Zmiany zaczęły się dla Milesa szybciej, niż się tego spodziewał. Sześć dni po wydarzeniach z dwudziestego piątego grudnia, Alma zmusiła go do wyjścia z domu. Kategorycznie odmawiała jakichkolwiek wyjaśnień, a z resztą, Miles po drugiej próbie uzyskania informacji nie pytał już więcej. Ciekawiło go, co wymyśliła, ale gdy ruszyli znaną mu drogą w kierunku cmentarza, nie spodziewał się, że cel ich spaceru będzie inny. Coraz więcej rozmawiali, a właściwie Alma próbowała sprawić, żeby trochę się otworzył i zaczął budować bardziej złożone wypowiedzi, niż tylko urywki zdań, czy zdawkowe odpowiedzi, jednak nie przychodziło mu to łatwo. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że istnieją pewne bariery, które są na ten moment nie do przekroczenia i nie chciała na niego naciskać. Przede wszystkim potrzebował czasu, czasu i zrozumienia, przynajmniej częściowego.
Jakież zdziwienie wymalowało się na twarzy Milesa, gdy minęli furtkę na cmentarz, a zamiast tego weszli na chodnik, prowadzący do kościoła. Mała, skromna aczkolwiek zadbana świątynia znajdowała się jakieś dwieście metrów od grobów. Pierwsze domy po tej stronie rzeki zaczynały się dopiero za jakiś kilometr, może dwa, więc kościół tkwił w pewnym osamotnieniu. Ta część miasteczka, mniej licznie zamieszkiwana i mniej rozbudowana, raczej nie była często odwiedzana, bo i nie było na co patrzeć. Między obiema stronami rzeki krążyły tylko dwa autobusy dziennie, a ludzie zaglądali tu głównie na cmentarz. Mogło się zdawać, że o kościele już całe miasto kompletnie zapomniało, rzuciło go na śmietnik historii, a mieszkańcy odwiedzali go tylko podczas pogrzebów. W dużej mierze jest to bliskie rzeczywistości, jednak istniała grupa osób, zbierająca się w tym niepozornym budyneczku każdego dnia, ponieważ o nich też zapomniał cały świat.
Alma nacisnęła klamkę i pchnęła drewniane drzwiczki, których cichy skrzyp rozległ się wieczorną ciszą. Dochodziła siódma, gdy przekroczyli próg świątyni. Jakiś dziwny niepokój wdarł się w serce Milesa, gdy stał naprzeciwko skromnego ołtarza, dziesięć piętnaście metrów przed nim. Nie widział go zbyt dobrze, bo tylko w sieni paliło się światło, ale pamiętał ostatni raz, kiedy na niego patrzył. Siedem lat temu, gdy chowano jego ojca siedział razem z matką w pierwszej ławce.
– Dlaczego tu przyszliśmy, Alma? – zapytał, gdy dziewczyna czytała ogłoszenia na niewielkiej tablicy. – Nie wierzę w... – zaczął, lecz momentalnie mu przerwała.
– Wcale nie musisz – powiedziała i chwyciła go za rękę, ciągnąc w głąb.
Od środka kościół wydawał się być jeszcze mniejszy, niż z zewnątrz. Na ścianach widziały różne obrazy, przedstawiające sceny z Biblii, Miles rozpoznawał nawet niektóre z nich, pod ołtarzem leżały jakieś kwiaty, a po obu jego stronach znajdowały się drzwi. Dziewczyna zaprowadziła go do tych po prawej, gdzie niemal od razu ukazały mu się kręte schody w dół. Alma pociągnęła za sznureczek, zwisający przy futrynie, a goła żarówka, wisząca nad ich głowami, rozbłysła żółtym, choć słabym światłem. Przez to schodząc musieli się kurczowo trzymać poręczy, żeby nie ześlizgnąć się po stromych, niezbyt dobrze oświetlonych stopniach. Pomieszczenie na dole wyglądało zupełnie inaczej niż reszta kościoła. Było zaniedbane i dosyć brudne, ale to, co zrobiło jednak największe wrażenie na Milesie, to wielki malunek na największej ścianie, przedstawiający Jezusa, a właściwie tylko jego twarz. Nie znał się na sztuce, ani na religii, ale ten portret mówił prawdopodobnie więcej o cierpieniu Chrystusa, niż jakakolwiek ewangelia. Twarz ubrudzona krwią, poranione skronie, na których spoczywała korona cierniowa i to spojrzenie. Pełne bólu, cierpienia, a zarazem kryło się w nich coś, czego nastolatek nie potrafił zdefiniować. Podpis pod obrazem zauważył na samym końcu. „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię".
— Przychodzę tutaj czasem posiedzieć — Alma usiadła na przeciwko obrazu, również mu się przypatrując. — Kiedyś tutaj była jakaś graciarnia, coś w rodzaju piwnicy, ale nowy ksiądz oddał mi to miejsce na własność — wyjaśniła.
— Masz znajomości z księdzem? — zdziwił się, przekrzywiając lekko głowę z zainteresowaniem.
— Można... Można to tak nazwać — odparła, uśmiechając się blado. — To właśnie on przechodził przez most, kiedy chciałam skoczyć i to on przekonał mnie, że warto tego nie robić... Potem zaczęłam tutaj przychodzić i dużo rozmawialiśmy... Stwierdził, że i tak nie korzysta z tej piwnicy, a ja potrzebowałam wtedy bezpiecznego miejsca, gdzie mogłabym się schować przed światem i... tak jakoś wyszło — rozłożyła ręce.
