Rozdział 1

40 2 8
                                    

Kontynent Arbiter, 1345 rok Ciemnej Ery. Południowe krańce kraju Ni'Luan, trawiaste wzgórza Ni. Wioska Beret, piętnaście godzin po świcie. Dwóch wędrowców, jeden jeno do pasa ludziom sięgający, drugi o głowę nad nimi górujący, powolnym krokiem, niczym ghoule, zbliża się do domu sołtysa. Omijani przez nich miejscowi zakrywają sobie usta z grozą, patrząc na ich potworne twarze. Z ust ponoć ciekła im gęsta ślina, a w oczach kryło się szaleństwo. Powtarzali pod nosem jakąś dziwną mantrę, a za nimi ciągnął się przeraźliwy odgłos, niczym buczenie osy słoniowej, który znikł dopiero, gdy zamknęli za sobą drzwi od domu sołtysa.

Tak owe letnie zdarzenie opisuje historyk, Leguan Melex, zaledwie pięćdziesiąt lat później. Prawda niestety, jak to zwykle w księgach historycznych bywa, jest trochę mniej... Epicka.

Dwoma ghoulami bowiem byli Mar'c, fioletowo-włosy kotołak z tęczową kitą, a jego towarzyszem był stary elf El'ever, istota wyższa niż rdzawy człowiek, o bujnych, siwych już lokach i lekkiej, nieogarniętej szczecinie na brodzie. Szaleństwo w ich oczach spowodowane było faktem, iż od dwóch zachodów słońca nie mieli w swych ustach nawet kawałka suszonego mięsa, z tegoż także powodu z ust ciekła im ślina, gdyż dzięki ich genetycznie lepszym niż ludzkie zmysłom z daleka czuli świeżo upieczone ciasto w domu Algebra, tutejszego zarządcy. Buczenie natomiast, jak już pewnie co bystrzy z was się domyślili, było niczym innym, niż burczeniem ich brzuchów, domagających się natychmiastowej strawy, pod groźbą strawienia samych wymienionych wyżej delikwentów od środka. Czym była mantra, którą powtarzali pod nosem? Cóż... "Jeść. Jeść. Jeść. Jeść." Jak widać, księgi historyczne często kłamią, byleby nie przyznać się, że nasza historia nie zawsze jest taka świetna i ciekawa. Ale no, nie po to tu wszyscy przyszliśmy, czyż nie? Pora poznać prawdę o historiach naszego małego kotołaka i jego elfiego druha...

Drzwi od domu Algebra otworzyły się z hukiem. Ledwo zdążył położyć ciasto na świeżo przygotowany, biesiadny stół, na którym już czekały upieczone na rożnie zające, gdy wtem do wnętrza jego chaty wpadli niczym demony jacyś nieznajomi. Obydwoje zrzucili płaszcze na samym wejściu, zatrzaskując za sobą drzwi. Mniejszy z nich, kręcąc niesamowicie swoim tęczowym ogonem i fioletowymi, kocimi uszami, umieszczonymi zaraz nad jego dziecięco-chłopięcą twarzą, w jednej sekundzie skoczył z samego progu na stół, stając nad udkiem zajęczym z wyrazem triumfu i radości.

-Buahahahaha! Mówiłem ci, El, że załatwię nam wyżerkę! Spójrz, oto sami bogowie przygotowali dla nas stół!

Rozbrzmiał jego piskliwy głosik. To mówiąc, wziął wspomniane wcześniej udo i wpakował sobie całe do ust, by następnie wyjąć z nich gołą kość. Elf, zastrzygłszy uszami, przetarł trzęsącą się dłonią usta, siadając do stołu.

-W tobie jak zwykle brak kultury, Mar. Nie możesz tak po prostu rzucać się na takie śliczne, upieczone na rożnie...

Jego towarzysz miał natomiast głos zdarty, niczym prześcieradło trzymane na strychu pełnym szczurów. Pewnie powiedziałby jeszcze parę długich zdań, w których karciłby swojego kociego towarzysza, gdyby nie fakt że ślina z powrotem zaczęła wypływać z jego ust hektolitrami, blokując mu możliwość mowy. Złapał, szybko niczym błyskawica, dwa zajęcze uda, biorąc z każdego ogromny kęs, doznając przy tym takiej ulgi i szczęścia, że oczy wywróciły mu się do tyłu.

-Omójborzemnmmnm

Tylko tyle zdołał wypowiedzieć swoimi grzesznymi ustami, wypełnionymi po brzegi mięsem, podczas kiedy Mar'c zlizywał ostatni okruch ciasta ze stołu.

Ale zaraz, gdzie w tej chwili był gospodarz? Cóż, stał dziesięć stóp za nimi, z miną jakby zobaczył ducha, trzęsącą się wargą i bladą twarzą. Pewnie gdyby mógł to dawno uciekłby przez okno, niestety grad mu je rozbił kilka księżycy temu, więc aktualnie dziura po nim zabita była dechami, co by żadne dziadostwo chochlikowe nie przelazło przez szpary w szkle. Gdy na jego stole pozostały same kości, a nieproszeni goście patrzyli na niego, wycierając ubrudzone tłuszczem ryjce w zasłony, które zdjął okna, a które przybysze znaleźli za stołem, miał już wszystkiego serdecznie dość, i pewnie wszystko by im wygarnął w tej jednej chwili, ale ze stresu puścił pawia za swoje plecy. Bardzo zaniepokoiło to jego gości, w końcu był ich gospodarzem! Pierwszy, jak zwykle, odezwał się Mar'c.

(Nie)profesjonalni zabójcy potworówWhere stories live. Discover now