Poniedziałek. Dzień, który jest zmorą niejednego z nas. Pewnie zastanawiacie się, co robiła nastolatka mojego pokroju przez cały weekend. Napewno nie była to całonocna impreza. Tak naprawdę to przespałam cały ranek w sobotę i połowę niedzieli. Jedynymi moimi zajęciami były długie spacery z Martinem i nadrabianie zaległych odcinków „Plotkary".
Schodząc rano do kuchni, nie zastałam ani rodziców, ani co najważniejsze, Marthy. Została tylko przeraźliwa cisza, a jedyne odgłosy, które można usłyszeć to tupotanie łap Martina.
-Dziwnie jest bez Marthy, nie byczku?-spytałam psa, robiąc sobie drugie śniadanie do szkoły.
-Chodź, wypuszczę cię do ogrodu, żebyś się w domu nie zanudził- zachęcam go, a sama pakuję ostatnie rzeczy do plecaka, stojąc przy drzwiach.************
Podjeżdżając pod szkołę zauważam dość sporą grupę osób zebraną w kółko, która śmieje się i przekrzykuje siebie nawzajem. Nie zwracając na nich zbytnio uwagi kieruję się do budynku, dopóki na drodze nie staje mi pewna osoba.
-Dokąd się tak śpieszysz kochana? Do kliniki? Czyżbyś w końcu zainwestowała w lustro i zdecydowała się na operacje plastyczne?-zakpiła Ashley.
-Z tego co wiem, to ostatnio do mnie dzwonili z fabryki slikonu, podobno wszystko zużyłaś, więc obawiam się, że nie, nie tam się śpieszę- odpowiedziałam i chciałam ruszyć przed siebie, ale widocznie urażona nie mogła zostawić mojej riposty bez komentarza.
-Uważaj sobie dresiaro bo w każdej chwili mogę cię zniszczyć, jeśli przegniesz-zagroziła co wywołało u mnie głośny śmiech.
-Zniszczyć to ty sobie możesz ryj od tony tapety, a nie mnie - szturchąc ją w bark, przepchnęłam się przez nią i przez towarzyszące jej larwy.
Przyzwyczaiłam się do gróźb, dlatego nic sobie z tego nie robię. Wiem, że Ashley nie ma na tyle odwagi, by zacząć realizować swoje ciągłe postanowienia co do mnie.
* * * * * * *Siedząc na angielskim, ludzie posłyłają w moją stronę dziwne spojrzenia, których nie jestem w stanie rozszyfrować. Jedne są kpiące natomiast drugie odwrotnie, pełne współczucia. Domyślam się, że Ashley znów coś nagadała ludziom, a ci naiwni w to wierzą. Wywracam jedynie oczami, skupiając się do końca na lekcji.
-Hej, Hearther!-słyszę, że ktoś woła moje imię, ale uparcie kroczę przed siebie-poczekaj na mnie!- czy to nie jest głos Nathana?
Zatrzymuję się w połowie kroku i odwracam się, by napotkać się z jego wzrokiem, który w szybkim tempie zmierza w moją stronę.
-Hej Nathan-odpowiadam, gdy chłopak znajduje się dość blisko mnie-coś się stało, że mnie tak gonisz?
-Em nie, to znaczy tak, raczej tak-pląta się-widziałaś?-dopytuje, a ja marszczę brwi w niezrozumieniu.
-Dużo rzeczy widziałam, ale nie wiem o co ci dokładnie chodzi- mówię pół żartem. Żartem? Laska co się z tobą dzieje.
-No to zdjęcie-mówi nieśmiało.
-Jakie zdjecie Nathan?-dopytuję zniecierpliwiona.
-To które każdy już ma-odpowiada speszony.
-Sorry Nathan, ale serio nie mam ochoty na jakieś pieprzone zgadywanki, więc jak już ułożysz sobie w głowie to co masz mi do przekazania, to wiesz gdzie mnie szukać- rzucam podirytowana i odchodzę do swojej szafki, by wyciągnąć książki na następną lekcję.
Otwierając szafkę, wypada mi kartka, którą dość szybko podnoszę, by zobaczyć co się na niej znajduje.
-Heather przepraszam, nie wiedziałem jak ci to powiedzieć, ale chodzi o twoje zdję..- Nathan przerywa zdanie w połowie, gdy widzi, że trzymam papier ze swoim upakarzającym zdjęciem w ręce.

CZYTASZ
Gift
Teen FictionTak nagle się poznali. Tak przypadkowo. Przez przypadek porozmawiali. Tak nagle stali się dla siebie najważniejszymi ludźmi na świecie. Zupełnie przez przypadek.