Rozdział 1

13 0 0
                                    

   Był chłodny, pochmurny wieczór. Jeden z tych, gdy człowiek nie ma kompletnie na nic ochoty. Siedziałam w swoim pokoju, jedząc popcorn i oglądając w telewizji stary film. Opowiadał o grupce przyjaciół, którzy wybrali się w podróż zobaczyć trupa. Leciała akurat scena, gdzie najlepsi kumple biegli torami uciekając przed pędzącym pociągiem, gdy usłyszałam dźwięk dzwoniącego telefonu.
   W pierwszej chwili chciałam go zignorować, jednakże mój numer posiadało niewielu ludzi, a ten w dodatku był zastrzeżony. Ciekawość wzięła górę, więc przeciągając się, powoli zwlekłam się z łóżka, założyłam kapcie i leniwym ruchem wzięłam aparat w dłoń.
- Halo? 
- Cześć Kath. Miło cię słyszeć - był to męski głos.
- Żekłabym to samo ale niestety nie mam pojęcia kim jesteś - miałam nadzieję, że to nie był kolejny telemarketer.
- Przyjacielem - rozmówca zaśmiał się. - Możemy sobie wzajemnie pomóc.
- Jeśli to żart... - zaczęłam.
- Wiem czym się zajmujesz - gdy usłyszałam te słowa, pierwszy raz od bardzo długiego czasu naprawdę się przeraziłam. Moje kolana stały się miękkie, a głos utknął mi w gardle. - Spotkajmy się w parku niedaleko twojego domu i porozmawiajmy. Za godzinę. Będę na ciebie czekał.
   Usłyszałam sygnał zerwanego połączenia. Stałam tak jednak ze słuchawką przy uchu dobre kilka minut, zanim tak naprawdę dotarło do mnie, co się właśnie wydarzyło.
   Ktoś odkrył moją tajemnicę.
   Z przerażeniem w oczach upuściłam telefon na podłogę i nawet nie zauważyłam kiedy, znalazłam się z powrotem na kanapie. Zdawałam sobie sprawę, że moje grzechy mogą kiedyś wyjść na światło dzienne, ale nigdy nie przypuszczałam, że stanie się to tak szybko.
   Wzięłam się w garść i zaczęłam logicznie myśleć. Od razu odrzuciłam policję. Nie dzwoniliby do mnie tylko od razu zamknęli do czasu wyjaśnienia sytuacji. Prywatny detektyw? Zboczeniec? Dużo pytań i żadnych odpowiedzi. Był tylko jeden sposób, aby się przekonać czego mógł ode mnie chcieć mój nowy " przyjaciel". Wzięłam szybki przysznic, założyłam buty i wyszłam z domu.

