Pierwszą noc spędzoną w Carson City mogę zaliczyć do grona tych nieprzespanych i zdecydowanie męczących. Ale to nic, czego bym się nie spodziewała po tak długim odwyku od tego cholernego miasta.
Ciepłe promienie czerwcowego słońca wpadają do pokoju przez strzeliste okna, kiedy powolnym ruchem sunę podkolanówkami po skórze, a plisowany materiał podwija się na mojej łydce. Z gracją odrzucam za plecy swoje ciemne włosy, a następnie wzdycham cicho, ociężale podnosząc się na równe nogi, by w trzech krokach znaleźć się przy ogromnym lustrze. Kącik moich pomalowanych na burgund ust, unosi się z chwilą, w której uświadamiam sobie, że czeka mnie dziś naprawdę fascynujący dzień. A raczej dzień, w którym wybadam, co tak naprawdę w trawie piszczy.
Z leniwym ociąganiem nakładam jeszcze na nogi białe sandałki na wysokim koturnie, współgrające z moją białą, zwiewną sukienką. A potem odchrząkuję znacząco, ostatni raz obrzucając pustym spojrzeniem wschodzące ponad linię horyzontu słońce. Wszystko wskazuje na to, że dziś Carson City uraczy nas doprawdy anielską pogodą.
Kiedy otwieram drzwi, zewsząd atakuje mnie wszechobecna cisza. Nie słyszę absolutnie żadnego dźwięku, prócz charakterystycznego stukotu własnych obcasów, jaki echem odbija się od przestronnych ścian budynku. Marszczę czoło, próbując przypomnieć sobie tą cholerną drogę na parter. Gdyby Daniel wcześniej uprzedził mnie, że mieszka w jakimś pieprzonym pałacu, z pewnością wcześniej zaopatrzyłabym się w jakąś śmieszną mapę, a tak to jestem skazana jedynie na swój szósty zmysł.
Mija parę minut nim docieram do kuchni, którą wypełnia charakterystyczny zapach cynamonu. Biel ścian i mebli zdaje się stawać z każdą sekundą jeszcze bardziej ogłupiająca, gdy leniwie sięgam dłonią do koszyka z owocami. Bezwiednie zaczynam turlać jabłkiem po blacie, zastanawiając się, gdzie, u licha, podziali się wszyscy domownicy. Odpowiedź na moje pytanie nachodzi jednak szybciej, niżbym się tego spodziewała. W odbiciu okna jestem bowiem w stanie dostrzec znajomą posturę brunetki, która znikąd nagle zdążyła wyrosnąć w korytarzu łączącym jadalnię z pomieszczeniem, w którym się znajduję. Mimowolnie wciskam paznokcie w owoc, aż do moich uszu dociera charakterystyczny syk.
— Skradasz się jak ostatni tchórz — bąkam szorstko, a na mojej twarzy momentalnie wykwita drapieżny uśmieszek który, no cóż, wcale nie zwiastuje pokojowych zamiarów. — Trochę odwagi, Withford, nie możesz całe życie uciekać.
Nieśpiesznie odwracam się w stronę dwudziestolatki, która z założonymi na piersiach rękami spogląda wprost na mnie. Unoszę brew, wciskając lędźwie w blat. Zacięta mina mojej siostrzyczki zaczyna mnie już męczyć. Zaczynam mieć dość tych jej księżniczkowych popędów.
— Pozwalasz sobie na zbyt dużo, Mercy — tembr jej głosu jest głęboki, ale jestem również w stanie wyczuć, że niepewny. — Pamiętaj, że wpełzłaś na mój teren.
Prycham pod nosem, przechylając brodę w bok, jak na psychopatkę, za którą Elodie mnie zapewne uważa, przystało. Taksuję jej ciało pustym spojrzeniem, bez krzty zaintrygowania czy ciekawości. W zwykłych niebieskich szortach i różowej, cukierkowej wręcz koszulce dziewczyna nie wygląda wcale jak modelka, którą podobno jest.
— Wpełzłam? — powtarzam, spoglądając na przybraną siostrę spod wachlarza rzęs.
Wszechobecna cisza jest jedynym świadkiem naszej wymiany zdań. Aż w końcu brunetka wypuszcza ze świstem powietrze z płuc, oskarżycielsko wskazując na mnie palcem, jakbym co najmniej jej coś zrobiła. Mam ochotę parsknąć głśnym śmiechem, ale tego nie robię. Jestem pieprzoną oazą spokoju. Cholerną definicją opanowania. Jestem kimś, kogo wyhartował jedynie ból i świadomosć, że okazując emocje, okazujesz strach.
CZYTASZ
Diabły Reno [W SPRZEDAŻY]
RomanceMercy Stone nie planowała wracać do rodzinnego miasta. Hazardowe Reno było miejscem, które w ciągu ostatniego roku próbowała wymazać z pamięci. Jednak młoda kobieta ułożyła sobie w głowie plan zemsty osładzający jej konfrontację z bolesną przeszłośc...