-Dajcie mi tylko namiary na gościa, który wynalazł budziki, a nigdy więcej nie ujrzycie tego dzwoniącego cholerstwa- wymamrotałam pod nosem, gramoląc się na łóżku.
Dzisiaj jest czwartek. Niby to już prawie piątek, ale wcale nie poprawia mi to nastroju bo czeka mnie długi dzień w szkole. Stojąc przed szafą, nie zastanawiam się długo nad wyborem ubrań. Stawiam na klasykę, legginsy i zwykły t-shirt z dekoltem w literkę V. Jako że mamy już czerwiec i są to moje ostatnie tygodnie w szkole, nie widzi mi się siedzieć w bluzie przy 30 stopniowym upale.
W łazience myję na szybko zęby, rozczesuje swoje długie, blond włosy, pozostawiając je rozpuszczone i delikatnie przemywam twarz zimną wodą, która ma na celu mnie rozbudzić. Jedyne kosmetyki, których używam to pomadka do ust o smaku brzoskwini ponieważ, po pierwsze nienawidzę, gdy mam spierzchnięte wargi, a po drugie kocham brzoskwinie i wszystko co z nimi związane, a następnie sięgam po krem do twarzy i precyzyjnie rozsmarowuję go na buzi.
-Heather, za chwilę spóźnisz się do szkoły! Nie żeby to było coś nowego- krzyknęła na cały dom Martha.
-Już schodzę!- odkrzykuję jej i z pośpiechem zaglądam do kuchni po drodze zbierając torbę z książkami.
-Dzień dobry- mówię z uśmiechem, na widok krzątającej się Marthy.
-Dzień dobry słońce, wyspałaś się?- pyta i podaje mi mój wcześniej przygotowany lunch do szkoły.
-Pytasz się, jakbyś naprawdę nie wiedziała- śmieję się-to raczej oczywiste, że nie, ale nie bój się już za niedługo wakacje, a co za tym idzie? Spanie do południa-rozmarzyłam się, dopóki gosposia nie parsknęła śmiechem.
-Tak w ogóle to gdzie Martin?- zapytałam zaniepokojona i zaczęłam rozglądać się po salonie.
-O tak, twój ojciec kazał go zabrać do weterynarza na przegląd- wyjaśniła, a widząc mój zaniepokojony wzrok dodała-tak, już wrócił z delegacji.
-Lepiej chyba być nie mogło-burknęłam i żegnając się z Marthą wyszłam z domu i pognałam prosto do garażu, wiedząc, że za chwilę będę spóźniona.Zaparkowałam pod szkołą, gdzie widniał wielki baner informujący uczniów klas trzecich o zbliżającym się balu pożegnalnym. „Jeszcze rok i ten baner będzie dotyczył również i mnie"-pomyślałam i ruszyłam w kierunku gmachu szkoły.Wszedłszy do budynku, od razu uderzyło we mnie gorące powietrze. Poprawiłam swoją torbę na ramieniu i z wysoko podniesioną głową kroczyłam dalej w głąb szkoły.Nasza szkoła, jak chyba każda inna, jest podzielona na pewne „grupki"? Chyba tak to mogę nazwać. Najbardziej widać to na stołówce, gdzie każda z ekip ma swój własny stolik i nikt inni w nim nie zasiada oprócz członków grupy.
Spokojny spacer po szkole, przerwało mi mocne szturchnięcie w ramię.
-Uważaj jak chodzisz dresiaro- warknęła tym swoim słodkim, jak spalony karmel, głosem Ashley- to, że ty zajmujesz pół korytarza nie znaczy, że inni mają się przez niego przeciskać-prychnęła i odeszła wraz ze swoimi pijawkami, które są jej uczepione jak psy na smyczy.
Drodzy państwo, przedstawiam wam Ashley Cooper, największą sukę, jaka stąpa w mojej szkole i po ziemi. Uważa się za królową szkoły. Myśli, że jest najlepsza i że wszystko się jej należy, ale na szczęście tylko ona ma takie zdanie. Jak możecie się domyślić, nie pałamy do siebie zbytnim entuzjazmem, ale cóż się dziwić, różnią nas poziomy intelektualne, a uwierzcie mi, jest to kolosalna różnica.
-Drodzy uczniowie, zapraszam na lekcję! Jest już dawno po dzwonku!- oznajmiła nauczycielka. No tak, oczywiście się spóźniłam.
Pognałam do klasy, gdzie akurat odbywała się lekcja matematyki. Nie ma to jak zacząć dzień matmą, nie?
CZYTASZ
Gift
أدب المراهقينTak nagle się poznali. Tak przypadkowo. Przez przypadek porozmawiali. Tak nagle stali się dla siebie najważniejszymi ludźmi na świecie. Zupełnie przez przypadek.