Rozdział I

1.3K 53 20
                                    


Jesteś na miejscu?

Oschły ton rodzicielki nie wskazywał na jakiekolwiek zainteresowanie. Odchrząknęłam znacząco, po czym oparłam skroń na dłoni. Spełnianie matczynych obowiązków nie należało do jej ulubionych zajęć. Szczególnie teraz, gdy na każdym kroku musiała zmagać się z podejrzliwymi spojrzeniami sąsiadów.

— Tak. Sasori już mnie odebrał — mruknęłam do słuchawki.

Byłam zmęczona kilkunastogodzinnym lotem, a wcześniej gigantyczną awanturą, którą postanowiła mnie pożegnać. Przesycony smutkiem i tęsknotą wzrok ojca również nie dawał mi spokoju. Czułam się potwornie, zostawiając go samego z tą apodyktyczną wariatką, ale z drugiej strony wiedziałam, że kolejny rok spędzony z nią zaprowadzi mnie do nikąd. On chyba też to podświadomie wiedział – inaczej nie pozwoliłby mi wyjechać.

— Znalazłaś mieszkanie? — Niemal warknęła. Pewnie nie mogła się doczekać, aż wrócę z płaczem, prosząc na kolanach o wybaczenie i obiecując, że taki wybryk już nigdy nie będzie miał miejsca.

— Tak — odpowiedziałam lakonicznie.

Kątem oka zauważyłam, jak siedzący za kierownicą Sasori uśmiechnął się kpiąco pod nosem. Przewróciłam oczami. Tak naprawdę możliwość przyjazdu do Tokio zawdzięczałam tylko i wyłącznie jemu — głupiemu kuzynowi. To on po ostatniej swojej wizycie w Londynie zauważył, że coś jest ze mną nie tak. Wydobycie jakichkolwiek informacji zajęło mu kilka dni, ale w konsekwencji pękłam, niczym mydlana bańka i wytłumaczyłam mu, jak bardzo nienawidzę tego miasta, domu, matki i wszystkiego, co spotkało mnie przez n i e g o. Akasuna słuchał, poklepywał po ramieniu, zapewniał, że coś wymyśli. Rzeczywiście, zaledwie tydzień później wysłał mi maila z listą potrzebnych dokumentów na studia na Uniwersytecie Tokijskim. Szybko zapoznałam się z dostępnymi kierunkami, wymaganiami, całym uczelnianym systemem. Potajemnie wysłałam odpowiednie papiery i po miesiącu dostałam odpowiedź. Dopiero wtedy postawiłam członków mojej rodziny przed faktem dokonanym.

— Pieniądze masz na koncie — poinformowała. — Dzwoń, gdyby cokolwiek się działo. Teraz muszę kończyć, mam pacjentów.

— Jasne, ucałuj tatę. — Błyskawicznie odsunęłam od siebie aparat, zdecydowanym ruchem naciskając czerwoną słuchawkę.

Sasori jechał płynnie między sznurem samochodów. Dopiero teraz miałam okazję przyjrzeć się stolicy. Tłumy ludzi poruszały się po chodnikach, jak jedno, zwarte ciało. Niebo przesłaniały ciężkie chmury. Niebo przysłaniały ciężkie chmury; nie zapowiadało się dziś na piękną pogodę, ale przyzwyczajona do tej typowo angielskiej, nie bardzo przejmowałam się deszczem. Podziwiałam ogromne, lustrzane wieżowce i pełne wiśniowych drzew parki. Tradycja niesamowicie mieszała się tutaj z nowoczesnością. Po chodnikach poruszały się kobiety w kimonach, a obok nich przedsiębiorcy w najdroższych garniturach.

— Najpierw pojedziemy do mnie, później zabiorę cię ze sobą na trening, a wieczorem odwiozę do nowego mieszkania. — Uśmiechnął się przelotnie. — Stresujesz się?

Zmarszczyłam brwi, przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią. Bałam się, cholernie. Przez cały lot miałam ochotę się rozpłakać, ale tłumaczyłam ten stan samotnością i lękiem przed moim nowym życiem.

Martwiłam się każdym szczegółem. Czy zaaklimatyzuję się w tak wielkim mieście? Wsiądę do właściwego autobusu? Dogadam ze swoją współlokatorką? Narastające w głowie pytania wcale nie zmniejszały kłębowiska natrętnych myśli.

— Trochę — mruknęłam niechętnie, z powrotem odwracając wzrok.

W skupieniu pokiwał głową, doskonale zdając sobie sprawę, jak wiele obaw mi towarzyszyło. Wiedział jednak, kiedy należy milczeć. Przez dłuższą chwilę jechaliśmy w zupełnej ciszy.

[SasuSaku] Call out my nameOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz