8. Running from the bullets

1.8K 187 125
                                    

Cisza. Cholerna cisza pisząca w uszach. To było jedyne, co dostał Harry od Louisa po tym jak obudził się na kozetce w gabinecie doktor Mayfair. Bo tak, oczywiście, że zemdlał. Wychodziło na to, że był teraz jakąś delikatną panienką, którą odcinało od nadmiaru emocji i mdlała jak w tych tanich romansach. Tylko, że było w tym mniej wdzięku i więcej obijania się o meble. Tak, głowa znów go napieprzała jak cholera, tak, karuzela kręciła się bardzo szybko i tak, oczykurwawiście, nie dostał zdolności do pracy. A najgorsze w tym wszystkim było to, że Louis się nie odzywał. Nie powiedział ani słowa, kiedy doktor Mayfair wykładała mu jak ważny był odpoczynek i branie leków, wciąż był cicho, kiedy wychodzili ze szpitala żegnani zabójczym spojrzeniem smoczycy, milczał, kiedy jechali taksówką do mieszkania, a kiedy się w nim znaleźli po prostu zamknął się w swojej sypialni, zanim Harry zdążył, chociaż zdjąć buty. Świetnie. Po prostu cudownie. Brunet, co prawda również nie kwapił się do zaczęcia jakiejkolwiek rozmowy, ale kiedy drzwi pokoju Louisa zamknęły się z cichym trzaskiem miał ochotę krzyczeć. Co byłoby złym pomysłem zważywszy na jego mierny stan.

Wciąż w płaszczu poczłapał do kuchni, nalał sobie szklankę wody i popił te pieprzone proszki. Dwa na raz, bo co z tego, że zalecane było branie jednej tabletki, co osiem godzin, skoro jego głowa pękała z bólu. Ponownie. Oparł się o blat zwieszając smutno głowę. Powinien być przyzwyczajony, że jego życie zawsze się pieprzy właśnie wtedy, kiedy wszystko zaczyna się układać. Gdyby nie genialny pomysł powrotu do pracy wszystko byłoby w porządku. Nie. Nie prawda. Nie byłoby, bo wcześniej czy później i tak by się dowiedzieli. W taki czy inny sposób. Problem polegał na tym, że Harry absolutnie nie miał sobie nic do zarzucenia. Postąpił dobrze, uratował czyjeś życie i cholera, zrobiłby to ponownie, nie dlatego, że tego wymagała od niego przysięga czy inne bzdury, ale dlatego, że tak trzeba. Walczyć do końca, nie pozwolić, żeby światło zgasło w oczach, jeśli istniał, chociaż cień szansy. Zrobił dobrze i nie zasługiwał na ciszę.

Z tą myślą ruszył cicho do tymczasowego pokoju i zebrał swoje rzeczy. Tak, zachowywał się irracjonalnie, ale nie miał ochoty przebywać w mieszkaniu z kimś, kto wini go za dobre wykonywanie swojej pracy. Bo tak odbierał zachowanie Louisa. I może się mylił, ale z ponownym bólem głowy naprawdę nie miał ochoty tego roztrząsać. Nie dzisiaj, nie teraz. Być może nigdy. Albo kiedyś. Na pewno nie póki wciąż będzie chciało mu się płakać z powodu bólu - pieprzone leki działały zdecydowanie za wolno - a świat kręcił się zbyt szybko. Dlatego wyszedł, przewieszając torbę przez ramię i rzucając ostatnie spojrzenie na przewrócone ramki na kominku i ponury salon, do którego już się przyzwyczaił. Dawanie komuś przestrzeni nigdy nie było aż tak trudne, ale zamknął drzwi i w drodze do wyjścia na ulicę zablokował numer szatyna. Im szybciej zacznie się odzwyczajać tym lepiej. I tak wpadł za głęboko.



Nawet, jeśli Zayn zdziwił się widząc go w swoich drzwiach nie skomentował tego ani słowem, po prostu wciągając Harry'ego do mieszkania i pytając czy chce piwa. Odmówił grzecznie tłumacząc się lekami i wiercił się na kanapie rozglądając po salonie dopóki mulat nie wrócił z kubkiem herbaty dla niego.

- To, o co chodzi, że postanowiłeś zaszczycić mnie swoją obecnością? Nie żebym się nie cieszył, ale to do ciebie nie podobne. - Malik rozsiadł się na jednym z foteli, zachowując dystans i wyglądając jak pieprzony model z okładki Vogue, nawet, jeśli miał na sobie powyciągane dresy i koszulkę upstrzoną plamami z farby. To było niesprawiedliwe, że zawsze wyglądał dobrze. - Harry, kolego, przestań się wiercić i gadaj.

Gdyby to było takie proste. Brunet czuł wewnętrzną potrzebę wyrzucenia z siebie wszystkiego, opowiedzenia o wypadku, Louisie, jego niecodziennej sytuacji, o tym, że chyba się zauroczył i to było przerażające oraz o tym, że nowopoznany szatyn ma mu za złe, że dobrze wykonał swoją pracę. Naprawdę chciał, ale tak bardzo jak miał na to ochotę, tak bardzo wiedział, że nie powinien, bo Malik nawet, jeśli był jego przyjacielem - czy coś w tym stylu - nigdy nie był z nim na tyle blisko by się przejmować podobnymi sprawami. Znaczy, nigdy też tego nie sprawdził trzymając wszystkie problemy dla siebie, ale doświadczenie nauczyło go radzić sobie samemu. Tak było łatwiej, dlatego zamiast tego wszystkiego spytał o coś innego.

Running from the bullets | Larry Short Story ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz