Rozdział 3

12 1 0
                                    

Nadzieja stała z tęczową, patrząc jak chłopaki z ich gangów biją się w środku dnia. Śmieją się jak niedojebane, z niezrozumiałego dla mnie powodu. Jej chichot przyprawia mnie o dreszcze. Jakby ktoś skrobał paznokciem po tablicy.

Krecik stoi z dala od nich i czaruje moją współlokatorkę czymś, co właśnie wyjął z kieszeni spodni, ale chyba nie jest zachwycona. Nagle chłopak odwraca się do Nadziei i pyta o jakieś scrabble, ale nikt nie wie, o co chodzi. Wydawało mi się, że z tych wszystkich przygłupów on jest w miarę rozgarnięty, ale właśnie zaczyna drzeć ryja, że ktoś go oszukał i wbiega z kijem bejsbolowym w sam środek bójki. A szkoda, bo miał potencjał. Ten kij w sensie.

Próbuję podejść bliżej Nadziei w nadziei, że usłyszę coś na temat banku, z którego właśnie wyszłam, ale laska pierdoli takie głupoty, że uszy więdną. Co za strata czasu.

- Let's go bitches! – krzyknęła nagle ta tęczowa, a ja prawie podskakuję w miejscu, zdradzając moją kryjówkę. Wygląda na to, że się zwijają, więc i na mnie pora. Powoli wycofuję się w cień ulicy i naciągam kaptur na głowę. Dziewczyny już za sobą tęsknią i wyściskują się jak najlepsze friendsy. Zaraz się porzygam.

- Ale będziemy w kontakcie, co nie? – rzuca nagle Krecik i wymienia porozumiewawczy wzrok z tęczą.

A to ciekawe.

Grupy rozchodzą się w różne strony, a ja nie mogę się zdecydować, za którą powinnam pójść. Stalkowanie nowej grupy wsparcia Nadziei chyba będzie bardziej zabawne, ale z drugiej strony... nie mogę spuścić tej tępej dzidy z oczu. W końcu miałam zostać dementorem. Szybko rozglądam się i zauważam hulajnogi miejskie. Idealnie. Ale najpierw, mam smaka na maka.

Koniec końców siedzę sobie w parku i wpieprzam frytki, a Ben, Peter i kilku randomów, których imion nie pamiętam, grają w simsy na komórkach. Nadzix robi pięćsetne z kolei selfi na tindera. Chyba czas wyjąć sudoku.

I nagle, zza mich pleców wybiega Diago-Diego i wrzeszczy, że wie, jak obejść ochronę w banku. Bingo!

Zaczynam notować wszystko, co mówi, omijając historię o tym, jak wyrywał jakąś laskę z banku. Pozer. Idę o zakład, że miała na imię Monika. Kiedy usłyszałam już wszystko, co chciałam, czekam, aż gang zdecyduje, że idzie na zakupy, a ja wsiadam na hulajnogę i odjeżdżam w stronę hostelu. Mam już dobre podstawy, ale wciąż brakuje jeszcze jednego szczegółu – co z tym wszystkim ma wspólnego tęczowa z mojego pokoju? Bo przecież jakiś ma, co nie?

Wychodzi na to, że czas najwyższy zadać mojej najmniej ulubionej amerykance kilka pytań. Mam czas do północy.



Elo elo, trzy dwa zero! Leci do Was następny rozdział!

Enjoy xx

Moje życie: SzpiegWhere stories live. Discover now