   Gdy dochodziłam do parku, nie myślałam o niczym. Już nie interesowało mnie, czy to był żart, ani czy ktoś jeszcze był w to zamieszany. Byłam w swoim stanie. Tak nazywałam amok, który mnie ogarniał. Mój stan. Uwielbiałam adrenalinę i ukierunkowanie na ten jeden cel.
  Od razu go zobaczyłam. Siedział sobie jak gdyby nigdy nic i gapił się w niebo. Był sam, żadnego zaskoczenia. Prawie bezszelestnie podeszłam do niego.
   Mimo tego, że nie mógł mnie zobaczyć, ani usłyszeć, odezwał się.
- Dziękuję że przyszłaś. Nie rozumiem tylko, dlaczego zachodzisz mnie od tyłu. Przyszedłem tu w pokojowych zamiarach - nadal był rozbawiony.
- A więc słucham. Co masz mi do powiedzenia? - starałam się zachować zimną krew. - Mam nadzieję, że to coś ważnego. Jestem bardzo zajęta. - ostentacyjnie spojrzałam na zegarek, którego nawet nie miałam na ręce.
   Przyjżałam mu się. Miał czarne włosy, miły uśmiech i, z tego co zdążyłam zauważyć, był raczej z tych wysokich. W innych okolicznościach mogłabym go nawet poderwać.
   Jednak tym, co najbardziej przykuwało moją uwagę, były jego oczy. Nie potrafiłam jednoznacznie określić ich barwy. Bliżej źrenic były brązowe, natomiast przy białkach bardziej niebieskie. Piękne. Wpatrywałam się w nie hipnotycznie, nie potrafiąc oderwać wzroku choć na chwilę.
- Leżeniem przed telewizorem i jedzeniem popcornu? Marne zajęcie... - skomentował, wyrywając mnie z rozmyślań. - Teraz grzecznie mnie wysłuchaj, bo nie lubię się powtarzać. 
- Podglądałeś mnie? Co ty sobie wyobrażasz? Kim jesteś, że w ogóle śmiesz mi rokazywać? - potok słów wylał się ze mnie niczym lawina, która za moment miała pochłonąć wiele ofiar.
   Sama nie rozumiałam, dlaczego zaczęłam krzyczeć i zdenerwowałam się do tego stopnia, że zamiast upragnionej adrenaliny poczułam zgrzytanie własnych zębów. To jego obecność tak na mnie działała. Te oczy. Paraliżujące.
   Stałam tak i czekałam na jego reakcję. On jednak tylko zmierzył mnie wzrokiem i posłał kpiący uśmieszek. Miałam wrażenie, że zaraz zacznie się do mnie dobierać.
   Powoli czas zwolnił. Zauważyłam lecącą z liścia starego dębu krople deszczu, która spadła mu na policzek. Gdy spłynęła mu po brodzie wyglądało to niemal tak, jakby uronił łzę. Wyglądał jednocześnie żałośnie i na swój sposób słodko.
   Co oczywiście nie zmieniało faktu, że nadal miałam ochotę odebrać mu życie jakimś ciężkim przedmiotem. Przeżywałam mieszane uczucia. Ten drobiazg tak na mnie zadziałał, że w końcu z rezygnacją i głośnym westchnieniem podeszłam do starego, spruchniałego kawałka drewna i usiadłam obok bruneta.
- A więc słucham. Nie mamy całej nocy - rzekłam bardziej spokojnie.
- Mój szef, którego nazwiska nigdy nie będziesz miała zaszczytu poznać, zlecił obserwację ciebie. Trwało to dosyć długo i opornie, jednak zauważyliśmy, że przejawiasz pewne skłonności, więc mamy dla ciebie propozycję. - Doskonale wiedziałam, co miał na myśli mówiąc "skłonności".
- Zamieniam się w słuch.
- Zawrzyjmy układ - było to raczej stwierdzenie niż delikatna sugestia. - Zrobisz coś dla mojego chlebodawcy, a twoja mała tajemnica pozostanie nadal tajemnicą.
   Jego nonszalancka postawa znowu zaczęła mnie irytować. Gapiłam się w niego pustym wzrokiem. Skoro śmiał mnie szantażować, musiał mieć mocne dowody, ale czy do końca zdawał sobie sprawę jakie umiejętności posiadałam? Postanowiłam wysłuchać go do końca.
- Domyślam się o czym mówisz. Jednak, żebym przystała na twoją, jak mniemam, propozycję nie do odrzucenia, chcę znać więcej szczegółów. Chcę również wiedzieć, kto cię przysłał. 
- Żeby nie było zbyt kolorowo, jest kilka zasad. Po pierwsze, żadnych nazwisk, nie musisz wiedzieć zbyt dużo. Lepiej zarówno dla ciebie, jak i dla nas. Po drugie, to co jednak wiesz, zostaje tylko i wyłącznie między nami. Nie możesz powiedzieć o tym nikomu. Po trzecie, wynagrodzenia, które będziesz dostawać, musisz pozbyć się do końca miesiąca. Chcemy również mieć cię na wyłączność. Zadnej konkurencji i samowolki. Złamiesz którąś z tych zasad, a role się odwrócą. 
- Co będę z tego miała?
- Godziwe wynagrodzenie, wszystko, czego będziesz potrzebowała aby solidnie wykonać robotę oraz swój sekret w tajemnicy. Żadnych pytań, bazujesz na tym, co dostajesz w kopercie. 
   Patrzyłam się na niego z niedowierzaniem. To działo się naprawdę. Chwilę rozważałam jego propozycję. Była to niebezpieczna praca, ale nie miałam wyjścia. Życie albo śmierć. Na moją korzyść nie miałam rodziny, ani przyjaciół. Nawet kota.
- Jeżeli coś pójdzie nie tak dostaniesz nową tożsamość i bilet w jedną stronę.
   Co mogło pójść nie tak? Oczywiście, że wszystko. Jednakże nic mnie nie trzymało w miejscu. Moi rodzice zginęli, nawet sąsiadów nie miałam jako takich. Nie wiedziałam, czy ufanie gościowi poznanemu godzinę wcześniej jest dobrym pomysłem. Mógł przecież mieć złe intencje.
   Spojrzałam na park. Jakieś pięćset metrów od nas biegła śmiejąca się para z labladorem. Pies skakał w koło nich radośnie podszczekując. Co chwila wyprzedzał ich i rozpędzał się do granic możliwości. Po chwili jednak znajdował interesujący patyk lub coś podobnego i wąchał to, czekając na właścicieli. Parę listków powoli leciało z wiatrem zataczając kręgi w powietrzu, by następnie upaść na ziemię. Była jesień, bardzo piękna pora roku. Drzewa mieniły się wszystkimi kolorami, od jeszcze zielenii, po już czerwień. W oddali zobaczyłam idącego jeża. Uważałam, że przyroda jest bardzo piękna i zazdrościłam temu, kto miał tak bujną wyobraźnię, aby wymyślić coś tak pięknego.
   Jesteń zawsze oznaczała zmiany w życiu. Miałam nadzieję, że dla mnie na lepsze.
- Wiem, że potrzebujesz trochę czasu, aby to przemyśleć, więc pomyślałem, że jak już się zdecydujesz...
- Nie. - przerwałam mu stanowczo. - Już się zdecydowałam.
- Mądra dziewczynka i jeszcze mądrzejsza decyzja. Cóż... Zostaje mi tylko wręczyć ci to - podał mi granatową kopertę z logiem, który przedstawiało diabelskie oczy. - To twój pierwszy cel, twoja pierwsza ofiara. Wiesz co masz zrobić.

Śmiertelna pasjaWhere stories live. Discover now