— Czemu mnie tu przyprowadziłaś? — spytał, wzruszając ramionami. — Próbujesz mnie nawrócić?
Miles wzdrygnął się na myśl o tym, że miałby jeszcze kiedykolwiek się pomodlić. Wątpił, żeby jakiś Bóg rzeczywiście nad nimi czuwał, bo jeśli tak było, to dlaczego pozwolił, by spotykały go te wszystkie nieszczęścia? Nie miał on być miłosierny?
— Nie zamierzam nawracać nikogo, kto tego nie chce — wywróciła oczami. — Poza tym... nie jestem i nigdy nie byłam jakoś mocno związana z religią — dodała, a Miles usiadł obok niej tak blisko, że stykali się ramionami. — Ale wiesz, kiedy tu przychodzę i widzę ten podpis — wskazała dłonią na obraz Jezusa — to mam wrażenie, jakbym nie była z tym wszystkim sama.
— Przychodzenie tutaj ci pomogło?
— Przychodzenie, rozmawianie... Wiesz, czasem twój własny ból pochłania cię tak bardzo, że nie dopuszczasz do siebie możliwości, że wszyscy inni wokół też cierpią. Mniej lub bardziej, ale wiesz... Każdy coś dźwiga na barkach, warto o tym pomyśleć... Chociażby taki George od nas ze szkoły. Wiesz o którego mi chodzi? Taki mały, rok od nas młodszy, co ma ojca z Algierii?
Miles powoli skinął głową, przypominając sobie o którego ucznia dokładnie chodzi. George był takim typem dzieciaka, które Milesowi niebywale działały na nerwy. Zawsze biega po korytarzach i razem z kolegami robi ludziom co chwila jakieś psikusy, a na dodatek cały czas jest w dobrym humorze. Ucieleśnienie wszystkiego, czego Miles wręcz nie cierpi.
— To jakieś dwa tygodnie temu zdiagnozowali u niego guza w mózgu — oznajmiła dziewczyna, opierając się głową o ramię Milesa. — Prawdopodobnie nie dożyje końca szkoły...
Miles nic nie powiedział, a jego mina również niewiele się zmieniła i właściwie przejęło go tylko to, że zapewne Alma po jego reakcji wywnioskuje, że jest zupełnie nieczuły na tragedię innych ludzi, ale jakoś nie mógł się zmusić, by współczuć George'owi. Nie w takim wymiarze, by jakoś to okazać. Poza tym, Miles gardził fałszywym współczuciem, bo sam go w życiu doznał. Pamiętał, że ludzie patrzyli na niego jak na kosmitę, albo bali się w jego towarzystwie używać słowa "tata" i świadomość, że wszyscy wokół wiedzieli o jego tragedii wcale nie ułatwiła mu przejścia przez te wszystkie lata edukacji.
Wolał, żeby nikt nie wiedział o tym, co się w jego życiu zdarzyło. Bo wtedy ludzie nie próbowaliby okazywać mu jakieś wymuszonej litości i być może nie byłby teraz takim dziwakiem, gdyby od początku ludzie traktowali go normalnie.
— Chcę wracać do domu — oznajmił tylko, po czym podniósł się z ziemi i wyciągnął do Almy rękę.
Dziewczyna ujęła ją i pozwoliła sobie pomóc wstać, po czym rzuciła ostatnie spojrzenie na twarz Jezusa i razem z Milesem opuścili kościelną piwnicę.
Ten mroźny zimowy wieczór nie różnił się zbytnio od innych zimowych, poza jedną właściwie istotną rzeczą. Dzisiaj był ostatni wieczór tego roku kalendarzowego. Dwa tysiące siedemnasty dzisiaj o północy odejdzie bezpowrotnie, ale nic innego się nie zmieni.
Świętowanie Nowego Roku było jak ułuda zmiany na lepsze, którą kusi się naiwniaków, sądzących, że cokolwiek można zmienić. Miles nie sądził, że można wiele zmienić, zwłaszcza z tak błahego powodu, jak jeden obrót Ziemii wokół Słońca i jedna cyferka wyżej w kalendarzu. Gardził tymi wszystkimi noworocznymi postanowieniami i z politowaniem traktował te wszystkie rozmowy, którym wbrew swojej woli musiał się przysłuchiwać, nie mogąc uwierzyć, że niektórzy naprawdę sądzą, że w ciągu jednej doby można całkowicie zmienić swoje życie.
Nasze życie nie jest zależne tylko od nas. Nie wszystko w życiu można sobie wybrać i Miles właściwie już się pogodził z faktem, że to nie on stwarza swoje życie, ale sam jest przez nie stwarzany. Zaakceptował rolę niewolnika własnego istnienia, którą przyszło mu grać, ale wydało mu się, że przy Almie w jakiś dziwny sposób wszystkie maski nagle opadały i zostawali tylko oni.
CZYTASZ
je suis en vie
Teen FictionLudzie w ciągu swojego życia mogą umierać nieskończenie wiele razy, każdego dnia na inny sposób, lecz najgorsza jest śmierć, której doświadczył Miles. Śmierć z obojętności. Człowiek, który umiera, gdy staje się obojętny na wszystkich wokół siebie a...