Każde muśnięcie wiosła budziło do życia kręgi, które mąciły odbicie księżyca i gwiazd uciekających przed nadchodzącym wschodem słońca. Powietrze wciąż wypełnione było chłodem, który lada chwila miał ustąpić przed żarem lata. Rzeczne rozlewisko stanie się wtedy najprzyjemniejszym miejscem w okolicy. Miejscem, w którym mieszkańcy okolicznych wiosek będą kąpać się i bawić aż do zachodu słońca, gdy przy brzegach rozpalone zostaną ogniska, a niewinne rozrywki przeobrażą się w coś znacznie dzikszego, bardziej pierwotnego i nieokiełznanego. Noc Kupały była blisko, ale młoda krew już nie mogła okiełznać radosnego wrzenia, chciała więcej niż śpiewy i modły.
Może właśnie dlatego Wars robił wszystko, by znaleźć się jak najdalej od brzegu. Może to świadomość, że nigdy nie będzie takiego lata, by mógł duchem i ciałem dołączyć do radosnego korowodu, gnała go dalej i dalej, tam, gdzie był tylko on na łódeczce jak łupina orzecha, tłuste ryby pod wodą i ptaki na niebie, śpiewem sławiące nadchodzący świt.
Już miał zarzucać wędkę, już miał oddać się zajęciu, które tak łaskawie chroniło go przed świadomością, że nigdy w ciemności rozpędzanej blaskami ogniska nie napotka na usta słodkie i dłonie gorliwe. Już miał rozpocząć swój codzienny połów, gdy niespodziewanie do jego uszu dobiegł śpiew.
Zamarł Wars, zamarły też ryby pod wodą i ptaki ponad nią. Świat cały zastygł w drżącym oczekiwaniu na kolejne dźwięki. Rozkosz, jaką przynosiła pieśń, zakłócała jedynie myśl, że głos tak niebiański nie mógł należeć do ludzkiej istoty.
Zamknął oczy. Wiosło opadło na dno łódki, a Wars objął się ramionami. Przyciągnął do siebie kolana i przytłoczony uczuciami zaklętymi w słowach, których nie rozumiał, zapłakał gorzko. Samotność nigdy wcześniej nie była tak straszna, pragnienie czułości tak rozdzierające, a zew natury tak zabójczy. Jego ciało drżało w oczekiwaniu na spełnienie, którego nie potrafił zaznać. Spróbował zatkać uszy, nic to jednak nie dało. Nadal słyszał odurzający niczym pitny miód głos, który przypominał o tym, że nigdy nie będzie takiego lata, by leżąc na trawie rozgrzanej promieniami słońca, mógł ująć dłoń Szebora, unieść ją do ust, ucałować i obiecać, że czeka ich bezpieczna przyszłość.
Że Szebora czeka jakakolwiek przyszłość.
*
Najlepiej zrobiłby, gdyby powiedział o wszystkim Namirowi albo jego matce, starej Nawoji, dobrej szeptusze i wiedźmie, która opiekowała się całą wioską. Oni z pewnością wiedzieliby, co uczynić z syreną, która zabłąkała się tak daleko wgłąb lądu. Wars nie potrafił powiedzieć, dlaczego wybrał milczenie. Może chodziło o to, że nikt poza nim nie słyszał tego słodkiego głosu? Że podczas wieczornej biesiady nikt nie zaginął i nie ucierpiał?
Słyszał wiele opowieści o syrenach. O ich fałszywych obietnicach. O ostrych zębach i pazurach. O słowach niczym miód lany prosto w serca naiwnych ofiar. Powinien wzgardzić swoją słabością, ale prawda była taka, że najzwyczajniej uświadomił sobie, iż nigdy więcej nie spotka go nic równie niezwykłego.
Po raz pierwszy od dnia, w którym pochował Szebora, czuł pragnienie obcowania ze słodką niezwykłością. Przekonywał się, że gdyby miało stać się coś złego, zdoła uwolnić się spod wpływu magicznego śpiewu. Przekonywał się, że to znak, iż w końcu pogodził się z utratą ukochanego i w związku z tym nie powinien mieć do siebie pretensji za ten przejaw słabości.
Gdy następnego dnia wypływał na rzeczne rozlewisko, starał się zachowywać jeszcze ciszej i rozglądał się przy tym, by móc choć raz dojrzeć istotę, przed którą matki i żony przestrzegały mężów i synów. Zaśmiał się pod nosem, przekonany, że zapewne on jeden jedyny odporny był na syrenie wdzięki. Z odwagą właściwą jedynie głupcom i bohaterom czekał na spotkanie, które równie dobrze mogło nigdy nie nadejść.
CZYTASZ
Sawa
FantasySamotny rybak, samotna syrena i również samotny letni poranek. Parafrazując profesora Jana Miodka: historia o Warsie i Sawie to bajka, a Sawa to imię męskie. Może w takim razie wypadałoby tę bajkę opowiedzieć raz jeszcze? I może mogę zrobić to właśn...