Mały Książę robił to co zwykle tego pięknego i jakże krótkiego dnia na planecie B-612. Najpierw zaczął dzień od rozmowy z Różą, która stała się mniej denerwująca od tamtej przygody z podróżą na inne planety. Potem skrzętnie rozpoczął przycinanie baobabów, na szczęście było ich coraz mniej z niewiadomego powodu. Wtedy podczas czyszczenia jednego z wulkanów stało się coś, co zapoczątkowało jego drugą przygodę. Od kurzu wulkanicznego kichnął, ale nie tak normalnie. Jego kichnięcie odesłało go w kosmos, dosłownie! Leciał długo i bez przerw, zaczął się nawet martwić, że już do końca życia będzie tak dryfował w nieskończoność. Aż w końcu wylądował na znajomej planecie, chociaż nie wiedział, że to ona ponieważ w niczym nie przypominała tego co zapamiętał. Nie było wielkiej, gorącej niekończącej się pustyni. Zamiast tego były poważnie zniszczone brukowane uliczki zwane potocznie kocimi łbami oraz częściowo wyburzone kamieniczki. Po ulicach pośpiesznie szli nieco przybici, zmęczeni i zdenerwowani ludzie. Mały Książę zauważył, że to miejsce musiała spotkać jakaś wielka tragedia. Dochodziła godzina 17:30 chłopiec przeszedł wzdłuż ulicy, na której się znalazł w wyniku kichnięcia. Przystanął przy rogu, uniósł głowę i przeczytał tabliczkę, która smutno zwisała .
- "Ulica Bielańska". - Przeczytał głośno nie zwracając uwagi na ludzi.
Chwilę później na ulicę wyjechał jakiś duży pojazd na kółkach, książę przyglądał mu się z zaciekawieniem jak dumnie się toczy i podskakuje na kocich łbach. Kątem oka też zauważył ludzi, którzy jak przeczuwał nie byli tam przypadkiem. Wtedy rozległy się huki, krzyki i wystrzały. Mniejsze auto, które jechało przed dużym pojazdem stanęło w płomieniach. Ktoś go wepchnął w jakiś brudny kąt skąd sparaliżowany obserwował całą akcję. Młodzi ludzie strzelali do siebie z metalowych podręcznych zabójców. Kiedy atakujący ujrzeli, że nikt już nie pilnuje auta otworzyli drzwi wielkiego pojazdu, z którego natychmiast wysypali się ludzie. Niektórzy wyglądali nieludzko, z podbitymi oczami, siną skóra, bez włosów, wybitymi zębami. Wyglądało na to, że jednak szukali kogoś konkretnego. Kiedy go ujrzeli czołgającego się z wozu natychmiast porwali go na ręce. Krzywił się bardzo z bólu, wyglądał na naprawę skrzywdzonego i pobitego. Wycofali się wskakując do wozów, jedna z grup została jeszcze ostrzelana, jeden z nich został ranny.
- Co za okropieństwa. - Pomyślał sobie Mały Książę. - Co to za okropna planeta, pełna przemocy i brzydkich, brudnych ludzi. Mam nadzieję, że nie zostanę tutaj długo przecież muszę zadbać o swoją planetę i Różę. - Dodał w myślach. Rozejrzał się i wyczołgał się z zakamarka, w którym przesiedział cały manifest przemocy. Na ulicy nadal leżeli ludzie. Z okolicznych ulic zbiegło się więcej ludzi w mundurach, jeden z nich według Małego Księcia wyglądał przyjaźnie. Podszedł do niego i powiedział:
- Proszę cię, narysuj mi baranka.
- Was? - Powiedział człowiek w mundurze zmieszany.
- Narysuj mi baranka. - Powtórzył Mały Książę.
Tamten wyciągnął pistolet, wymierzył w niego i wykrzyczał parę niezrozumiałych zdań. Kiedy Mały Książę nie odpowiadał tylko się patrzył niewinnie na niego ten wykonał strzał, który zabił chłopca.
- No, super, znowu. - Tylko tyle zdążył pomyśleć Książę.
//Małe baranki robią beeeebeeeebeeeee i skubią trawkę sooooobie. MLASK MLASK!!//
CZYTASZ
✔| k o l u m b o w i e | Mały Książę x Kamienie na szaniec
FanfictionDawno, dawno temu w odległej galaktyce ... Nastał czas wojny. Mały Sabotaż, atakujący z ukrytej bazy, odniósł pierwsze zwycięstwa w walce ze złowrogim Imperium. Podczas bitwy, szpiedzy Rebeliantów wykradli tajne plany przewozu więźniów, których wrog...