Rozdział 2

17 3 2
                                    

-Dajcie mi tylko namiary na gościa, który wynalazł budziki, a nigdy więcej nie ujrzycie tego dzwoniącego cholerstwa- wymamrotałam pod nosem, gramoląc się na łóżku.

Dzisiaj jest czwartek. Niby to już prawie piątek, ale wcale nie poprawia mi to nastroju bo czeka mnie długi dzień w szkole. Stojąc przed szafą, nie zastanawiam się długo nad wyborem ubrań. Stawiam na klasykę, legginsy i zwykły t-shirt z dekoltem w literkę V. Jako że mamy już czerwiec i są to moje ostatnie tygodnie w szkole, nie widzi mi się siedzieć w bluzie przy 30 stopniowym upale.

W łazience myję na szybko zęby, rozczesuje swoje długie, blond włosy, pozostawiając je rozpuszczone i delikatnie przemywam twarz zimną wodą, która ma na celu mnie rozbudzić. Jedyne kosmetyki, których używam to pomadka do ust o smaku brzoskwini ponieważ, po pierwsze nienawidzę, gdy mam spierzchnięte wargi, a po drugie kocham brzoskwinie i wszystko co z nimi związane, a następnie sięgam po krem do twarzy i precyzyjnie rozsmarowuję go na buzi.

-Heather, za chwilę spóźnisz się do szkoły! Nie żeby to było coś nowego- krzyknęła na cały dom Martha.

-Już schodzę!- odkrzykuję jej i z pośpiechem zaglądam do kuchni po drodze zbierając torbę z książkami.

-Dzień dobry- mówię z uśmiechem, na widok krzątającej się Marthy.

-Dzień dobry słońce, wyspałaś się?- pyta i podaje mi mój wcześniej przygotowany lunch do szkoły.

-Pytasz się, jakbyś naprawdę nie wiedziała- śmieję się-to raczej oczywiste, że nie, ale nie bój się już za niedługo wakacje, a co za tym idzie? Spanie do południa-rozmarzyłam się, dopóki gosposia nie parsknęła śmiechem.

-Tak w ogóle to gdzie Martin?- zapytałam zaniepokojona i zaczęłam rozglądać się po salonie.

-O tak, twój ojciec kazał go zabrać do weterynarza na przegląd- wyjaśniła, a widząc mój zaniepokojony wzrok dodała-tak, już wrócił z delegacji.

-Lepiej chyba być nie mogło-burknęłam i żegnając się z Marthą wyszłam z domu i pognałam prosto do garażu, wiedząc, że za chwilę będę spóźniona.Zaparkowałam pod szkołą, gdzie widniał wielki baner informujący uczniów klas trzecich o zbliżającym się balu pożegnalnym. „Jeszcze rok i ten baner będzie dotyczył również i mnie"-pomyślałam i ruszyłam w kierunku gmachu szkoły.Wszedłszy do budynku, od razu uderzyło we mnie gorące powietrze. Poprawiłam swoją torbę na ramieniu i z wysoko podniesioną głową kroczyłam dalej w głąb szkoły.Nasza szkoła, jak chyba każda inna, jest podzielona na pewne „grupki"? Chyba tak to mogę nazwać. Najbardziej widać to na stołówce, gdzie każda z ekip ma swój własny stolik i nikt inni w nim nie zasiada oprócz członków grupy.

Spokojny spacer po szkole, przerwało mi mocne szturchnięcie w ramię.

-Uważaj jak chodzisz dresiaro- warknęła tym swoim słodkim, jak spalony karmel, głosem Ashley- to, że ty zajmujesz pół korytarza nie znaczy, że inni mają się przez niego przeciskać-prychnęła i odeszła wraz ze swoimi pijawkami, które są jej uczepione jak psy na smyczy.

Drodzy państwo, przedstawiam wam Ashley Cooper, największą sukę, jaka stąpa w mojej szkole i po ziemi. Uważa się za królową szkoły. Myśli, że jest najlepsza i że wszystko się jej należy, ale na szczęście tylko ona ma takie zdanie. Jak możecie się domyślić, nie pałamy do siebie zbytnim entuzjazmem, ale cóż się dziwić, różnią nas poziomy intelektualne, a uwierzcie mi, jest to kolosalna różnica.

-Drodzy uczniowie, zapraszam na lekcję! Jest już dawno po dzwonku!- oznajmiła nauczycielka. No tak, oczywiście się spóźniłam.

Pognałam do klasy, gdzie akurat odbywała się lekcja matematyki. Nie ma to jak zacząć dzień matmą, nie?

GiftOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz