Obrzydzenie cz. I

607 44 30
                                    

 Umówmy się. Ani Hanji, ani Levi tego nie chcieli. To Smith za życia ciągnął ich na takie cyrki, mawiał, że dzięki temu zacieśniają się więzi i ludzie stają się bardziej przychylny korpusowi zwiadowczemu. Więc kiedy cztery miesiące po oficjalnym przejęciu przez Zoe zwiadowców, nadarzyła się idealna okazja na spotkanie towarzyskie całego wojska, musieli z Levim coś zorganizować. Czy tego pragnęli, czy nie.

Spotkanie odbywało się zawsze na takich samych zasadach. Wieczorem ludzie spotykali się w twierdzy danego korpusu, pili, jedli, rozmawiali i dzielili się mniej lub bardziej na dowództwo i zwykłych żołnierzy. Norma. Potem ci ze słabszą głową usypiali lub odwalali jakieś głupoty, a koło godziny czwartej lub piątej w siedzibie znajdowali się już tylko gospodarze. Dość miłe spędzenie czasu dla większości i możliwość chwilowego zapomnienia o stratach lub zwyczajnych troskach okrutnego świata.

Levi naprawdę próbował zamaskować swoją niechęć do Nile'a Doka i generalnie żandarmerii. Naprawdę. Jednak osobnik ten wzbudzał w nim taką odrazę, że nie mógł ukryć skrzywienia, kiedy Hanji podawała mu dłoń na przywitanie i życzyła dobrej zabawy. Tym bardziej miał problem z ukryciem poirytowanego spojrzenia, wiedząc, że Dok i jego ludzie średnio tuszowali swoje nastawienie wobec zwiadowczego dowództwa. Może i świat ruszył do przodu, ale wciąż znajdowało się wielu, którzy nie dopuszczali do siebie tego, że kobieta może sprawować tak wysokie stanowisko. Teraz się to niby w miarę uspokoiło, ale na samym początku nie było zbyt wesoło. Dodatkowo mimo swoich zasług dla ludzkości, wciąż byli nazywani psychopatycznymi potworami. Do uszu Hanji dochodziły głosy, że jest słaba i niewystarczająca. Czasem nawet słyszała, że jest zabawką w rękach zimnego i wyrafinowanego w swoich działaniach Ackermanna.

— Chcesz wódki? — zapytał Levi, odprowadzając zniesmaczonym wzrokiem wizerunek jednorożca na szerokich plecach Doka. — Im szybciej, tym lepiej.

Hanji uśmiechnęła się słabo. Odkąd przejęła zwiadowców, prawie drastycznie się zmieniła. Nie można było nazwać tego wydorośleniem, ale na pewno stała się bardziej poważna i opanowana.

— Weź wino, coś mocniejszego dopiero za dwie godziny, jak już się ludzie porobią. Może być to z ostatniej półki Smitha — stwierdziła.

Wino, o którym mówiła, pochodziło ze zbioru najdroższych alkoholi, jakie widziano w obrębie murów. Erwin dostał jego dwie butelki naprawdę dawno temu, ale do tej pory jakoś nie mieli okazji nigdy ich otworzyć. Ackermann uniósł brew, okazując zdziwienie jej wyborem.

— Zamierzamy pić coś, co jest droższe od nas? Może jeszcze kieliszki wziąć? Takie złote — ironizował.

Parsknęła.

— Nie, weź szklanki z grubego szkła... A zresztą, pójdę z tobą, potem pogadamy ze stacjonarnym.

Ona również nie przepadała z żandarmami i w rozmowach ze swoimi wcale tego nie ukrywała.

— Zostań. Jesteś gospodarzem.

Wzruszyła ramionami, jej było to obojętne.

Noc trwała, ludzie bawili się przednio i żadne ze zwiadowczego dowództwa nawet nie podejrzewało, co się wydarzy. Żadne.

* * *

Zapukał, jednak ponownie odpowiedziała mu głucha cicha.

— Okularnico! — krzyknął. — Otwieraj, nie chce mi się szukać klucza, do cholery. — Zazwyczaj Hanji nie zamykała tych drzwi, ale na czas takich zabaw, nawet jeśli nikt nie miał tu wstępu, wolała nie ryzykować. Chociaż na tym piętrze i tak znajdowali się tylko oni. Levi poszedł do siebie koło trzeciej, ponad godzinę po tym, jak ostatni raz widział Zoe lawirującą między pijanymi ludźmi. Całkiem nieźle się bawiła w przeciwieństwie do niego. — Zwlekaj się z tego łóżka!

Obrzydzenie | levihan | 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz