek ruszy samodzielnie małym palcem u stopy.

− Czemu bym się z nim dogadała?

− Chce, aby się z nim nie cackać. Przecież umysł jeszcze sprawnie działa. − odpowiedział już nieco weselej niż chwilę wcześniej.

− No to pokaż co znalazłeś w archiwach.

Do późnych godzin wieczornych, kiedy to stół wypełniał się stosem niepotrzebnych akt, dwójce zaczęła doskwierać senność, której nie potrafili się poddać. Nawet ostre światło, bijące prosto w oczy nużyło ich, więc aby nie zasnąć z nosem w książkach, Will podjechała do czarno-białej komody, z której wyjęła puchaty, szary koc. Podała to Winchesterowi, wskazując kanapę lepszą od standardowego łóżka w motelu, ale nie dość miękkiego jak w sypialni. Dean podziękował skinieniem głowy oraz dodał, że kanapa wydawała się wyglądać wygodnie i rzeczywiście taka była. Dziewczyna wypowiedziała typową formułkę, gdy ktoś idzie spać, czyli dobranoc i przetransportowała się do swojej skromnej sypialni. Sen dopadł ją niemalże od razu, kiedy położyła głowę na chłodnej, miękkiej, poduszce.

Ogień, powoli wyżerający ją od stóp aż po biodra. Miała wrażenie, że jest to ból wyobrażony przez nią we śnie. Niestety to uczucie było prawdziwe, nie wyimaginowane, i dlatego tylko to malowało się na jej twarzy.
Gdy dotarło do niej, że to działo się naprawdę, nie stworzone w jej umyśle, obudziła się z krzykiem na ustach. Bez namysłu, walczyła z bólem, aby dotrzeć do leków przeciwbólowych, silniejszych od tych bez recepty, które chociaż odrobinę uśmierzyłyby uczucie wyrywanych nóg.
Z hukiem uderzyła w panele, gdy nieudolnie próbowała wejść na wózek, który zaczął się chybotać, następnie upadł. Wiedziała, że jeśli czym prędzej nie ułagodzi cierpienia, wybudziłaby wszystkich w okolicy, więc zaczęła się czołgać do opakowania tabletek, stojących na stoliku kawowym w salonie.
Z trudem i cała zalana potem wydostała się ze swojego pokoju do krótkiego przedpokoju, na którego końcu znajdowało się wejście do docelowego miejsca. Niestety poczuła jak niechcący uderzyła łydką w wystający kant, będący punktem zapalnym do emisji bólu jakiego jeszcze nie znała. Krzyk wydobywający się wtedy z jej gardła przeraził ją samą, a bardziej się wystraszyła, gdy usłyszała zmierzające ku niej kroki.

− Pomóż mi. − wykrzyczała przez łzy, lejące się po policzkach.

You Rise Again || SupernaturalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz