1985

137 5 25
                                    


/// Podtytuł powinien brzmieć „Winko i pianinko". Będzie trochę wulgaryzmów i więcej smutku, czujcie się ostrzeżeni. ///

„My weaknesses
You know each and every one
(it frightens me)
But I need to drink more
than you seem to think
Before I'm anyone's"

Martin cały dzień nie mógł sobie znaleźć miejsca. Christina wysłała go na zakupy przed obiadem, to pomylił drogę i jeszcze nie kupił wszystkiego z listy, więc musieli ratować się chińszczyzną. Dziewczyna nie ukrywała swojego niezadowolenia, lecz poza mruknięciem kilka razy „scheisse" pod nosem, nie skomentowała jego stanu. Po południu gdzieś zniknęła i Martin został sam w mieszkaniu. Akurat dzisiaj bardzo nie chciał być sam, jakoś szczególnie go to drażniło. Chciał z kimś szczerze porozmawiać o tym, co się z nim działo, ale nie miał do kogo się zwrócić. W Berlinie miał dużo kumpli od picia, lecz żadnego przyjaciela. Pomyślał, żeby zadzwonić do Andy'ego. Chwilę ściskał słuchawkę w dłoni, jednak ostatecznie nie wykręcił do niego numeru. Spędzał teraz wakacje z Grainne i nie chciał im przeszkadzać. Jakoś sobie sam poradzi z dziwnym nastrojem.
Zaszył się w kącie małej, zagraconej kuchni z gitarą i notesem. Po chwili namysłu do zestawu dołączyła butelka wina. Nie planował opróżnić jej całej, ale tak jakoś wyszło.
Berlin w latach 80. dla wielu ludzi wydawał się przygnębiającym, posępnym symbolem podziału w imię politycznej ideologii. Martin widział w nim coś więcej. Odkrył piękno, które tkwiło w surowości i prostocie. A także w niekończącym się nocnym życiu. W gejowskich klubach, chętnie przez niego odwiedzanych, grali dobrą muzykę, alkohol lał się strumieniami, a co najważniejsze – kręciło się tam mnóstwo odjechanych ludzi. Lepszego źródła inspiracji nie mógł sobie wymarzyć. Dzieląc całe swoje młodzieńcze lata pomiędzy Basildon i Londynem myślał, że wszędzie jest tak jak tam. Nudno. Nijako. Tutaj nikt go nie oceniał. Nie ważne jak wyglądał i jak się zachowywał. Mógł całkowicie wyrazić siebie i czuł, jakby zrzucił jakiś cholernie ciężki kamień z serca, dźwigany przez całe dotychczasowe życie.
Słowa nie chciały się ułożyć w spójną całość. Nie kleiły się, gdzieś zatracał sens całości. Ciągle coś skreślał i dopisywał. Próbował nawet z pisaniem po niemiecku, ale na nic się to nie zdało. Wina ubywało, a on wcale nie czuł się lepiej. Przypomniał sobie czasy, gdy pisał swoje pierwsze teksty. Zazwyczaj pomysły przychodziły do niego, na nudnej lekcji czy mszy. Uformował sobie w głowie jakieś zdanie, na którego bazie mógł zbudować piosenkę. Jego pierwsze próby były dosyć żałosne, ale nie zraziło go to. Uśmiechnął się do siebie. Kiedyś wszystko było prostsze... Zaczął brzdąkać coś na gitarze. Bez większego sensu. Grał jakąś melodię, która od dłuższego czasu siedziała mu w głowie. Gdzieś ją słyszał dawno temu, ale nie miał pojęcia gdzie i w jakich okolicznościach. Jakiś stary, dobry, metalowy riff, który nieudolnie próbował powtarzać. W pewnym momencie już nie wiedział dokładnie, czy odgrywa jakąś melodię, czy sam ją tworzy, ale zaczęła brzmieć dobre. Wręcz bardzo dobrze. Zerwał się po sprzęt do nagrywania i zagrał ją ponownie. Był z siebie dumny. Przynajmniej na razie, dopóki nie miał pojęcia, czy melodia jest jego. Jak wróci do Londynu, to sprezentuje ją Alanowi, on na pewno będzie wiedział.
Dokończył jednym haustem butelkę wina. Słońce zaświeciło w puste szkło, tworząc na podłodze świetliste plamy. Martin studiował je z uwagą przez jakiś czas, trzymając uniesioną rękę w powietrzu i nie poruszając jej nawet o milimetr.
Wtedy po raz pierwszy zdał sobie sprawę, jak bardzo autodestrukcyjny tryb życia wybrał.

* * *

„See no evil, your eyes are blunted
We are the hunters, we are the hunted"

- Nie działa. No kurwa nie działa!
Dave uniósł wzrok znad magazynu o modzie, który właśnie przeglądał i wbił zamyślony wzrok w przyjaciela.
- Co się dzieje?
Alan stał nad syntezatorem, marszcząc groźnie brwi i zaciskając pięści.
- Nagle połowa klawiszy nie trzyma dźwięków. Posłuchaj tylko – spod jego palców wyszło tylko ciche klikanie. - Co się z tym nagle odjebało?
- Może jakieś zwarcie. Przecież się zdarza. Nie denerwuj się tak, bo nic to nie pomoże.
Alan westchnął i opadł na krzesło. Włosy całkowicie opadły mu na oczy, przez co wyglądał na jeszcze bardziej przygnębionego. Dave odłożył magazyn i objął go od tyłu, nie mogąc się powstrzymać.
- Zostaw mnie – mruknął Alan. Dave nie zamierzał go puścić.
- Daj spokój, marudo. Chodźmy się gdzieś przejść. Tyle się nie widzieliśmy, a ty, zamiast się cieszyć na mój widok, to bawisz się z syntezatorami jak zwykle.
- Ktoś musi w tym zespole pracować, żeby inni mogli się bawić – zauważył gorzko.
- Oj, ty mój pracoholiku... Idziemy. Jestem pewny, że jak tylko skończyliśmy trasę, to się tu zaszyłeś i od tego czasu nie widziałeś słońca ani razu.
Alan niechętnie wstał i spojrzał na przyjaciela. Dave uśmiechnął się do niego. Alan nie mógł nie odwzajemnić tego uśmiechu. Przy tym gościu nie sposób było być smutnym.
- Długo mam jeszcze czekać? Ubieraj kurtkę i wychodzimy.
- Tak właściwie to dokąd mnie ciągniesz, co? - Alan spojrzał na niego z ukosa. Chwilę wcześniej odpalił papierosa i wypuścił teraz kłąb dymu.
- Nie wiem – wzruszył ramionami. - Tak chciałem się przejść. W końcu przestało padać i szkoda w taką pogodę kisić się w domu.
- Ach, no rzeczywiście – mruknął Alan.
- Ty serio nie wychodziłeś przez miesiąc z domu – Dave wyszczerzył się.
- Wychodziłem. W końcu zakupy same się nie zrobią, a nie mogę ciągle wysyłać po nie Jeri.
- Pragmatyczny jak zawsze.
- Jak spędziłeś wakacje? - Alan zmienił temat.
- W sumie... Zadziwiająco nudno. Robiliśmy z Jo dużo normalnych rzeczy jak normalni ludzie. Potrzebowałem tego bardzo. Wiesz, jak to jest w trasie.
Alan pokiwał głową.
- Wszystko jest podane na tacy i jesteśmy gwiazdami, a potem wracamy i pufff – zrobił gest w powietrzu – trzeba żyć jak dawniej.
- Dobrze jest czasem zejść na ziemię i trochę przetrzeźwieć – zachichotał Dave. Alan uśmiechnął się jakoś bardzo smutno i bez przekonania.
- Niektórym przydałoby się to nawet częściej.
Dave spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami. Nie wiedział, czy przyjaciel robił przytyk do jego stylu życia, ale coś mu podpowiadało, że jednak nie. Do niego nie odnosiłby się w tak pasywno-agresywny sposób, zawsze walił prosto z mostu swoimi przemyśleniami.
- On już tak ma. Jak pije, to czuje się szczęśliwy. Jakby nie procentowe wspomagacze, nie miałby odwagi wyjść nawet na scenę.
- Wiem, zdążyłem to już zauważyć – mruknął sucho. - To nie jest zdrowe. Zaczyna przekraczać już wszystkie granice.
- Kurwa, Wilder, tak już wygląda nasze życie. Jakby ci zależało na normalnym życiu, regularnych godzinach pracy i gromadce dzieci, to byś nie zostawał muzykiem.
- Och, gromadki dzieci przy naszym aktywnym trybie życia akurat nie trudno się dorobić.
Wymienili porozumiewawcze uśmiechy. Dave szturchnął go w ramię.
- Ani słowa o tym przy dziewczynach, bo pożałujesz – ostrzegł przyjaciela, na co ten potulnie pokiwał głową.
Milczeli przez dłuższą chwilę. Usiedli na ławce w parku, niedaleko sadzawki. Wpatrywali się w pływające kaczki i gołębie, które zaciekle rozdziobywały rzucony przez kogoś kawałek chleba.
- Żarty na bok, ale Dave... Mam wrażenie, że kiedyś to się skończy. Wiesz, imprezki i lekkie życie. Zestarzejmy się. Będziemy mieli dość kaca. A ty... - zatrzymał się w pół zdania.
Dave spojrzał na niego, unosząc brwi. Alan uciekał gdzieś wzrokiem.
- Co ja? No powiedz. Mnie możesz powiedzieć, przecież mnie nie zranisz.
Alan westchnął.
- Może moje słowa cię nie zranią, ale ty sam siebie ranisz, Dave. Jak jakaś ćma latająca wokół lampy.
- Co ty pieprzysz? - Dave przekręcił głowę, uśmiechając się.
- Doskonale wiesz, o co chodzi. Dragi. Czasem mam wrażenie, że tylko ja i Flech bierzemy zespół na poważnie. Z tym że Flech to dupek i ciągle mi przeszkadza w robocie.
- Boże, nie jestem jakimś narkomanem. Potrzebuję czasem odrobinę relaksu. To wszystko.
Alan popatrzył na niego z powątpiewaniem.
- Poza tym to ty masz jakiś problem z chłopakami. Najpierw Martin, teraz Andy. Kurde, tobie to nikt nie dogodzi.
Dave powiedział ostatnie zdanie dziwnie ostro, nawet sam był nieco zaszokowany brzmieniem tych słów wypowiedzianych na głos.
- Może i mam...
- Za dużo czasu spędzamy ze sobą w trasie. To normalne, że będą pojawiały się tarcia – zaczął tłumaczyć Dave. Zrobiło mu się przykro, gdy zobaczył minę przyjaciela. A raczej smutek w jego oczach, bo akurat nad mimiką potrafił panować perfekcyjnie. Jednak nie wszystko da się ukryć.
- Tak, masz rację.
Świetnie. Alan zdobył się przed nim na szczerość, a on nie potrafił tego docenić. Poczuł się zaatakowany, choć jego przyjaciel nie miał bynajmniej zamiaru go atakować. Chciał tylko spędzić z nim trochę czasu, powygłupiać się. Po zakończeniu trasy bardzo mu go brakowało, choć otwarcie bał się tego przyznać.
- Wiesz co? Chodźmy do kina. Mam ochotę coś obejrzeć.
- Co tak nagle?
- Nie miałem czasu za bardzo na nadrabianie filmów, Jo wolała chodzić na plażę i takie tam. Chciałbym coś obejrzeć z tobą. Wybierzesz coś fajnego na pewno.
Alan prychnął.
- Nie zrozumiesz fajnego filmu. Nie potrafisz się skupić na więcej niż dziesięć minut.
- Znalazł się wysublimowany znawca kina - nadąsał się Dave, co zawsze śmieszyło Alana. - Zatem wybierzesz coś na naszym uśrednionym poziomie. Zgoda?



AN: Dopiero teraz mogę powiedzieć, że ten fanfic zaczyna mi się podobać. Ten rozdział wyszedł zdecydowanie bardziej emocjonalny i poważniejszy, jakoś ogólnie lepiej mi się nad nim pracowało. Chyba umiem tylko smuty pisać. Prawdopodobnie poprawię wcześniejsze dwie części, jak najdzie mnie wena.

Przy okazji chcę bardzo podziękować wszystkim za wsparcie, nawet nie wiecie, jak mnie to motywuje do dalszej pracy. <3

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 14, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

It's just a Question of TimeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz