Prolog

198 19 8
                                    


 Ma szorstkie palce. Skóra po przejściach. Skóra mężczyzny. Niemal rozdziera tę gładką, owiniętą wokół moich nadgarstków. Ale nie szorstkość jego palców jest ich główną cechą. Nie dziś. Nie teraz. Liczy się siła uścisku, z jaką oplata i wgniata się w moją kość. Gdyby nie jego oddech – lokomotywa parowa z trudem hamująca na rozjezdni, gdy jej części składowe rozdzierają piskiem powietrze, a z torów skrzą się iskry – gdyby nie ten zamęt przecinający ciszę panującą wokół, słyszałabym trzask łamanych kości i krople krwi uderzające o posadzkę.

Okrąg jego zaciśniętych palców kurczy się. Tak jakby kurczył się również obwód mojego nadgarstka, który z przyczyn czysto fizycznych nie ma szans stać się węższym. Niemniej jednak okrąg staje się mniejszy, a moja skóra, która jakiś czas temu osiągnęła już wyżyny bólu, nie odczuwa znacznej różnicy w sile uścisku. Zadziwiający jest jedynie fakt, że jego siła nie osiągnęła szczytu. Że wciąż je pogłębia - napór, destrukcję. Że wciąż potrafi. I że wciąż czerpie przyjemność. Sądziłam, że pierwsza z moich łez była wystarczająco kojąca. Ale nie była. On wyciska ze mnie więcej; przemoczony kawałek szmaty, z której kapie i kapie, i kapie.

Patrzy na mnie przenikliwie, jego wzrok nie odpuszcza, spojrzenie nie robi sobie przerw. Jestem pod ostrzałem, moja twarz, para oczu, w którą się wpatruje; albo jedno, nie może przecież patrzeć w oba jednocześnie. Jedynie ja nie jestem w stanie tego udźwignąć, zatrzymuję się na jego ramieniu, białym rękawie koszulki. I choć druga z jego rąk próbuje podnieść moją głowę, wtapiając palce w podbródek i ciągnąc ku górze, nie zmusi moich gałek ocznych, by poszły tym samym torem. Nie spojrzę na niego. Nie potrafię.

Nie w jego nienaturalne źrenice, na tyle duże, by przysłonić kolor oczu. Nie na czoło oblepione kropelkami potu, skrzącą się bladą skórę. Sińce na pograniczu kości policzkowej i oczodołu. Wszystko to, co odbiera mu ludzkość. Chociaż nie, nie ludzkość – wszystkie te słabości jedynie ją uwydatniają, tę łatwość złamania. Wszystko to, co odbiera mu bycie wśród żywych. Co odbiera mu bycie żywym. Wszystko to, co sprawia, że wygląda na bardziej i bardziej martwego – właśnie na to nie jestem w stanie patrzeć. Niektóre widoki są zbyt ciężkie, bym pozwoliła im oprzeć się na moich ramionach.

Niewątpliwie sama również wyglądam nieco bardziej martwo niż zwykłam wyglądać. Jego własnowolne umartwianie ciała przechodzi na mnie jak zaraza niemożliwa do zblokowania wpół drogi. On jednak nie ma oporów przed wpatrywaniem się w efekty swojej działalności – moje podkrążone, przekrwione płaczem oczy, moje sińce pod nimi, moją rozciętą wargę i krew zaschniętą na obrzeżach rozcięcia. Być może tym się odżywia. Wampir – wysysa ze mnie życie, by samemu jakoś funkcjonować.

Przez chwilę, gdy tracę już czucie w palcach, skóra dłoni zielenieje mi nieco i zdaje się, że lada moment pękną kości, a niedotleniona kończyna upadnie z łoskotem na posadzkę, przez tę jedną chwilę jestem gotowa się pożegnać. Jestem gotowa oddać mu roztrzaskaną dłoń, ale zabrać to, czego nie zdążył uszkodzić, czego jeszcze nie złamał, nie roztarł w palcach, nie zgniótł w uścisku silniejszym niż oczekiwany. Jestem gotowa nie wybaczyć, nie usprawiedliwić, może nawet uderzyć go w policzek zdrową dłonią i wytknąć przez łkanie powody, dla których odwracam się i odchodzę. Gotowa, by odizolować jego destrukcyjną siłę sprawczą; gotowa, by zamknąć coś, co pozwoli mi otworzyć rzecz kolejną, bezpieczną. Przez chwilę czuję się gotowa, by odejść nawet bez tych wszystkich elementów. Tak po prostu – odwrócić stopy w przeciwnym kierunku i ruszyć, nie wykonując ostatniego spojrzenia pozwalającego mi wychwycić z jego twarzy to, o czym chciałabym pamiętać. Bo przez chwilę jestem gotowa, by nie pamiętać o nim w ogóle.

A wtedy puszcza mnie gwałtownie, gdy przyjemność z sadyzmu umyka. Opadam na podłogę przy ścianie, zaślepiona bólem odzyskanego czucia w nadgarstku. I wiem, że nie odejdę, jeszcze zanim oceniam odcień sińców na dłoni. Że cała ta gotowość była chwilową utratą świadomości. Wiem, że wytłumaczę, że zaakceptuję, że usprawiedliwię, bo nie pamiętam już, jak tego nie robić. 



~*~


długa przerwa, której żałuję, ale oto wracam z nowym-starym ff - jeśli ktoś z was czytał moje opowiadanie my heaven sprzed (hohoho) pięciu czy sześciu lat, szykujcie się na coś podobnego, zbliżonego, z tą różnicą, że znacznie lepszego. wkrótce pierwszy rozdział. jestem pozytywnie zmotywowana:)

ask.fm/Paulaaa962

Zrób mi jakąś krzywdęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz