Rozdział 3 - Piękne Kwiaty

6 1 0
                                    

Szczerze – nie pamiętam jak znalazłem się w domu. Jakby te pół godziny, które miało miejsce między wydarzeniami w ślepej uliczce, a zatrzaśnięciem drzwi mojego pokoju, gdzieś wyparowały. Z perspektywy czasu miałem wrażenie, że to wszystko było jedynie chorą fatamorganą, zwykłym wytworem mojego zmęczonego całym dniem umysłu. Jednak czerwone plamy na moim ubraniu, niczym dowód koronny, były jasnym dowodem, że to nie było przywidzenie. Zostałem zaatakowany i omal niezjedzony żywcem przez tego potwora... Jak Yevenne to nazwała?Chimamire?

No właśnie – Yevenne.

Dziewczyna o czerwonych włosach, ubrana w mundurek mojej szkoły – moja koleżanka z klasy. Zwykła nastolatka.

Machająca tradycyjną japońską kataną, która ma zdolność do materializacji i dematerializacji, będąca w stanie w mgnieniu oka zabić krwiożerczego potwora.

Więc jednak nie taka zwykła.

Im dokładniej analizowałem moje wspomnienia tym więcej pytań napotykałem na swojej drodze.

Czym jest ten potwór? Czemu jego ciało wyparowało? Skąd Yevenne się tam wzięła? Czemu go zabiła? Skąd wziął się ten miecz? Kim jest Gabriella? Czym jest Niska Równina? O co chodziło z tym całym czyszczeniem pamięci?

Kim ona jest?

I czemu do jasnej cholery, zamiast teraz odpowiadać na te wszystkie pytania, ona po prostu sobie gdzieś poszła, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie!

– Aghhh! Do diabła z tym! – krzyknąłem i rzuciłem się bezwładnie na łóżko. Kiedy adrenalina, dotąd buzująca w moich żyłach, zaczęła przechodzić, uświadomiłem sobie jak bardzo jestem wykończony dzisiejszymi wydarzeniami. Prze całą drogę do domu miałem nerwy napięte jak postronki, a uciekając przed tym monstrum chyba zaliczyłem życiówkę na dystansie pięciuset metrów. Byłem wykończony zarówno psychicznie jak i fizycznie. Nic więc dziwnego, że gdy tylko na chwilkę przymknąłem oczy, otworzyłem je dopiero następnego ranka.

~*~

Poranek nie był łatwy. I to wcale nie przez niewyspanie.

Kiedy wyszedłem z domu, omal nie krzyknąłem. Niebo było pełne małych potworów, które leniwie przemieszczały się w tylko sobie znanym kierunku. Nie wyglądały przerażająco. Emitowały aurą o blado-błękitnym lub fioletowym zabarwieniu. Kształtem przypominały albo małe kulki, albo drobne zwierzęta. Nie zdradzały mną zainteresowania. Tak samo jak inni ludzie nie zdradzali zainteresowania nimi.

Jakbym tylko ja widział te dziwne istoty.

Kiedy już myślałem, że nawet nie jest tak źle, znowu musiałem powstrzymać krzyk przerażenia. Na ramieniu mężczyzny, który właśnie przeszedł obok mnie, siedział kolejny potwór. Jego małe różki oraz krótkie skrzydła, a także człekokształtna budowa, upodabniały go do małego diabełka. Szeptał coś na ucho przechodniowi, a ten gorliwie mu przytakiwał, mrucząc cicho pod nosem. Stwór zachichotał złośliwie i zamachał swoim ogonem, jakby się z czegoś bardzo ucieszył. Jednak i on nie zwrócił na mnie uwagi.

Kiedy wreszcie udało mi się dotrzeć do szkoły prawie odetchnąłem z ulgą. Z jakiegoś powodu myślałem, że w budynku liceum nie natknę się na żadnego z tych potworów. Ale ja byłem naiwny.

Oczywiście, że i tutaj były.

Kryły się za szafkami na korytarzu, unosiły się w powietrzu nad głowami uczniów, zaglądały do sal lekcyjnych.

Przełknąłem ślinę.

'Jeśli nikt inny nie widzi tych stworów, to czy to oznacza, że już zwariowałem?!'

Moja Kwietniowa RozpaczWhere stories live. Discover now