Biały kruk I

340 27 13
                                    


Muszę się do czegoś przyznać i od razu piszę, że nie jestem z tego dumny. Moje pierwsze spotkanie z Lux planowałem tygodniami. Nie chciałem przyśpieszać całego procesu z prostego powodu: bałem się. Tak, tak. Ja, ten wspaniały Ezreal, który na co dzień olśniewa majestatycznością, był przerażony. Tylko jak spotkać kogoś w naturalny sposób, ale tak, aby zapamiętać ten dzień do końca życia i wracać do niego wspomnieniami? Zwłaszcza że wtedy wyobrażałem sobie nawet nasze dzieci, więc teoretycznie była to matka moich przyszłych latorośli. Z kimś tak specjalnym wypadałoby się spotkać w scenerii nie mniej wyjątkowej od niej samej.

Swoją drogą, myślałem już niejednokrotnie o naszej wspólnej przyszłości. Może wyskakuję za daleko, ale co by mogło pójść nie tak? Lux jest mi pisana. Co prawda nie wierzę w przeznaczenie, wróżby i tego typu pierdoły. Ufam swoim zmysłom, a każda część mojego ciała oraz myśli lgną do Lux niczym ćmy do światła. To jest tak naturalne, że to właśnie ona jest moją drugą połówką, jak to, iż dwa plus dwa to cztery. Nie ma innej możliwości. Nie chcę nawet myśleć o istnieniu nieprzychylnego mi scenariusza.

Co do swojej przyszłej rodziny mam już plany. Chciałbym ją zabierać w różne rejony świata, abyśmy wspólnie poszerzali horyzonty. W tych wyobrażeniach widzę siebie jako świetnego ojca, który pełniłby na wycieczkach rolę przewodnika. Opowiadałbym o historii danego miasta, o zabytkach oraz o znanych osobistościach pochodzących z niego. Obowiązkowo będziemy mieć dwójkę dzieciaków. Klasycznie, czyli dziewczynka i chłopiec. Jeszcze nie myślałem nad imionami, ale wolałbym to uzgodnić, tak czy siak, z Lux. W każdym razie wdawałbym się z nimi w dyskusje i polemikę na temat wydarzeń, bardziej lub mniej kontrowersyjnych. Dziewczynka, najmłodsza, niewinna oraz urocza (po matce) słuchałaby mnie zawsze z podziwem. Dla chłopca za to nie istniałby żaden temat tabu, przez co rozmowy z nim byłyby porywające. A żona? Mój skarb uwielbiałby moje podejście do dzieci (ale umówmy się: nie tylko to) i dołączałby do rozmów z szerokim uśmiechem na twarzy. Byłaby naszą oazą, która dzięki swojej dobroci odnajdywałaby promyk nadziei nawet w najbardziej tragicznej historii. Niech mi ktoś powie, że nie będziemy najbardziej wystrzałową rodzinką, a osobiście rozprawię się z nim, wtedy zadźgam choćby wykałaczką do zębów.

Miałem naprawdę wszystko zaplanowane. Przeoczyłem tylko tyci–tyci szczególik. Nie przewidziałem bowiem jednego: ktoś znajomy dowie się o mojej przyszłej żonie Luxannie.

Zauważyłem, jak Ekko podążył za nią wzrokiem na szkolnym korytarzu i odruchowo zrobiłem to samo, patrząc za Luxanną niczym za nieuchwytnym marzeniem. Czemu to zrobiłem? Otóż w moim mózgu doszło do zwarcia. Moja wizja idealnej rodziny była zagrożona przez Młodego. Co, jeśli będę przychodził w odwiedziny, a moje niedoszłe dzieci będą wołać na mnie: Wujku? Niechętnie się do tego przyznaję, jednak Młody jest ode mnie lepszy. Jeśli ja jestem geniuszem, to on byłby... no, mądrzejszy. Było nie było, przeskoczył o dwie klasy, a czasami na lekcjach i tak zachowuje się, jakby omawiany materiał pochodził z pierwszych klas gimnazjum. Co prawda nie ma aż tyle do zaoferowania Luxannie co ja, jednak stanowi malutkie, wręcz mikroskopijne niebezpieczeństwo. Dobra, nie oszukujmy się: nie ma ze mną żadnych szans. Nawet jeśli byłby nie wiadomo jak inteligentny, to przewyższam go pod każdym innym możliwym względem. Kto na mnie spojrzy, ten przepada. Hm, zastanawiam się, czy istnieje jakaś męska wersja określenia femme fatale? Chociaż może bliżej mi kobieciarza? Albo czegoś pomiędzy? Celowo nie przynosiłbym zguby kobietom, z drugiej strony wyznaję monogamie, więc mogę tylko słuchać łamiących się serc...

Odbiegłem od tematu. Chciałem wcześniej napisać, że zasługą Ekko jest to, iż wykonałem pierwszy krok w stronę przepięknego związku z Luxanną. Po szkole długimi godzinami ślęczałem nad laptopem i rozmyślałem o tym, co do niej napiszę. Na początku wpadłem na cudowny pomysł. Zamierzałem wypróbować proste zdanie typu: Gdyby ktoś powiedział mi po tym, jak cię zobaczyłem, że Bóg jest facetem, wyśmiałbym go. Tylko brzmiało to tak mało inteligentnie, że wpadłem na doskonały pomysł, aby każde słowo wyszukać w słowniku synonimów i wymienić je na wyraz lepiej brzmiący albo przerobić na coś wznioślejszego. Z tego powodu powstało zdanie: Niechby indywiduum sformułowało zdanie mej osobie po tym, jakem ciebie percypowałem, jakoby Pan Wszelkiego Stworzenia figuruje jako jegomość, zdezawuowałbym go. Byłem pod tak wielkim wrażeniem tego, co powstało, że wolałem to zachować na inną okazję. Najlepiej będzie użyć tego podrywu na pierwszej randce, a na razie zostać przy czymś mniej zabójczym.

Najjaśniejsza gwiazdaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz