Dostępne trzy rozdziały. Reszta usunięta ze względu na planowane wydanie wersji papierowej.
Tekst w wersji surowej/bez profesjonalnej korekty.
####
Żegnam Warszawę tak jak powinno żegnać się ukochanego, który zdradził: wystawiam głowę przez okno wagonu i mam ochotę pozdrowić ją serdecznym palcem w bardzo obraźliwym geście. Nie udaje mi się jednak nic zrobić, bo konduktor daje znak do odjazdu. Potulnie wracam na swoje miejsce, mamrocząc coś do siebie po cichu.
W przedziale jest duszno, a ja siedzę ściśnięta pomiędzy mężczyzną jedzącym kanapki z kiełbasą a jakąś migdalącą się parą nastolatków. A jednak, jestem najszczęśliwsza na świecie. Nie przeszkadzają mi spartańskie warunki i problematyczni pasażerowie. Czuję się tak jakbym siedziała w pierwszej klasie Boeinga i wybierała się na Malediwy.
Pożegnanie głośnej i brudnej stolicy, śmierdzącej rozgrzanym asfaltem i resztkami z fast foodów, i to na całe dwa miesiące, to jak spełnienie marzeń.
Moi znajomi z uczelni pukali się w czoło, gdy rozentuzjazmowana, opowiadałam im o zaplanowanych wakacjach. W sumie nie powinnam się im dziwić – czy ktokolwiek w moim wieku, mieszkający na co dzień w Warszawie, jara się wyjazdem do swojej rodziny, mieszkającej w jakiejś zapyziałej wiosce? Ale ja się jaram i mam swoje powody.
Mierzyno nie jest Lazurowym Wybrzeżem, ani nawet Władysławowem. Nie słynie z pięknego molo i uroczych, nadmorskich kawiarenek, w których ceny przyprawiają o zawrót głowy. Za to może się poszczycić czystą, nieprzeludnioną plażą i spokojem, nawet w środku sezonu.
Tego właśnie teraz potrzebuję: jakiejś przeciwwagi dla głośnej, zatłoczonej Warszawy i ciągłego wyścigu szczurów. Skoro już na studiach ludzie podkładają sobie świnie, to co musi dziać się później, gdy dostają pracę?
Potrzebuję odpoczynku i towarzystwa kogoś, kto nie ocenia mnie przez pryzmat tego, czy moi rodzice są znajomymi dziekana, czy nie.
Czarę goryczy przelała sesja egzaminacyjna, a raczej „zadanie domowe", które dostaliśmy od najbardziej surowego profesora na naszym wydziale. Musimy zrealizować je w wakacje, a od efektów naszej pracy zależy ocena końcowa.
To właśnie ten „drobiazg" sprawia, że nie mogę cieszyć się z wakacji w stu procentach. Wiem, że poza beztroskim odpoczynkiem, będę musiała poświęcić czas na realizację projektu. Między innymi dlatego chcę być jak najdalej od miasta, uczelni i szarej codzienności – by choć przez chwilę naładować akumulatory.
W Mierzynie – niewielkiej, nadmorskiej miejscowości, położonej siedem kilometrów od Kołobrzegu, mieszkają ciocia Lucyna i wujek Marian. Odkąd skończyłam dziesięć lat, jeżdżę do nich w każde lato i zawsze jestem przyjmowana z otwartymi ramionami.
W moim rodzinnym domu nigdy się nie przelewało, więc wakacje u wujostwa były jedynym na co mogłam sobie pozwolić. Teraz, gdy studiuję i utrzymuję się sama, tym bardziej nie stać mnie na nic innego. Ale jest jeszcze jeden plus wakacji u rodziny: poza tym, że ciocia i wujek zapewniają mi jedzenie i dach nad głową, dodatkowo mogę u nich dorobić. A teraz, gdy skończyłam trzeci rok dziennikarstwa, pieniądze są mi bardzo potrzebne.
Budka z lodami, którą wujek zrobił własnoręcznie, jest jego sposobem na zarobek w sezonie. Ten mały biznes całkiem dobrze prosperuje, bo w Mierzynie nie ma zbyt wielkiej konkurencji.
Pamiętam, że jako kilkulatka pękałam z dumy, gdy inne dzieciaki zazdrościły mi smakołyków na koszt firmy. Nie mogłam się doczekać, aż będę na tyle duża, by móc pomagać wujkowi. No i w końcu stało się – odkąd skończyłam szesnaście lat, zaczęłam dorabiać w lodziarni.

CZYTASZ
Syreny (ZOSTANĄ WYDANE)
RomanceKiedy nadchodzi lipiec jest dobrze. Kiedy czekają cię beztroskie wakacje w małej, nadmorskiej miejscowości, jest bardzo dobrze. Kiedy twoje przyjaciółki, z którymi w zeszłym roku spędziłaś całe lato, teraz okazują się słynnymi na cały internet Syren...