Prolog „W jednej chwili tracisz wszystko, co kochasz..."

288 18 3
                                    

Roztrzęsiona leżałam skryta pod moim cieplutkim kocykiem. Zawsze czułam się pod nim bezpieczna, nawet kiedy miałam koszmary... Teraz jednak tak nie było. Byłam przerażona tym, co mogło się w tej chwili dziać na zewnątrz. W końcu zebrałam w sobie na tyle odwagi, żeby wyjrzeć przez okno mojej komnaty. Moim oczom ukazał się przerażający widok, którego się najbardziej bałam... Wszędzie było widać i słychać odgłosy walki. Byłam jeszcze mała, ale doskonale zdawałam sobie już wtedy sprawę z otaczającego nas świata. Na szczęście mojej mamie zawsze udawało się zapewnić mnie, że jestem tutaj bezpieczna. Pomimo tych okropnych koszmarów, jakie miewałam. Nie wiedziałam jednak, czy to tylko koszmary... Równie dobrze mogła to być wizja i to nie jedna, dotycząca przyszłości, która może się spełnić w zależności od podjętych działań.

W jednej chwili poczułam, jak moje serce ścisnęło mi się ze strachy, gdy coraz więcej z naszych zaczęło przegrywać nierówną bitwę. Od razu pomyślałam o mamie i nie zastanawiając się już dłużej nad tym, wzięłam sztylet, który kiedyś dostałam od ojca przed jego śmiercią. Do dziś pamiętam słowa przysięgi, które miałam złożyć w tamtym dniu.


„Nawet, mimo iż teraz otacza mnie ciemność, to blask księżyca oświetla mą drogę. Las zawsze otacza mnie swoją opieką i wraz ze mną śpiewa pieśni naszego poległego ludu. Cokolwiek się stanie, muszę iść przed siebie i powstrzymać mrok gdziekolwiek się pojawi".


Wtedy myślałam, że je rozumiem ich znaczenie, ale tak naprawdę nie znałam ich wagi.


Wzięłam głęboki oddech i wbrew zakazowi mojej matki, wyszłam z komnaty, delikatnie pociągając za klamkę od drzwi. Starałam się być najciszej jak to możliwe. Zawsze mi powtarzano jakie niebezpieczeństwa czekają na mnie poza granicami naszego królestwa. Nawet w takiej chwili to pamiętam, gdy opuszczam bezpieczną strefę, jaką jest mój dom... Strażnicy mnie nie zatrzymywali z prostego powodu, bo byli martwi... Wyszłam z pałacu, próbując nie dać się zauważyć czemukolwiek, co mogło tam jeszcze być, ale nikogo nie widziałam...

- Mamo, gdzie jesteś?! - krzyknęłam przerażona, gdy upewniłam się, że nie ma żadnych niebezpiecznych stworów w pobliżu. Niestety, nie uzyskałam odpowiedzi. Wszędzie leżały martwe ciała mieszkańców skąpane we krwi, a niektóre całkiem rozszarpano, ukazując ich wnętrzności. Myślałam, że zwymiotuje na ten widok. Omijałam je ostrożnie, szukając swojej matki. Cały czas nawoływałam w nadziei, że ktoś mnie usłyszy. Daremnie.

Po długich poszukiwaniach dotarła do mnie okrutna prawda, wszyscy nie żyli. Zostałam sama. Prawdziwe przerażenie pojawiło się dopiero, wtedy gdy ją ujrzałam. Moje ciało ogarnął paraliż, nie mogłam się ruszyć. Z moich drobnych oczy poleciało morze łez. Upadłam na kolana, obejmując jej ciało moimi drobnymi rączkami.

- Mamo obudź się, proszę! - wiedziałam, jednak, że tak się nie stanie. Jej białe włosy niczym śnieg były teraz pozlepiane krwią, a na jej dłoniach było widać ślady walki, jaka się rozpętała. Nadal mocno trzymała swój miecz.

Była wspaniałą wojowniczką, niepokonaną. Tej nocy, kiedy szkarłatny księżyc oświetlał krajobraz, poległa. Leżałam wtulona w już martwe ciało mojej matki tak gdzieś kilka godzin, a łzy dalej leciały. Nawet niebo zaczęło płakać, a jego krople spadające z nieba, oczyściły jej twarz z brudu. Ciało, które emanowało niegdyś ciepłem, teraz było lodowate. W końcu oderwałam się od niej, co przyszło mi z wielkim trudem. Mój wzrok skierował się w stronę klatki piersiowej, gdzie znajdował się jej rodowy naszyjnik, ale nie byłam gotowa na to, co ujrzałam. Dopiero teraz spostrzegłam, że wyrwano z jej serce. Moje oczy rozszerzyły się gwałtownie. Ścisnęłam mocno moje pięści, byłam wściekła. Czułam się, jakby oczy mi płonęły żywym ogniem. Zapragnęłam zemsty.

W końcu wstałam, a moje ubranie teraz również miało kolor szkarłatu. Nie przywiązywałam do tego jednak uwagi. Pamiętałam promienny uśmiech mojej mamy, zanim opuściła mój pokój, w którym kazała mi pozostać.

- Okłamałaś mnie! Powiedziałaś mi przed wyjściem, gdy zaatakowano nasze królestwo, że nie długo wrócisz i wszystko będzie dobrze. Teraz wiem, że nie będzie... - wyszeptałam ochrypłym głosem.

Tego dnia już wiedziałam, że moje życie miało się zmienić i już nic nie będzie takie samo.

Wzięłam rodowy naszyjnik należący do mojej matki, nie mogłam go tutaj tak zostawić. Był zbyt dla mnie ważny. Biegiem pognałam do domu po mój łuk i kołczan z paroma strzałami zrobionymi specjalnie dla mnie, małej elfki. Moi rodzice zawsze dbali o moje bezpieczeństwo. Wpajali mi, żebym zawsze polegała na swojej intuicji, że blask księżyca zawsze mnie poprowadzi. W naszej rodzinie... Nie, w całym królestwie panowała jedna żelazna zasada. Nigdy nie możemy pozwolić sobie na chęć zemsty. Zawsze musimy podążać drogą skąpaną w blasku księżyca... Pokazywać inną drogę. Kiedyś myślałam, że to takie proste, ale teraz... Niczego tak nie pragnęłam, jak zemsty, ale wiedziałam, że nie mogę tego uczynić i chyba to było najtrudniejsze.

Mimo iż nadal cierpię każdego dnia, to wiem, że nie mogę się dać temu pokonać. Zemsta nigdy niczego nie rozwiązuje, przynosi tylko gorycz i smutek. Ona niszczy ten świat, a ja nie mogę na to pozwolić.


                                                   Kilka lat później...

Z czasem blask księżyca oczyścił mój umysł i powrócił rozsądek. Nie mogłam sobie pozwolić, aby ciemność mnie spowiła swymi mackami. Muszę być silna i gotowa na wszystko, co przyniesie mi przyszłość.

Oświetlona Blaskiem KsiężycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz