Prolog

415 24 8
                                    

Często musimy zakładać maskę chroniącą przed wścibskimi spojrzeniami osób trzecich. Mimo, że życie staje się coraz bardziej bez sensowne i tak boimy się krytyki i odzewu ze strony społeczeństwa. Są to dwa warunki, które pomagają w dążeniu do samozniszczenia. Bać się, jednocześnie mając zupełnie wywalone na swoje życie. Brzmi jak hipokryzja, tylko to hipokryzją nie jest. Wiele nastolatków odczuwa takie emocje, jedną z takowych osób jest Alexander Gideon Lightwood.

Skruszony trwa dalej, separując się od innych. W końcu co jest groźniejszego od krytyki na każdym kroku?

Alexander, chociaż pochodził z bogatej rodziny i jego nazwisko sortowało go do grupy dbale wykreowanych ludzi, wcale nie był rozpieszczany.

Rodzice od jego najmłodszych lat życia, oczekiwali niebywałej samokontroli i odpowiedzialności. Miał przejąć po nich popularną i przynoszącą wysokie zyski firmę. Dla tego zaszczytu, pracował zaciekle, ograniczając życie towarzyskie do minimun. Starał się unikać ludzi i się do nich nie przywiązywać. Jako potomek, został wyuczony, że przywiązanie to zbędne emocje, a imprezy to stadium głupich, niewyżytych nastolatków.

Ojciec Robert, często fizycznie, także psychicznie, karał go za drobne nieposłuszeństwa i wybryki młodszego rodzeństwa. Najczęściej obrywało mu się za siostrę o imieniu Isabelle. Drobna brunetka z długimi, falowanymi, czarnymi włosami. Niższa od samego Aleca, jednocześnie bardzo wysportowana i giętka. Prawdopodobnie jest to najbardziej towarzyska istota świata, z prędkością światła zdobywa nowych przyjaciół, którzy zostają z nią naprawdę długo. Przykładna ekstrawertyczka. Ciągła chęć przebywania z innymi i czerpanie przyjemności i dobrej energi z towarzystwa innych ludzi, tworzy ciekawą i niezwykle barwną osobę.
Bezproblemowo wkupia się w każde towarzystwo, niezależnie od przedziału wiekowego. Porostu każdy ją kocha, również Alec. Problem w tym, że wystarczy, jeśli któregokolwiek wieczoru, Isabelle wróci nie trzeźwa do domu. Automatycznie za nią, obrywa Alexander. Ojca nie raz poniosło, krwawo raniąc policzek najstarszego syna za przewinienie siostry. W takich sytuacjach brunetka siedziała do późna w łóżku ze starszym bratem, przytulając go i przepraszając. Sama nie raz próbowała przemówić ojcu do rozsądku, że jej błędy to nie wina Aleca, ale wszystko szło na marne. Robert trwał w przekonaniu, że wszystko to dzieje się za sprawką niedopilnowania rodzeństwa przez Alexandra. Nie tylko za nią dostawał solidny łomot. Jest jeszcze adoptowany brat Jace. Najprzystojniejszy chłopak, prawdopodobnie na ziemii. Uczy się gorzej od Aleca, o wiele gorzej, ale jego sukcesy w sporcie i najróżniejszych jego dziedzinach, sprawiają, że rodzice czują dumę. Tą dumę, której najmądrzejszy uczeń w szkole, Alec, im nie daje. Jace, blondyn i jak można z łatwością stwierdzić po hobby, bardzo wysportowany. Ma złociste oczy, w których nastolatki z błogością się taplają. Za co się dostaje Alecowi? Za złe oceny Jace'a i jego najrozmaitsze uwagi. Niezwykle barwne, ich spis to idealna lektura na ciemny, jesienny wieczór. Niestety... Nie dla Aleca. Jego rodzice sądzą go za każde szkolne niepowodzenie blondyna. Jest za głupi żeby napisać sprawdzian z matematyki na bardzo dobre? Wina Aleca! Przewrócił kolegę do śmietnika i opryskiwał ludzi dezodorantem na terenie szkoły? Wina Aleca!

Jeszcze tylko najmłodszy z rodzeństwa, Max, nie dokładał się na górę niepowodzeń najstarszego. Alec miał do niego sentyment. Max zawsze był przykładnym uczniem. Miał przyjaciół, ale nie szlajał się na imprezy jak to w zwyczaju miała Izzy. Był ciemnowłosym chłopcem z okularami w wielkich oprawkach na nosie. Posiadał wysoki intelekt i w tym przypominał Aleca. Uważał go za swój wzór i chciał być taki jak on. Nie jak Jace, albo Izzy, tylko jak on. To go umocniało na duchu i nie pozwalało sięgnąć dna.

Chociaż rodzeństwo dokładało się do rosnącej w nim depresji zamieszanej z zawodem i goryczą, za nic by jego nie zamienił na inne. Każde z osobna wspierało go na inny sposób. Jace czasem spał z nim w łóżku, tuląc się, gdy w tle leciała kreskówka z dzieciństwa FlapJack. W tej kreskówce zawsze urzekało najstarszego, miłość między bohaterami i ich odmienne charaktery. Wielorybica niczym kochająca matka, kapitan niczym wiecznie pijany ojciec, i na samyn końcu Flapjack. Najsłodsza kruszynka na świecie, rzucająca ciętymi ripostami. Bajka ta przywoływała w nim niezwykłe wspomnienia.

W rodzeństwie panowała zasada wzajemnej pomocy, wszyscy znali się na wylot i wiedzieli co jest nie tak w razie jakiś niepowodzeń. Wtedy wznosili alarm i całą bandą wskakiwali do ogromnego łóżka w pokoju gościnnym. To był ich taki wspólny pokój. W nim oglądali filmy, zajadali się ciastkami i wspólnie śmiali.

Poprzez maskę, takie chwile w życiu Lightwooda pojawiały się coraz częściej. Zaczął żyć w kłamstwie wykreowanym przez samego siebie, aż zaczął w je wierzyć. Coraz częściej ojciec się na nim wyżywał, nie dając synowi dojść do słowa.

Matka Maryse, była ciągle nieobecna, a jeśli już się pojawiała to pod postacią opryskliwej i zmęczonej nadmiarem pracy kobiety. Była perfekcjonistką, wszystko musiało chodzić jak w zegarku. Wory pod jej oczyma, pojawiały się coraz to częściej powracały, ze zwojoną siłą.

Tak jak ojciec, pod wpływem emocji wyżywała się, nie dając sobie pomóc. Gdzieś w głębi duszy, siedziała jeszcze pewnie troskliwa kobieta. Od niedawna zrobiła się nerwowa i kapryśna, co odstraszało domowników. Nie dała się wciągnąć z potomstwem w jakąkolwiek rozmowe, odrazu ją przerywała i szła w przeciwnym kierunku.

Lightwood zawsze chciał mieć kogoś bliskiego, kogoś do kochania. Skrzywdzony był już zbyt wiele razy, żeby bawić się w poszukiwania takowej osoby. Czarę goryczy przelał jego homoseksualizm. Rodzice chcieli się go wyprzeć, często go chwytali za tą informację i drwili z jego orientacji.

Wszystko to sprawiało, że chłopak kruszył się coraz bardziej, ograniczając się do wraka człowieka. Szkieleta wyprutego z emocji. Nie czuł chęci do życia, jednocześnie bojąc się śmierci.

Z biegiem lat, jego cera zszarzała i włosy zrobiły sie matowe, suche, kompletnie pozbawione blasku. Jedyną zdrową cechą w jego organiźmie był starannie wypielęgnowany ośmiopak.
Jeszcze gdy był młodszy, na policzki wstępywały czerwone, rozkoszne rumieńce. Już nie mają jak się pojawić, w końcu są za wartwą potężnej maski.

Chłopak nadal jest przystojny. Kruczoczarne włosy, trochę przydługie, lekko pofalowane. Jasna skóra, przypominająca najbielszy lód z arktyki, wraz z włosami, tworzyła piękny kontrast, określany jako wampirzy. Można by go nazwać bliźniakiem Isabelle, ale jego oczy bardzo go od niej różniły. Siostra miała czarne, niemalże zwęglone tęczówki, w których migotały łobuziarskie iskierki, zaś oczy Aleca byłu niebieskie. Nie takie jak u Maryse, czy kogokolwiek innego. Były granatowe, przejrzyste jak najczystrzy ocean i przenikliwie niczym mędrzec. Można by je określić mianem najbardziej błękitnych i najpiękniejszych oczu, gdyby nie lejący się z nich smutek. W mgnieniu oka ocean zmieniał się w morze łez, a jaskrawe odbicia, trwały jak pogrążona w smutku dusza. Sam Alec liczył około metr osiemdziesiąt trzy wzrostu. Był niezwykle wysoki i dostojny. W tym roku przeniósł się do nowego, prestiżowego liceum. Jest w trzeciej klasie, licząc sobie siedemnaście lat.

Przytulna Kawiarnia    ~ Malec ~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz