Impreza

118 3 0
                                    


Impreza trwałą w najlepsze. Zaczęliśmy około osiemnastej a była już prawie północ. Mimo, że minęło już wiele czasu, wszyscy dzielnie trzymali się na nogach. Kilka osób tańczyło w salonie; niektórzy siedzieli w kuchni rozmawiając i pijąc drinki lub piwo. Mimo późnej pory, nikt nie wykazywał chęci by iść spać. Bardzo się z resztą z tego cieszyłem, bo oznaczało to, że goście dobrze się bawią, co jest tak naprawdę największym komplementem dla gospodarza, którym w tym wypadku byłem ja. Muzyka była bardzo głośna, więc lekko bałem się, że ktoś zadzwoni na policję. Byłem jednak dobrej myśli bo moi sąsiedzi raczej mnie lubią, więc najpierw przyszliby do mnie i poprosili o ściszenie.

Zaproszone było dwanaście osób, ale jak zwykle skończyło się na kilku więcej, więc według moich wielce skomplikowanych obliczeń w zabawie uczestniczyło siedemnastu moich znajomych (bliższych i dalszych). Jak na razie potłuczona była tylko jedna szklanka, co jest bardzo dobrym wynikiem. Nic innego na szczęście nie zostało zniszczone, z czego bardzo się cieszyłem. Gdy siedziałem na kanapie, podszedł do mnie jeden z moich lepszych przyjaciół – Mark. Znaliśmy się od początku podstawówki, więc w sumie większość naszego życia.

- Jak się bawisz na swoich urodzinach Reggie? – zapytał.

- Bardzo dobrze! – odparłem. – Jestem tylko już trochę zmęczony... ale dziękuję, że się pojawiłeś.

- Stary, nie masz za co dziękować. Nie ma na świecie takiej siły, która by spowodowała, że bym nie przyszedł na urodziny najlepszego przyjaciela. A jak się czujesz kiedy to w końcu osiągnąłeś ten upragniony wiek osiemnastu lat?

- Całkiem podobnie jak wcześniej – odpowiedziałem i zaśmiałem się. – Ale myślę, że tą różnicę poczuję dopiero za kilka lat.

- Całkiem możliwe – odparł Mark. – Dobra, ja lecę dalej się bawić i tobie polecam to samo! Nie ma zamulania, idziemy tańczyć!

Pijany Mark jest jedną ze śmieszniejszych osób jakie znam. Na trzeźwo w sumie też.

Zgodnie z poleceniem mojego przyjaciela wstałem z kanapy i zacząłem tańczyć razem z innymi. Ponieważ całkiem sporo wypiłem, taniec przychodził mi niezwykle łatwo. Prawdopodobnie z perspektywy trzeciej osoby wyglądał on o wiele gorzej niż mi się wydawało, ale nie dbałem o to. Po paru minutach średnio zręcznego wywijania na parkiecie udałem się do kuchni. Zostałem przywitany chyba dziesiątym już dzisiaj „sto lat" po którym zaraz nastąpiła lawina życzeń zdrowia, szczęścia, pieniędzy i wszelakich innych miłych rzeczy. Zrobiło mi się niezmiernie miło, mimo że słyszałem już to wszystko po raz enty tego wieczoru. Co ja bym zrobił bez tych wszystkich ludzi? Kim bym był? Są to pytania ważne, ale takie na które nigdy nie poznam odpowiedzi. Po kilkunastu minutach konwersacji na wszelakie tematy, wstałem z krzesła, otworzyłem lodówkę z której wyjąłem już swoje ostatnie zimne piwo marki „Eagle" i ruszyłem na balkon. Uwielbiam stać u siebie na balkonie. Szczególnie w nocy. Otworzyłem puszkę piwa i wziąłem głęboki łyk. Czułem jak zimny napój spływał mi do żołądka, kiedy nagle ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłem się i okazało się, że był to Artur. Z Arturem nie znamy się aż tak długo jak z Markiem ale nasza relacja jest na podobnym poziomie. To on spowodował, że zacząłem więcej ruszać się z domu i spędzać czas inaczej niż oglądając filmy czy seriale. Było to już ponad pięć lat temu. Gdyby nie on, prawdopodobnie nie poznałbym tylu wspaniałych ludzi.

- Mordo, palisz ze mną urodzinowego blanta? – zapytał a z jego ust dość mocno czuć było papierosy i alkohol.

- No i jeszcze mnie pytasz? – odparłem. – Odpalaj!

Paliliśmy starą jak świat metodą – co trzy buchy. Po kilku chwilach z blanta został sam filierek, a ja już czułem, że będę nieźle zjarany przez resztę tej nocy. Kulturalnie podziękowałem za blancika i udałem się do środka. Kiedy ciepłe powietrze ze środka mieszkania dotknęło mojej twarzy od razu poczułem gastrofazę. Bardzo szybkim krokiem udałem się do kuchni, bo wiedziałem, że w lodówce czeka na mnie pyszny gyros, który przyrządziła przed wyjazdem moja mama. Byłem jej bardzo wdzięczny za to, że zgodziła się zostawić mi pod opieką dom i zaprosić swoich znajomych by urządzić moje osiemnaste urodziny. Otworzyłem lodówkę i bardzo szybkim ruchem zgarnąłem ze środka miskę z sałatką. Już zmykałem drzwiczki, kiedy zauważyłem coś dziwnego – w środku stało kolejne piwo „Eagle". Byłem pewien, że kupiłem tylko sześć puszek. Chwilę patrzyłem na etykietkę z brązowym orłem, ale po chwili stwierdziłem, że pewnie pomyliłem się w liczeniu, albo było ono po prostu kogoś innego, jakkolwiek dziwne by się to nie wydawało, bo z tego towarzystwa tylko ja piję piwo tej marki. Zamknąłem lodówkę i nałożyłem sobie do miski trochę gyrosa. Jezu, jakie to było dobre! Usiadłem z miską w salonie i zająłem się obserwowaniem meczu w FIFA 19, który rozgrywał się pomiędzy Ashton'em a Jack'iem. Jak zwykle w wypowiedziach grających aż roiło się od przekleństw i wyzwisk na skierowanych na siebie nawzajem, lub pod adresem wirtualnych piłkarzy. Uwielbiam przyglądać się tym rozgrywkom; zawsze podczas ich trwania zdarzają się śmieszne rzeczy. Właśnie skończyłem jeść pyszną sałatkę, kiedy podeszła do mnie Natalie.

Kill ReggieWhere stories live. Discover now