Ogromne krople deszczu opadały na okna i dachy, a także na głowy uczniów, takich jak moja. Deszcz coraz bardziej się zagęszczał i miałam wrażenie, że się nie skończy. Mijały ostatnie sekundy lekcji latania. Pani Hooch nie zaszkodziło zakończyć tej lekcji chwilę wcześniej i kazała nam prędko wracać do zamku, w stronę ciepłych pochodni i po suche ubrania. Kiedy wszyscy biegli do środka, chłopcy znaleźli czas na durnowate przepychanki czy skakanie po malusich kałużach, a dziewczyny na jęczenie i stękanie, bo dzisiaj rano dopiero umyły włosy lub wczoraj kupiły sobie nowe buty.
Ja, gdzieś wmieszana w tą grupę, szeroko się uśmiechałam czy nawet chichotałam, z głową skierowaną na powstające błoto. Ten rodzaj pogody działał jak delikatne łaskotanie czy mrowienie. Kiedy wbiegłam do dormitorium, przyglądałam się temu deszczu przez jakiś czas, co jeszcze bardziej poprawiło mi humor.
Zbliżał się ten weekend kiedy zamierzałam iść do Hogsmeade. Nadchodził grudzień i coraz więcej osób chciało zacząć poszukiwania wytwornych strojów na bal Bożonarodzeniowy. Przechodząc niedaleko jakiś nastolatek usłyszałam ich szepty, więc przystanęłam przy niedalekiej witrynie z biżuterią, żeby coś podsłuchać. Były zebrane niedaleko starej ławki z ciemnego drewna, nie zamierzając usiąść.
-Nie wiem po co oni wzięli tego Pottera, są w naszej szkole inni, odważniejsi chłopcy... Na przykład ten Miller- zaczęła brunetka, chudsza niż patyk, z tego co pamiętałam z Ravenclaw.
-Mówisz o nim cały czas Alice, zakochałaś w nim czy coś?- odpowiedziała Parkinson, jedyna odwrócona do mnie plecami.
-Dziewczyny, przestańcie. To nie jego wina, jest jeszcze tydzień do pierwszego zadania, może zdarzyć się wiele rzeczy- odpowiedziała, co bardzo mnie zdziwiło, Granger. Co taka szlama robiła w okręgu jakiegokolwiek Ślizgona?
Postanowiłam nie podsłuchiwać dłużej i zaczęłam iść dalej w poszukiwaniu jakiejś sukienki, czyli to co miałam w planach robić. Wybrałam pierwszy prosty sklep -wiedząc, że nic nie zakupię- żeby od czegokolwiek zacząć. Nie chciałam pytać matki o sukienkę. Napisałam do babci, trzyma w szafach dużą ilość ubrań, starych czy nowych, i jestem pewna, że nie ubierze mnie w neonową sukienkę z bufiastymi rękawami. Rodziców poprosiłam o troszkę więcej galeonów, co nie było dla nich problemem.
Podczas przeglądania kolejnych sklepów natrafiłam na osobę, z którą dziwnym trafem chciałam porozmawiać. Nie byłaby to na pewno przyjemna konwersacja. Jej loki latały dookoła i stawiała głośne kroki, jakby potrzebowała jeszcze więcej uwagi niż otrzymuje. Dziewczyna złotego chłopca i punkt westchnień chłopców z Durmstrangu. Ocieka tą swoją inteligencją i przemądrzalstwem, jakby była chodzącą encyklopedią. Co ona w ogóle tu robi? Z jakiegoś powodu jej rodzice są mugolami, nie musi narażać świata magicznego swoją osobowością.
-Ej, Granger! Widziałam, że znalazłaś sobie nowe przyjaciółeczki.
Odwróciła się w moją stronę, od razu ze zmarszczonymi brwiami i zaciśniętymi ustami. Jej mina polepszyła mi humor i dodała otuchy, żeby kontynuować rozmowę.
-Czego chcesz Willow?
-Może ja powinnam o to zapytać. Czego chcesz od osób czystej krwi? Mugole jak ty znaleźli się tu tylko dla dekoracji, ale nie obawiaj się my Ślizgoni ich nie potrzebujemy. Trzymaj się lepiej tego Pottera i Weasleya.
-Czy ty mnie sz...
-Nie zbliżaj się tych do których nie należysz.
Skończyłam rozmowę i szybkim krokiem opuściłam sklep. Kierowałam się do Trzech Mioteł. Musiałam się rozluźnić i tak głośne miejsce byłoby idealne. Nie usłyszałabym samej siebie, zapomniałabym o wszystkim chociaż na chwilę. Miałam nadzieję, że spotkam tam Flynna. Przy przesunięciu do przodu wielgaśnych drzwi poczułam chłodny wiatr maskujący mój kark, a potem jak włosy mi podskakują i opadają kiedy je zamykam.
CZYTASZ
Smoczy uśmiech || d.m. 2️⃣
FanfictionLudzie zawsze byli aroganccy. Tak właśnie stawali się szczęśliwi. Narcyz znajdował ukojenie w swoim odbiciu, a my przekazujemy swoje cele naszym potomkom, żebyśmy żyli wiecznie. Sequel do „Dobranoc, Malfoy..."