Gdy obudziłam się, jedyne co miałam w głowie to cudowne wspomnienie.

Wspomnienie beztroskich chwil szczęścia, przenikania przez nieskończone barwy i substancje o niejasnych stanach skupienia. Uczucie rozkoszy i ekstazy. Jak bym przypominała sobie niewymownie wspaniały sen, z którego wolałabym się nie obudzić. Był tam też on, nie widziałam jego ludzkiego ciała, lecz odczuwałam obecność i poznałam nową formę. Czułam się, jakbym przeżyła setki żyć, poznała sekrety wszechświata, doznała nieskończoności.

Chociaż to uczucie zaćmiło mój wgląd w rzeczywistość, po chwili poczułam, że coś jest nie tak. Nie jestem tam gdzie powinnam. Poczułam przypływ paniki i strach przed stratą tej wspaniałej myśli. Leżałam w pomieszczeniu o rażąco białych ścianach, światło raziło mnie w oczy. Miałam podłączoną kroplówkę i ubrana byłam w jakąś szpitalną szmatę. Łzy napłynęły mi do oczu. Wyciągnęłam plastikowego pasożyta z grzbietu dłoni i chciałam podejść do okna, lecz nogi ugięły się pode mną i upadłam. To przywołało do tego wstrętnego pomieszczenia pielęgniarkę. Czułam przypływ nienawiści. Do niej, do tego pomieszczenia, białoszarego nieba, całego świata i powietrza. To nie jest moje miejsce. Dlaczego utraciłam mój raj?

Za jakiś czas pojawili się moi rodzice, na ich widok moją duszę wypełniła olbrzymia irytacja. Miałam ich już nie zobaczyć. Patrzyli na moje zabandażowane nadgarstki z litością, biedne dziecko, znów jej nie wyszło. Nie potrafi się porządnie zabić. Próbowali przeprowadzić jakąś imitacje rozmowy, udawać, że się przejęli. Nie chciałam nawet na nich patrzeć.

To, czego dowiedziałam się później, sprawiło, że ogień nienawiści, złości na dotykającą mnie sytuacje, przybrał na sile. Wszyscy wokół mnie, próbowali wmówić mi iż mój przyjaciel, ktoś bliższy memu sercu niż rodzina, nie istnieje i nigdy nie istniał. Gdy próbowałam im powiedzieć cokolwiek, wyjaśnić w jakiś sposób co się stało, nie wierzyli mi. Oznajmili, że znaleziono mnie, w moim pokoju, na drugim piętrze, z podciętymi żyłami. Byli pewni, że w domu nie ma żadnych lochów, nie ma tajemnej części, której zwiedzania zakazała mi matka.

Lekarze uznali, że to wszystko co pamiętam, to wymysł mojego samotnego i chorego umysłu. Dom w którym miała mieszkać moja bratnia dusza był opuszczony. Podobno poprzednimi właścicielami było bezdzietne małżeństwo. Nigdzie nie było najmniejszych śladów jego obecności.

Uczucie utraty władzy nad ciałem, które gnębiło mnie nieustannie, lekarze tłumaczyli uszkodzeniem mózgu, do którego doszło na skutek utraty zbyt dużej ilości krwi. Podobno byłam o krok od śmierci. Wolałabym już umrzeć, ujrzeć jej szkarłatną maskę. Ten świat bez niego stał się całkowicie nieatrakcyjny.

Po kilku tygodniach rozmów z różnymi psychiatrami i psychologami miałam już dość. Przestalam tłumaczyć innym moją wizję wydarzeń. Stałam się obojętna na codzienność. W prawdzie nie miałam tam żadnego zajęcia, rodzice nie chcieli przywieźć mi moich książek. Uroiło im się, że to one wywołały moje wymysły. Chociaż i tak pewnie by mnie nie zainteresowały.

Całe dnie siedziałam w bezruchu przy ścianie, nie miałam apetytu oraz potrzeby wychodzenia z mojego nowego pokoju. Nie miałam również żadnych kontaktów z innymi pacjentami. Oglądanie kruków i wracanie do pięknych wspomnień ostatnich miesięcy to jedyne moje zajęcie.

Podczas jednej z nocy, wyjątkowo cichej i spokojnej, w półśnie usłyszałam jego głos. Kojący dla mojej zrozpaczonej duszy. Rozlewał strumień nadziei w moim sercu. Niestety wyraził jedynie swój żal i tęsknotę oraz pożegnał się ze mną ten ostatni raz. Po tym spotkaniu gwałtownie się obudziłam i rozpłakałam histerycznym szlochem a następnie wybuchłam śmiechem. Po czym wstałam i spojrzałam w niebo, rozciągnięte za kratami okna. Było niesamowicie piękne, a punkt który niegdyś wskazał mi mój przyjaciel, wydawał się bliżej
i świecił uspokajającym blaskiem. Dobrze, że chociaż mu udało się uciec.

Kolejne dni były takie same i zlewały się w jedno. Te same rozmowy z psychoterapeutami, te same leki, to samo jedzenie bez smaku dla mnie. Czułam pustkę, ale byłam już spokojna. Zrozumiałam, że moja podróż w odległe krańce wszechświata zabrała mi nie tylko jego, odebrała również część mnie, nie potrafiłam już odczuwać radości.

Moją monotonną codzienność przerwało pewne wydarzenie. Gdy leżałam nieruchomo, na twardym, zimnym łóżku, ujrzałam za kratami okna kruka. To nie był jakiś przypadkowy kruk, tylko pupil mojego przyjaciela. Jak zawsze swoim łapczywym spojrzeniem dotykał dna mojej duszy. Natychmiast podeszłam do otwartej okiennicy i podałam mu resztki z mojego śniadania. Po spożyciu ich, przecisnął się przez kraty i wleciał do pomieszczenia. Jego czarne pióra kontrastowały z bielą pomieszczenia. Następnie przemówił głosem o dziwnej barwie:

-To już koniec. Nie spotkasz go już więcej. Czeka cię wieczna samotność, po pobycie w tamtym miejscu nie da się powrócić do normalności. Nigdy już!

Ta sytuacja z jednej strony rozbawiła mnie, z drugiej przestraszyła. Zanim zdołałam wyrzec jakiekolwiek słowo, odleciał. Nie rozumiałam, czy to rzeczywiście się zdarzyło. Moje zmysły zaczęły ulegać otępieniu, oddech stawał się płytszy. Upadłam, moje ciało zaczęło wtapiać się w podłogę, jakby była zrobiona ze śniegu. Wpadałam coraz niżej, mimo to nie mogłam się ruszyć, nie czułam kontroli nad ciałem. Znajdowałam się coraz głębiej, pochłaniała mnie nieskończona ciemność. Dała mi uczucie spokoju, nieważkości. Otuliła mnie płaszczem mroku. Po pewnym czasie, nie widziałam już nic, nie mogłam również oddychać. Z tego powodu czułam pewien rodzaj ulgi, nareszcie nadszedł koniec. To stworzenie przyniosło mi szczęście.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jun 22, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Bratnia duszaWhere stories live. Discover now