Wschód słońca powinien napełniać serca nadzieją.
Dziś jednak postanowił sprzeciwić się swojemu celowi i odsłonić wszystkie okropności zeszłej nocy.Wszechobecną ciszę mąciły tylko sępy, ucztujące nad padliną, która jeszcze wczoraj była wojskiem gotowym by zginąć w chwale za to co kochają. Teraz z owej chwały pozostał tylko smród śmierci mieszający się z poranną mgłą.
Jednak tuż przy odgłosach wielkich ptaków było słychać coś jeszcze.
Zaczęło się od panicznie szybkiego oddechu. Zaraz po nim nastąpił pomruk, jakby właścicielka głosu próbowała uspokoić rozrywające ją od środka uczucia.
Klęczała samotnie pośród tego co zostało z jej braci, tuląc do piersi brudną i dziurawą flagę, niegdyś dumnie powiewającą na wietrze.
Pomruk stawał się coraz głośniejszy by po chwili ugrząźć w gardle dziewczyny jako niemy szloch gdy próbowała nabrać jak najwięcej powietrza.
Gdy wypełniło jej płuca, na polu rozległ się nieludzki ryk.
Natychmiastowym odruchem obserwującego ją z daleka mężczyzny było zatkanie sobie uszu. W całym swoim życiu nie słyszał on bowiem tak okropnie demonicznego i zarazem łamiącego serce odgłosu. Zdołał się jednak powstrzymać i pozwolił by niekończący się wrzask przenikł go na wskroś.
Pomyślał, że gdyby jego serce mogło przemówić, zabrzmiałoby identycznie.Postanowił odejść, zostawiając za sobą krwawy świt i ukochaną.
Mógł tylko modlić się o to by po tym wszystkim znalazła namiastkę spokoju i wmawiać sobie, że jego nieobecność będzie dla niej najlepsza.Tak będzie bezpieczniej. To dla nas najlepsze.
Powtarzał to jak mantrę. Jednak ciężko było mu się przekonać do własnych słów, gdy jej lament nieustannie dzwonił mu w uszach.
CZYTASZ
zanim nadejdzie ranek
Fanfiction[hakuouki/short] obietnica wielkiego człowieka, który pod osłoną nocy nigdy wcześniej nie czuł się tak mały.