To był jeden z tych lipcowych wieczorów, ogrzany promieniami zachodzącego już słońca. Niebo skąpane było w odcieniach czerwieni, letni wiatr rozwiewał włosy i ochładzał twarz. Budynki w oddali zdawały się niknąć powoli w cieniach, a wokół dało się słyszeć jedynie cichy szum rzeki i dźwięk przejeżdżających po ścieżce opon roweru. Czułem przyjemny zapach rozkwitłych na brzegu zejścia do rzeki kwiatów, a także twoje dłonie, zaciskające się na moim swetrze.
– Lubię cię, Kurokocchi – powiedziałem. Tak po prostu, tak spokojnie i łatwo, jak gdybym mówił o czymś zupełnie błahym. Nie przestałem pedałować, moje serce nie zabiło szybciej, mój puls również nie przyspieszył. Właściwie to nawet nie myślałem o tym, by ci to wyznać; w tamtej chwili nie myślałem o niczym konkretnym, zwyczajnie cieszyłem się z cudownego wieczora i twojej obecności za sobą.
– Hmm, dziękuję – odparłeś swoim łagodnym tonem głosu.- Ja również cię lubię, Kise-kun.
– Nie chodzi mi o takie lubienie, Kurokocchi.- Uniosłem nieco głos, kiedy zaczęliśmy zjeżdżać wzdłuż zbocza, a wiatr rozpoczął próby zagłuszenia moich słów.- Zakochałem się w tobie.
Choć milczałeś przynajmniej kilka minut, wciąż nie czułem się nawet speszony. Nie mogłem zobaczyć twojej miny, ale potrafiłem ją sobie wyobrazić – jak zawsze poważna, może tylko odrobinę zaskoczona. Miałem wrażenie, że wpatrujesz się w tył mojej głowy swoimi dużymi oczami, wypełnionymi kolorem bezchmurnego nieba.
– Obaj jesteśmy chłopcami – odezwałeś się po chwili.
– Wiem – odpowiedziałem jedynie. Co innego mogłem powiedzieć? Nie miałem na to żadnego usprawiedliwienia, nie byłem w stanie wytłumaczyć się z moich uczuć, ani nad nimi zapanować, czy skierować je ku jakiejś dziewczynie.
– Przepraszam – powiedziałeś po kolejnej chwili milczenia. I chociaż twój głos zdawał się nie różnić od tego codziennego, miałem wrażenie, że usłyszałem w nim szczery smutek.
– Nie szkodzi, Kurokocchi!- Uśmiechnąłem się, nie odwracając wzroku od drogi przed nami.- Nie miałem zamiaru cię peszyć, po prostu chciałem, żebyś wiedział.
– Rozumiem – mruknąłeś. Twój głos nie zmienił się nawet odrobinę, palce nie zacisnęły się mocniej na moim swetrze.- Dziękuję, Kise-kun.
Czasem zastanawiałem się, jak w tamtym momencie wyglądała twoja twarz? Czy byłeś choć trochę zarumieniony? W końcu, o ile dobrze wiedziałem, to był pierwszy raz gdy przyjąłeś bezpośrednio czyjeś wyznanie. Wcześniej próbowała zrobić to Momocchi, ale albo udawałeś, że nie rozumiesz o co jej chodzi, albo naprawdę nie zdawałeś sobie sprawy z jej uczuć.
Poniekąd byłem szczęśliwy, że – nawet jeśli zostałem odrzucony – wciąż byłem pierwszą osobą, która tak „przejrzyście" wyznała ci miłość. Dostałem na własność cenne wspomnienie z tamtego lata; wspomnienie mojej odwagi i twoich łagodnych słów, brzmiących znaną mi doskonale dobrocią. Nawet teraz czasami zdaje mi się, że słyszę twoje ciche nawoływanie...
– Kise-kun... Kiiiise-kun... Kise... Kise...! Oi, Kise, rusz dupę, bo ci zaraz takiego kopa zasadzę, że ci dupa na drugie pół pęknie!
Otworzyłem raptownie oczy, akurat w momencie, kiedy wysoki, ciemnoskóry mężczyzna zamachnął się nogą w moim kierunku. Cudem udało mi się uniknąć kopnięcia, odskakując do tyłu i boleśnie uderzając plecami o ścianę.
– Ach!- krzyknąłem, krzywiąc się.- Co ty wyprawiasz, Aominecchi?! Nie możesz mnie normalnie obudzić?!
– A ty nie możesz spać w normalnym miejscu?- odgryzł się, celując we mnie oskarżycielsko palcem.- Torujesz mi drogę do klopa!
YOU ARE READING
Piąta pora roku
FanfictionSzukając dla siebie współlokatora Kise Ryouta i Aomine Daiki spotykali wielu ludzi; od grubych mafiozów począwszy po nawiedzonych satanistów kończąc, wobec czego nic nie mogło ich zdziwić, kiedy ponownie zaczęli szukać kumpla do płacenia rachunków...