Rozdział 4 - Wiosenny Deszcz

7 1 0
                                    

Kwiaty wiśni opadły z drzew, a okres hanami skończył się równie szybko jak się zaczął. Nauczyciele zaczęli na poważnie uczyć swoich przedmiotów, już wcale nie udając życzliwych i nie okazując większego zainteresowania uczniami. W terminarzu zaczynały pojawiać się pierwsze sprawdziany i kartkówki. Rozpoczął się trzeci tydzień kwietnia.

Minęły dokładnie dwa tygodnie odkąd mój świat stanął do góry nogami.

Mimo że stopniowo zacząłem przyzwyczajać się do widoku demonów, a ich obecność nie była już dla mnie tak zaskakująca, (albo inaczej ujmując – już nie darłem się wniebogłosy na ich widok) cała sytuacja była wciąż dla mnie całkowicie nowa i momentami miałem wrażenie jakbym przez te czternaście dni śnił na jawie. Stopniowo jednak zacząłem akceptować istnienie bogów, aniołów i całego tego niebiańskiego syfu.

Co do Yevenne – od naszej rozmowy w parku nie udało nam się przeprowadzić jakiejś dłuższej konwersacji. Co prawda wymienialiśmy się grzecznościowymi 'cześć' oraz 'do jutra', jednak na tym się kończyło. Nie chodziło o to, że nie chcemy ze sobą rozmawiać – po prostu nie było już zbytnio o czym. Na dodatek Yevenne siedziała wiecznie z nosem w starych książkach, które targała ze sobą na lekcje i zupełnie nie przejmując się uwagami nauczycieli – ze spokojem i w skupieniu czytała.

Przymykając oczy na pewne kwestie, można by wręcz powiedzieć, że wszystko wracało do normy.

Odruchowo pogłaskałem Shiro, który zaczął łasić się do mojego ramienia, początkowo nie zwracając uwagi że usiadł on na moim podręczniku od matematyki, który znajdował się na biurku.

– W pełni się z tobą zgadzam Shiro, też uważam że logarytmy są do dupy – mruknąłem pod nosem. Naturalnie kot nie raczył mi odpowiedzieć. Jednak kiedy usiłowałem go zrzucić, za pomocą krótkiego syknięcia, wyraził głębokie oburzenie dla moich działań. Zeskoczył z biurka i z nastroszonym ogonem, pełnym urażonej dumy, szybko ewakuował się z mojego pokoju.

– W sumie to nawet cię rozumiem. Też bym się obraził, gdyby ktoś wolał logarytmy ode mnie – rzuciłem w eter.

Westchnąłem. Jakkolwiek bym nie lubił matematyki i jakkolwiek bym nie narzekał na bezużyteczność logarytmów – i tak musiałem się ich nauczyć.

Z niechęcią chwyciłem za ołówek i pochyliłem się nad kartką z zadaniem domowym.

Student słuchał muzyki nadawanej przez radio. Gdy usłyszał swoją ulubioną piosenkę, trzykrotnie zwiększył głośność radia. O ile decybeli wzrósł poziom natężenia dźwięku w pokoju studenta?

Jeśli niebo jest niebieskie, a kaczki kwaczą to z jaką prędkością porusza się lew goniący antylopę? - dokładnie tak dla mnie brzmiała treść tego zadania.

Ja wiem, że temat nazywa się „Zastosowania logarytmów", ale to przecież nie jest nawet matematyka! To czysta fizyka! Czy my chcemy takiego kraju?!

Odchyliłem się do tyłu na krześle.

'Potrzebuję tlenu'

Z tą myślą, wstałem z krzesła i podszedłem do okna. Otworzyłem je na oścież, a na twarzy poczułem powiew chłodnego powietrza. Wziąłem głęboki wdech.

Jako, że była już późna pora, niebo mieniło się od gwiazd. Niczym małe świetliki, wszystkie poprzyklejane do czarnego, aksamitnego sklepienia nieboskłonu, układały się w tysiące wzorów i konstelacji. Dosyć szybko odnalazłem na nim Herkulesa, Smoka oraz Oriona – jedne z licznych gwiazdozbiorów, które nauczył mnie rozpoznawać mój ojciec.

W ciepłe letnie noce, gdy mojej mamy nie było w domu, bo jeździła w delegacje, przynosiliśmy do ogrodu dwa materace oraz śpiwory i spaliśmy pod gołym niebem. W ciszy, która zapadała po zmroku i spowijała całe miasto, słuchałem historii o każdej z tych konstelacji, a ojciec cierpliwie tłumaczył mi jak znaleźć większość z nich.

Moja Kwietniowa RozpaczWhere stories live. Discover now