Isabela*POV*
Ktoś szarpnął mnie za ramię, wybudzając ze snu. Przez chwilę nie miałam pojęcia gdzie jestem. Ktoś wypchnął mnie z samochodu i złapał zanim wylądowałam na ziemi. Przypomniałam sobie co się stało. Znów miałam koszmar, znów się dusiłam i znów płakałam. Mężczyźni z parkingu pizzeri, w domu Alice. Nie miałam siły im się postawić, pamiętam jak wszystko stało się czarne kiedy mnie wsadzili do samochodu, czarny suv. Teraz świadomość powoli wracała i zrobiło mi się zimno. Opuściłam głowę niemalże bezwładnie, miałam na sobie tylko przewiewny biały podkoszulek i majtki z uśmiechniętą pszczółką na przedzie. Prezent urodzinowy od Alice sprzed roku, moja szczęśliwa bielizna. Nie miałam na sobie butów ani skarpet, nie miałam stanika, a przepocony podkoszulek przykleił się do teraz sztywnych od chłodnego wiatru, sutków. Mężczyzna trzymał moje związane do tyłu ramiona i prowadził do jakichś metalowych drzwi, przez parking. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że oni przecież mnie porywają. Zaczęłam się szarpać, a każdy ruch najdrobniejszy kosztował mnie masę energii. Moje oczy się zamykały już powoli postanowiłam pozwolić im się poprowadzić. Im więcej się opierałam tym słabsza się stawałam, a musiałam zachować przytomność. Musiałam wiedzieć co się działo.
Winda, jechaliśmy windą, spojrzałam na odbicie w lustrze w okół mnie stało trzech wyższych mężczyzn, tym razem nie mieli masek, ale nie miałam siły się skupiać na ich twarzach, zauważyłam tylko, że wszyscy byli poważni żaden z nich się nie uśmiechał i żaden z nich nawet nie patrzył na moje odsłonięte ciało. Usłyszałam cichą melodię i winda się zatrzymała, a ja się zachwiałam. Mężczyzna mnie podtrzymał zaciskając mocniej dłoń na moim ramieniu. Weszliśmy, a raczej zostałam wciągnięta do jakiegoś ogromnego, dobrze oświetlonego salonu. Moje oczy powoli przyzwyczajały się do światła i wtedy zobaczyłam znajomą twarz. Nasz klient. Desperacko próbowałam sobie przypomnieć jego imię, ale bezskutecznie. Alice trajkotała o nim w kółko wczoraj.
- Możecie iść – powiedział szorstko do mężczyzn, którzy mnie przyprowadzili. Coś w jego głosie sprawiło, że się wzdrygnęłam. Wciąż patrzył na mnie. Lustrował mnie wzrokiem, widziałam pożądanie w jego oczach, nie próbował tego ukryć. Jego oczy zetknęły się z moją strefą intymną i wtedy zmarszczył brwi. Pszczółka. Zalałam się rumieńcem, a przynajmniej tak mi się wydawało bo moje policzki nadal płonęły od wcześniejszego płaczu.
Nagle moja podpora zniknęła. Mężczyzna mnie puścił, a ja się zachwiałam próbując utrzymać równowagę. Opadłam na ścianę i osunęłam się w dół siadając. Nie wiedziałam co się ze mną działo. Zawsze po wybudzeniu z koszmaru czułam się osłabiona, ale nigdy tak jak teraz.
- Wstawaj – warknął na mnie Calum, tak to było jego imię. Teraz sobie przypomniałam. Jego głos był szorstki, bez emocji. Dreszcze przeszły przez moje ciało i nie wiedziałam czy to przez dźwięk jego głosu czy przez zimno panujące w pomieszczeniu, a może to tylko zimne poty. Nagle on złapał mnie za ramię i pociągnął do góry. Pisnęłam z bólu. Nie mogłam iść, więc mnie podniósł. Nie mogłam powstrzymać mojej głowy kiedy bezwładnie opadła na jego ramię. Skuliłam się nieco starając się znaleźć chociaż odrobinę ciepła w jego ciele. Czułam się nawet przyjemnie, w półśnie zapomniałam gdzie jestem i dlaczego. I nagle ciepło zniknęło, a ja z łoskotem wylądowałam na lodowatej, chropowatej posadzce w ciemnym, lekko oświetlonym pomieszczeniu. Poczułam na sobie czyjś dotyk, czyjeś delikatne dłonie. Byłam zbyt słaba, żeby zareagować. Odpłynęłam.
Obudziłam się nie wiedząc gdzie jestem. Chwilę zajęło mi przypomnienie sobie wydarzeń z wczoraj. Zostałam porwana? Zerwałam się nagle, o dziwo leżałam na jakimś materacu, mimo że pamiętałam zasypianie na zimnej posadzce. Porwana? Raczej sama im się oddałam. Byłam wściekła na siebie za to jak łatwo dałam im się uprowadzić. Im? Właśnie, komu?