1.

543 46 20
                                    



No więc hej. Postanowiłam w końcu napisać własnego Maylora, więc zapraszam do czytania. Będzie mieć dwie - trzy części. Postaram się dodać kolejne jak najszybciej. ❤



Brian siedział w samolocie i usilnie próbował zasnąć, nic z tego. Oczywiście obok siedziała matka z placzącym dzieckiem, a po drugiej stronie Freddie i John o coś się sprzeczali. Cudownie.

Lecieli właśnie na krótkie wakacje, Queen był dość popularną grupą, więc udało im się zaoszczędzić trochę pieniędzy na wyjazd. Jednak ostatnio nie było zbyt kolorowo. Mimo sukcesów odszedł od nas perkusista, Tim i stało się to przyczyną sporów między nami. Wyjazd miał to zmienić, teoretycznie.

- Briaan, Brian! - z rozmyślań wyrwał go głos Freda, ich wokalisty.  -Dolatujemy, zbieraj graty. -W tym samym momencie walizka którą trzymał spadła Johnowi na głowę.
W odpowiedzi na to młodszy odepchnal go. Brian stanął szybko między nimi widząc, że Fred strzela palcami i rzuca Johnowi nienawistne spojrzenia. Miał totalnie dość tych ciągłych nie kłótni.
-Ej ogarnijcie się, jesteśmy jednak w samolocie. - ludzie pewnie mieli nas za wariatów
- Masz rację, słoneczko. W końcu jedziemy na wakacje, mam nadzieję, że mają wino. Dużo wina.
- Myślicie, że będą tosty?
- Boże, Dekey znowu?
Na szczęście w tym momencie samolot zatrzymał się na pasie i nie doszło do kolejnej sprzeczki o tosty lub koty .

Ośrodek był piękny, położony nad oceanem z dużą plażą i molo. No i oczywiście mu uciesze Frieddego z barami. Do tego wszędzie było kotów i Brian szczerze watpił czy uda mu się kiedykolwiek nakłonić wokalistę do powrotu. W końcu to jego raj.

Położył się na leżaku i patrzył jak reszta zespołu próbuje utrzymać się na dmuchanym flamingu, kolyszącym się na fali.
- Kurwa, to gówno jest zepsute, nie bawię się tak! John idziemy!- dobiegły go krzyki Freda, który znowu wpadł do wody i bluzgając płynął do brzegu. John podążył za nim i położył się na leżaku obok. Przez jakąś godzinę lezeli tak, opalając się.

- Chesz coś do picia? - spytał starszy, miał już dość słońca i czuł, że będzie cały czerwony.
- Możesz, wziąć mi lemoniade, oczywiście jak to nie problem. - bez Freda, John robił się miły i słodki. Ogólnie nikt nie ogarniał Co jest między tą dwójką, raz się kochają, raz nienawidzą
- Oczywiście, że to nie problem. Już idę.
- Brian?
- Tak?
- Przepraszam, że musisz ciągle znosić mnie i Freda. Po prostu my, ja.. Dziwnie na siebie działamy i jest tak jak jest.  - mówiąc to był cały czerwony na twarzy.
- Spokojnie jakoś żyje.
- On doprowadza mnie do szaleństwa, nie wiem jak na niego reagowac, ale chce go mieć przy sobie. - John zarumienił się jeszcze bardziej. No tak to musi być miłość. Gitarzysta posmutniał, od dawna marzył żeby mieć kogoś, kto doprowadzal by go do szaleństwa w ten sposób.

...

-Co podać? - zagadnął go stojący przy barze blondyn. Był... piękny. Piękne niebieskie oczy, długie blond włosy, lekko opalona skóra i ten uśmiech. Miał w sobie coś z greckiego Boga, albo surfera.
- Eee - gitarzysta zorientował się, że stoi jak głupi i wpatruje się w cudownego barmana. - Um, poproszę Lemoniade... Dwie lemoniady.
- Okej - blondyn uśmiechnął się pięknie i zabrał się za przygotowanie napojów. - Wyglądasz na zmęczonego, zrobić Ci do tego jakąś kawę mrożoną?
- Nie, dzięki. Po prostu jestem tu z zespołem i jakby to powiedzieć, działają mi na nerwy. Jesteśmy tu by naprawiać relacje, ale nie mam do tego serca
- To zabawne, bo właściwie znam twoją sytuację. Sam jestem w jednym zespole, tylko tam nie ma czego naprawiać - blondyn uśmiechnął się gorzko. - Gramy dzisiaj ostatni koncert. Może przejdziesz z kolegami? - zapytał stawiając napoje na barze.
- Czemu nie - Brian pomyślał, że fajnie będzie w końcu samemu wcielić się w rolę widza. A poza tym był tak oczarowany blondynem, że nie byłby w stanie przegapić żadnej okazji do ponownego spotkania.

- Co Ci tak długo zeszło? - zapytał John, biorąc napój.
- Um, była kolejka, a tak w ogóle wieczorem jest jakiś koncert, może pójdziemy?
- Jasne, czemu nie. Zapytam się jeszcze Freddiego.

...

Wieczorem długo Brain długo nie mógł się zebrać. Trzy razy zmieniał koszulę i trzy razy układał włosy. W końcu stwierdził, że lepiej nie będzie i zszedł na dół gdzie czekali na niego towarzysze.
- Wow, gdzie się tak odwaliłeś?
- Wyglądasz szałowo, kochanie - rzucił Freddie.
- Chodźcie, bo się spóźnimy - rzucił tylko gitarzysta.
- Coś jest na rzeczy. - Brian usłyszał cichy szept Johna.

Do klubu dotarli po dziesięciu minutach. Usiedli przy barze i zamówili po piwie. Po chwili kapela zacząła grać. Brian podszedł bliżej żeby zobaczyć co dzieje się na scenie. Roger grał Na perkusji i był cudowny. Pochłonięty muzyka uderzał w bębny, na jego twarzy malowało się skupienie, a jego włosy były w lekkim nieładzie. Gitarzysta poczuł w motylki w brzuchu. Nie wiedział co się z nim działo, ale zachowywał się jak zakochany nastolatek. No właśnie zakochany. Zespół zagrał jeszcze kilka numerów i pożegnał się z widownią. Mężczyzna rozejrzal się po sali. Lekko pijany John i bardzo pijany Freddie tańczyli przytuleni do siebie. Przynajmniej się nie kłócili. Wyglądali na szczęśliwych.
- Hej! - ktoś położył mu rękę na ramieniu i aż podskoczył. - Oj sorry,  nie chciałem Cię przestraszyć. Odwrócił się i zobaczył uśmiechniętego Rogera.
- O cześć! - Wyższy zarumienił Się. - Świetny występ, naprawdę bardzo mi się podobał.
- W sumie nic takiego. Zresztą jak Ci mówiłem rozpadamy się. A tak na marginesie bardzo się cieszę, że Cię widzę. - blondyn mrugnął do niego.
- No wie...
- Część skarbeczki! - ich wymianę zdań przerwał głos Mercurego. - O, to dlatego Brian należał, żeby tu przyjść. Nie przedstawisz nas, słonko?
- Ah tak Roger to Freddie, Freddie to Roger. - powiedział najwyższy z mężczyzn, starając się ignorować sugestywne spojrzenia wokalisty.
- Cudownie! Idę po szampana i bawimy się dalej! - wykrzyknął Mercury.

- Twój kolega z zespołu jest dość ciekawy. - zauważył że śmiechem Roger.
- Cóż masz rację, pewnie potem poznasz Johna. Na trzeźwo sa naprawdę świetnymi ludźmi.
- Na pewno.
- Chyba mamy Mały problem. - zauważył gitarzysta, widząc Freda idącego  ich stronę z kilkoma paliwami i wpadającego na mijanych ludzi.
- Jak chcesz możemy stąd wyjść.
- Co?
- Możemy wyjść. - Roger uśmiechnął się nieśmiało.
- Dobra chodźmy - zaśmiał się Brian. Roger złapał go za rękę i razem wybiegli z klubu.

Szli w milczeniu przez kilka minut. Nagle blondyn skręcił niespodziewanie i ich oczom ukazało się molo oświetlone przez pojedynczą latarnię. O jego brzeg rozbijały się delikatne fale, a Księżyc dawał delikatną poświate. Mężczyźni sciągneli buty i przeszli przez kawałek plaży, po czym weszli Na molo. Usiedli na brzegu, tak że ich nogi prawie dotykały fal.

Siedzieli tak przez parę godzin, rozmawiając i poznając się lepiej. Nie zwracali uwagi na uplywajacy czas i na zmęczenie. Brian marzył aby trwało to wiecznie. Po jakimś czasie niebo zaczęło się robić szare i na molo zrobiło się chłodno, a Roger zaczął się trzaść. Brian nieśmiało wyciałgnal rękę i delikatnie go objął.
- Wiesz - blondyn wtulił się w jego ramiona jeszcze bardziej. - Naprawdę bardzo Cię lubię. Jesteś naprawdę świetnymi człowiekiem i mam nadzieję, że spędzimy jeszcze razem dużo czasu.
- Ja też, Cię bardzo lubię i cieszę się, że Cię poznałem Roger.
- Za cztery godziny zaczynam pracę, muszę lecieć. Miłego dnia, Bri. - powiedział młodszy wystając. Pochylił się i delikatnie pocalowal gitarzyste w policzek. Ciemnowłosy obejrzał się obserwując znikającą sylwetkę blondyna. Zakochał się i to jak bardzo.

Crazy Little Thing Called Love |Maylor PlOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz