TOM III
ROZDZIAŁ I
W czasie gdy w Rzeczypospolitej wszystko, co żyło, siadało na koń, Karol Gustaw bawił
ciągle w Prusach, zajęty dobywaniem tamtejszych miast i układami z elektorem.
Po łatwym i nadspodziewanym podboju bystry wojownik wprędce się opatrzył, iż szwedzki
lew pożarł więcej, niż trzewia jego znieść zdołają. Po powrocie Jana Kazimierza stracił
nadzieję utrzymania Rzeczypospolitej, lecz wyrzekając się w duszy całości, chciał przynajmniej
jak największą część zdobyczy zatrzymać, a przede wszystkim Prusy Królewskie,
prowincję do jego Pomorza przyległą, żyzną, wielkimi miastami usianą, bogatą.
Lecz ta prowincja, jak pierwsza zaczęła się bronić, tak dotychczas stała wytrwale przy
dawnym panu i Rzeczypospolitej. Powrót Jana Kazimierza i rozpoczęta przez konfederację
tyszowiecką wojna mogła pruskiego ducha ożywić, w wierności go utwierdzić, do wytrwani
zachęcić, postanowił więc Karol Gustaw skruszyć powstanie, zetrzeć Kazimierzowe
siły, by Prusakom nadzieję pomocy odjąć.
Musiał to uczynić i ze względu na elektora, któren z mocniejszym zawsze trzymać był
gotów. Król szwedzki poznał go już do gruntu, bo ani chwili nie wątpił, żę jeśli Kazimierzowa
fortuna przeważy, elektror po jego stronie znowu stanie.
Gdy więc oblężenie Malborga szło tępo, bo im go potężniej dobywano, tym go potężniej
pan Wejher bronił, ruszył Karol Gustaw do Rzeczypospolitej, aby Jana Kazimierza na
nowo, choćby w ostatnim jej krańcu, dosięgnąć.
A że czyn po postanowieniu następował u niego tak prędko, jak właśnie grzmot po błyskawicy,
podniósł więc wojska leżące przy miastach i nim się kto w Rzeczypospolitej
opatrzył, nim wieść się o jego pochodzie rozeszła, on już minął Warszawę i w największe
płomienie pożaru się rzucił.
Szedł więc do burzy podobny, gniewem, zemstą i zawziętością trawiony. Dziesięć tysięcy
koni tratowało za nim pola jeszcze śniegiem pokryte, a piechoty z prezydióm podnosił
i szedł razem z wichrem, aż hen! ku południowi Rzeczypospolitej.
Po drodze palił i ścinał. Nie był to już ów dawny Carolus Gustavus, pan dobry, ludzki i
wesoły, klaszczący w dłonie jeździe polskiej, mrugający oczyma przy ucztach i schlebiający
żołnierzom. Teraz, gdzie się ukazał, płynęła potokiem krew szlachecka i chłopska. Po
drodze ścierał partie, jeńców wieszał, nikogo nie żywił.
Ale jak gdy wśród gęszczy borów potężny niedźwiedź niesie swe ciężkie cielsko, krusząc
po drodze krze i gałęzie, wilcy zaś idą w trop za nim i nie śmiąc mu drogi zastąpić,
coraz bliżej następują nań z tyłu, tak i owe partie ciągnęły za armią Karola, w coraz ciaśniejsze
łącząc się gromady, i szły za Szwedem, jak cień idzie za człowiekiem, i wytrwalej