Rozdział 2

161 12 5
                                    


To intrygujące. Słyszeć kogoś, jego oddech, obecność, istnienie, i tylko słyszeć, a być zafascynowanym. Fascynujący szmer na płucach, pewnie nie obce im liźnięcie papierosowego dymu. Fascynujące rzężenie w krtani, jakby siatka, przez którą przedziera się płytki oddech. Fascynujące wszystko, co wypływa z jego gardła, choć zniszczone. Cichy szum, który od niego bił, bił szumem zniszczonego człowieka. A mimo to intryguje mnie całe jego zniszczenie.

Wieczorem tego samego dnia, kilka godzin po wsłuchiwaniu się w szmer zniszczenia, nie mogę zasnąć. Leżę płasko na materacu łóżka, przykryta kołdrą powyżej linii piersi, a gdy tak leżę, napina się moja szczęka i wkrótce zaczynam odczuwać ból usztywnionych kości.

Wdech. Powolny. I wolniejszy wydech. Próbuję przywrócić jego rytm, przypomnieć go sobie, naśladować i przekonać samą siebie, że należy do niego. Nie, nie chcę ciężaru jego oddechu tuż obok siebie, wkradającego się w moje ucho. Chcę go w mojej głowie. Taki spokojny. Niespieszny. Ostrożny – jakby znał liczbę pozostałych w jego życiu oddechów i każdy jeden wypuszczał z tą świadomością.

Nie chcę tego robić, ale moja ręka sięga po komórkę. Wiem, że nie ma na to wielu szans, mimo wszystko szukam go na portalach społecznościowych. Do tej pory był sam oddech, teraz chcę zobaczyć twarz, z której ulatuje, ciało, w którego wnętrzu czuwa. Chcę zobaczyć, jak wygląda człowiek, który czuje kilka ostatnich oddechów w piersi.

Nie jestem zdziwiona, gdy nie znajduję nikogo o tym samym nazwisku, nikogo pochodzącego z czy mieszkającego w Detroit. Nie dziwi mnie też, choć jestem delikatnie rozczarowana, że informacyjne portale miasta oszczędziły mu choć jednego z nagłówków, a wyszukiwarka nie jest na tyle inteligentna, by wychwycić jego nazwisko z treści artykułów. Nim zamykam stronę i blokuję telefon, do zaciemnionego pokoju wkrada się mama. Podchodzi do łóżka i siada na jego krawędzi – ot, matczyny zwyczaj, który nie wygasł, mimo że moja potrzeba matczynej troski nie jest już tak silna jak niegdyś.

-Nie możesz spać? – pyta łagodnie. – Nawet za ścianą słyszę, jak wiercisz się na łóżku. Swoją drogą, poproś tatę, by wymienił tę skrzypiącą sprężynę.

Posyłam jej łagodny uśmiech widoczny dzięki smudze światła wpadającej z korytarza przez szparę w drzwiach. Gestem tym przytakuję wszystkiemu, o czym mówi, i godzę się na wszystko, o co prosi.

Wtedy, jak to zazwyczaj bywa w fabule nastoletniej historii, wzrok mamy przykuwa odblokowany ekran telefonu. Podejmuje go z materaca, mruży nieco oczy, nie tak łatwo jest jej dojrzeć drobny ciąg liter bez okularów.

-Justin Bieber – czyta. – To twoje wyszukiwania?

-Skądże – mówię tonem obronnym. To komiczne – uczucie, że grzeszę samym przeliterowaniem jego nazwiska na klawiaturze. – Znalazłam przypadkowo.

-Osobiście nie miałam z nim do czynienia, ale niemile wspominam opowieści koleżanki, która zajmowała się jego sprawą. To typ spod ciemnej gwiazdy.

Mama, spełniająca się zawodowo w roli kuratora sądowego, nierzadko styka się z typami spod ciemnej gwiazdy, ale tylko jego ciemna gwiazda wydaje mi się na tyle interesująca, by pociągnąć ją za język.

-Na przykład jakie? – dopytuję. – Jakie niemile wspominane historie?

-Na rozprawę sądową przyszedł pod wpływem narkotyków. Nikt nie wie, jak je przemycił. A przecież w filmach wielokrotnie widziałaś, w jak dziwne miejsca zaglądają strażnicy więzienni.

-Za co ta rozprawa? – Nie wiem. Mogę się jedynie domyślać. Ale chcę usłyszeć, jak o tym mówi.

-Narkotyki. I prawdę powiedziawszy, gdy w grę wchodzą narkotyki, masz na koncie cały wianuszek pomniejszych grzeszków. Nie znam szczegółów jego sprawy, a nawet gdybym znała, wiesz dobrze, że nie powinnam wynosić takich informacji – mówi, blokując mój telefon i odkładając go na szafkę nocną. To jej dyskretny przekaz, że w dniu dzisiejszym wyczerpałam limit korzystania z elektroniki. – Chwileczkę, dlaczego tak o niego wypytujesz?

Zrób mi jakąś krzywdęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz